Dziewczyny, wielkie dzięki, a teraz ...
Relacja porodowa
W niedzielę o godzinie 18:00 zapakowani w samochodzie ruszyliśmy w stronę do Poznania rodzić Weronikę. Skurcze co 5 minut. Adzika w połowie drogi mieliśmy zostawić na działce u moich rodziców, tak kilka buziaków i jazda dalej na Poznań. Nie przypuszczałam, że moment rozstania z Adzikiem na kilka dni będzie dla mnie tak trudny, tym bardziej, że Ona sama czuła, że coś się święci. Przytuliłam Ją i nie mogłam opanować płaczu (nawet teraz na samo wspomnienie) serce czułam, że mi pęka, a tu trzeba jechać, nie ma odwrotu. 5 dni powtarzałam sobie jak wariatka i gdy zapakowałam się do auta wpadłam w taką rozpacz, że wyłam, łzy leciały, zła na cały świat. W połowie drogi do Poznania skurcze zaczynały zanikać, czas między nimi się wydłużał, A. zabrał mnie jeszcze na lody, no i o 19:30 wylądowaliśmy dopiero na IP.
Dałam znać mojej położnej - koleżance, akurat miała dyżur nocny, że jesteśmy na IP, a pani na IP zaczęła już wypisywać dokumenty do przyjęcia. Nie wyglądałam na rodzącą, podczas całego pobytu na IP jakieś 30 minut chwycił mnie aż jeden skurcz i to taki lekki, ktg ok, podczas badania szyjka zamknięta, gdzieś tam daleko z tyłu. Pytanie zostaję czy nie? Bo przyjąć mnie musieli, ja mogłam na własne życzenie podpisać papiery i wyjść. No i tak sobie staliśmy i gdybałam z nimi czy urodzę czy nie. Kumpela powiedziała zostań, poobserwujemy Cię. Ja myślałam kategoriami wracam do Adzika, tylko co jak to się rozkręci i w krótkim czasie będę musiała Ją drugi raz porzucić? W szpitalu miałam zostać na 3 dni, najwyżej wcześniej wyjść na własne życzenie.
Zdecydowaliśmy z A., że zostaję i zrobię wszystko by skurcze wróciły. Ha! Plan był, A. pojechał do domu, Ada została na noc u moich rodziców.
Na patologii trafiłam do pokoju z dziewczyną, która umarłego zagadałaby na śmierć, ja potrzebowałam towarzysza niemowy.
Była bardzo sympatyczna, powiedziała mi, że w przeciągu 24h z tego łóżka 3 dziewczyny wyjechały na porodówkę i urodziły i tej myśli chwyciłam się jak tonący brzytwy. ;-)
21:00 nic, zero cisza, znowu zła na cały świat, jeszcze po telefonicznej rozmowie z mamą, że Ada sobie grzecznie leży, ale nie może zasnąć, żałowałam, że się nie podpisałam tych papierów, że idę do domu. Wzięłam do ręki notes i długopis i ... zaczęłam rysować w nim wszystko to co zazwyczaj rysuję z Adą kredą na chodnikach, ulicach. Tak sobie rysowałam, potem ten zeszyt przytuliłam do serca i znowu się rozryczałam. (tak jak teraz). Byłam w psychicznej rozsypce. :-(
Przyszła kumpela, że nie widzi by to się do rana rozkręciło, więc jak nie będę wstanie tu wyleżeć to mam się wypisać. A najlepiej mam zrobić tak by skurcze wróciły. Ha, ciekawe jak?
Współtowarzyszka pokoju powiedziała mi, że póki co mam się skupić na dzidzi w brzuszku, a Adriannie u dziadków na pewno jest dobrze. Wcale mi lżej nie było i chciałam by się zamknęła, choć gadała z sensem. Po prostu ja byłam nieznośna i mało towarzyska.
Godzina 22:00 z zegarkiem w ręku pojawił się skurcz, po 25 minutach kolejny i kiedy naliczyłam ich 4 nadzieja wróciła, że to pozostanie na patologii może nie jest złe. Pewnie cała noc przede mną aż się to rozkręci, bo przecież cała niedzielę się rozkręcało, aż doszło do 5 minut. No nic, skupmy się. Ok, 1:00 w nocy skurcze co 10 minut, piszę do kumpeli na porodówce, że mam takie i takie skurcze, dostaję sms zwrotnego, "to zrób jeszcze tak by Ci odeszły wody, wtedy się zgarniamy". Myślałam, że padnę jak to przeczytałam. Jak się robi by odeszły wody?
Zaczęłam gadać w myślach do Weroniki, że ma sobie tam urządzić taką imprezę by wody zaczęły się chociaż sączyć. No i tak sobie leżałam, wstając co jakiś czas do wc, z tymi skurczami. O 4:00 coś mi poleciało między nogami, poleciałam dosłownie do wc, z wielką nadzieję, siadam, leci i leci i to nie siku, aż zaklaskałam Weronice, wody mi odchodzą!!! I za chwilę przyszedł taki skurcz, że myślałam, że się osram.
Próbowałam się dotargać się w stronę łóżka, po drodze już naciskając na ścianie przycisk "pielęgniarka/położna", przyszła szybciutko, mówię co i jak, Ona, że to pod ktg, lekarz został wezwany od razy, porodówka poinformowana. Coś się dzieje, a ja telefon do A., że ma przyjeżdżać. KTG ok, skurcze są, na poziomie 80% co 5 minut, zapis trwał minut 30. Na badanie, podczas badania, szyjka zamknięta, rozwarcie na opuszek palca, ale znowu poleciały wody i to sporo, jazda na porodówkę.
Kumpela po mnie przyszła i poszłyśmy. Bardzo miła dla oka sala porodowa, no i to by było tyle, bo była godzina przed 5:00 a ja wiedziałam, że ewentualne CC jak będzie to rano, chyba, że coś się zacznie dziać na tyle, że machną prędzej. Póki co decyzją lekarza z patologii SN i vacuum. Decyzja lekarza w ogóle do mnie nie docierała.
Kumpela do 7:00 miała dyżur, potem zostawała by mi potowarzysz, kazała się wyrobić do 14:00, bo na 16:00 ma już plany. Mądralińska.
Usadowiłam się w wannie i gdyby ode mnie to zależało, to w tej wannie mogłabym siedzieć i siedzieć, bo gdy nadchodził skurcz, a A. polewał mnie ciepłą wodą po brzuchu i poniżej to ulga niesamowita. Ale nie ma lekko, trza było w końcu wyjść i tak pewnie zużyłam ilość wody, która przysługuje na trzy rodzące. ;-) Zrobiła mi badanie o 6:45, brak postępu porodu, poszła i zaczęła nakręcać sprawę na CC, dostałam wskazówki co mam mówić, by to CC nastąpiło, czyli gdzie mnie boli, czyli miałam odstawić szopkę, ojj bardzo chętnie.
Zmiana dyżurujących, kumpela już nic nie mogła, mogła tylko być ze mną i mówić do mnie. Badanie o 7:30 przez lekarkę, która miała prowadzić mój poród i głos oznajmiający 3,5 cm rozwarcia. Na sali zrobiła się cisza, Ania gra swoją szopkę, że boli tu i tu, lekarska wyszła, kumpela kazała zrobić badanie położnej, która mnie przejęła, że to niemożliwe, bo 45 minut temu było zero, położna bada i oznajmia, że rozwarcie dobre 4, nawet o 5 by się pokusiła. A ja jęczę o to CC i nagle słyszę uradowany głos kumpeli "możesz przestać jęczeć, teraz już nikt Ci tu cesarki nie zrobi, rodzimy SN."
A zaraz po tym słyszę A. "to Cię porobiła z tą cesarką"
Kazano mi zmienić pozycję do porodu SN. A co zrobiła Ania? Strzeliła focha.
Postanowiłam się nie odzywać. A. mówi do kumpeli, że teraz ma za swoje, że znając mnie to pewnie współpracować już nie będę i jeszcze pewnie zaraz im tu omdleję.
Tak tak zemdleć to byłoby to sobie myślę, ale słyszę kumpelę, "dobra dobra bez ściemy, tętno w normie, tętno dziecka w normie, nie wygląda na mdlejącą" ;-)
No i chwilę później dostałam OPR od kumpeli i owej położnej na dyżurze, tzn. one stały nade mną i donośnym głosem nawoływały mnie do współpracy, a ja akurat byłam w momencie gdy musiałam sobie to wszystko w głowie poukładać, że rodzę SN, że będzie vacuum, że muszę zacząć współpracować dla dobra Weroniki, bo przecież sama nie urodzę.
(...)
A ja? Nie mogłam uwierzyć, że urodziłam SN, że pokonałam mój próg bólu i dałam radę, byłam z siebie dumna. Podczas porodu raz pomyślałam o Adriannie i był to ten moment kiedy strzeliłam focha, myśl o Niej spowodowała, że inaczej podeszłam do sprawy, w jednej chwili dorosłam, dorosłam by sprostać zadaniu, bo moim córkom to się należy...
Po 2h, kiedy już świat obiegła informacja o narodzinach naszego cudu przywieźli Ją, całą i zdrową i naszą.
Następny poród przewidujemy na lata 2015-2016, chyba bardziej 2016, oczywiście SN.