Cześć wszystkim,
Nie wiem czy proszę o radę w odpowiednim miejscu, ale naprawdę nie wiem co robić... Kilka dni temu moje życie rozsypało się na kawałki, ale zanim przejdę do sedna nakreślę moją dotychczasową sytuację:
Jestem w 6 letnim związku (bez ślubu) i z narzeczoną mamy wspaniałą córeczkę lat prawie 4. Od dłuższego czasu nie układa się pomiędzy nami pod każdym względem. Sytuację mamy moim zdaniem trudną. Pracujemy w jednej firmie na dwóch różnych zmianach, wymieniamy się opieką nad córką, mieszkamy razem. Kiedy ja mam 1 zmianę narzeczona zaprowadza córkę do przedszkola, ja po pracy ją odbieram i na odwrót. Spędzamy z sobą czas tylko w weekendy. Tzn. żremy się o wszystko, ona jest wiecznie zmęczona itp, ja mialem depresję więc jakieś naleciałości mi z tego zostały, różne rzeczy mówi się w złości, nieważne - ogólnie związek gnije od co najmniej 2 lat. Jeśli chodzi o sprawy łóżkowe to raz że średnio jest z możliwościami, wiadomo jak to jest przy dziecku, a dwa od dłuższego czasu czuję się jak żebrak. Próbuję, staram się o zbliżenie, ale regularnie jestem odtrącany, a jeśli już coś się wydarzy, to jakość zbliżenia ze strony partnerki pozostawia bardzo wiele do życzenia, po prostu mam wrażenie że da raz na jakiś czas na "odwal się", żebym tylko już dał jej spokój. Raz o tym gadaliśmy i stwierdziła że to przez tabletki anty nie ma ochoty na seks i w sumie na tym temat utknął. I tak sobie żyliśmy w tym naszym bagienku, raz lepiej raz gorzej ale ogółem nie za dobrze. Kilka dni temu, wyszła do koleżanki (ogólnie tego nie robi), wróciła do domu i wylała nagle na mnie wszystko co jej w naszym związku nie pasuje stwierdzając że powinniśmy się rozstać, może nie na zawsze ale chociaż na jakiś czas. Emocje, płacz, smutek, cały wachlarz... Stwierdziła że nie da rady siedzieć w domu w tym stanie i chce jechać na noc do krewnych by ochłonąć i wszystko przemyśleć. Wzięła ze sobą klucze do babci i wyszła... Nie wiedziałem co zrobić, postanowiłem dać jej tę przestrzeń na odpoczynek i przemyślenia. Miała wrócić na drugi dzień rano, a wróciła grubo po południu... Miałem przeczucie że coś jest tutaj grubymi nićmi szyte (mam chyba szósty zmysł do takich spraw). Okazało się że nie była u babci, a u kolegi z pracy (a ja dokładnie to podejrzewałem) i zdradziła mnie z nim... Zarzekała się że to tylko raz. Wyrzuciłem ją z domu (na jedną noc bo córka źle znosi rozłąkę). Teraz powoli na jaw wychodzą nowe fakty. Chciałem ratować związek dla córki, ale po dodatkowych informacjach które do mnie dotarły nie chce już tego ratować. Brzydzę się jej. Nie wierzę że mogła to zrobić naszej córce, już pal licho ze mną, jestem trzydziestoletnim gościem, poradzę sobie bez kobiety, tym bardziej takiej... Istotnym elementem historii ze zdradą jest fakt iż prawdopodobnie wróciła stamtąd naćpana amfetaminą, wiem jak wyglądają po tym oczy i wiem że gość u którego była bawi się w to i akurat wtedy to miał (wiem z dobrego źródła) nie wierzę że z nim nie brała. Nie ma się czym chwalić ale nim zaszła w ciążę razem niestety trochę w to polecieliśmy. Żałuję tego bardzo. W sumie przez to wpadliśmy, ale ogólnie mieliśmy zamiar i tak ze sobą być, więc dziecko nie było dla nas wielkim zaskoczeniem. Oczywiście jak tylko dowiedzieliśmy się o ciąży skończyliśmy z tym.
I teraz do sedna.
Nie chcę już z nią być, chce się rozstać i dogadać co do opieki nad córką. Jeśli jej rodzina się dowie to prawdopodobnie ją wyklnie więc nie będzie miała gdzie iść, więc zgadnijcie gdzie najpewniej pójdzie? Brawo, macie rację! - pójdzie do niego, bo gdzie?
Chciałbym zatrzymać córkę przy sobie, prawo do mieszkania mam ja, to tutaj jest dom mojej córeczki. Nie wyobrażam sobie sytuacji że ona wyprowadza się do niego i zabiera tam dziecko, to nie wchodzi w grę. Zagroziłem jej że jeśli tak zrobi to stanę na głowie by zabrać jej prawa rodzicielskie (oczywiście nie chciałbym tego robić, nie jestem potworem, córka kocha ją a ona córkę).
Pytanie jak to wszystko ogarnąć? Szukam pomocy gdzie tylko się da... Naprawdę nie wiem co robić, odnoszę wrażenie że żadne rozwiązanie nie będzie dobre, a chcę cierpienie córki ograniczyć do absolutnego minimum.
Ona pracy nie zmieni na razie bo ma kredyt, ja też nie chce zmieniać pracy, bo też mam ku temu swoje powody. Jestem w martwym punkcie. Odkąd się to wydarzyło myślę tylko o tym jak to wszystko ogarnąć, mam mętlik w głowie. Nie przychodzi mi nic sensownego na myśl. Proszę, doradźcie mi coś... Ta sytuacja wysysa ze mnie resztki chęci do życia...
Upokorzony i zrozpaczony Pan_M.
Nie wiem czy proszę o radę w odpowiednim miejscu, ale naprawdę nie wiem co robić... Kilka dni temu moje życie rozsypało się na kawałki, ale zanim przejdę do sedna nakreślę moją dotychczasową sytuację:
Jestem w 6 letnim związku (bez ślubu) i z narzeczoną mamy wspaniałą córeczkę lat prawie 4. Od dłuższego czasu nie układa się pomiędzy nami pod każdym względem. Sytuację mamy moim zdaniem trudną. Pracujemy w jednej firmie na dwóch różnych zmianach, wymieniamy się opieką nad córką, mieszkamy razem. Kiedy ja mam 1 zmianę narzeczona zaprowadza córkę do przedszkola, ja po pracy ją odbieram i na odwrót. Spędzamy z sobą czas tylko w weekendy. Tzn. żremy się o wszystko, ona jest wiecznie zmęczona itp, ja mialem depresję więc jakieś naleciałości mi z tego zostały, różne rzeczy mówi się w złości, nieważne - ogólnie związek gnije od co najmniej 2 lat. Jeśli chodzi o sprawy łóżkowe to raz że średnio jest z możliwościami, wiadomo jak to jest przy dziecku, a dwa od dłuższego czasu czuję się jak żebrak. Próbuję, staram się o zbliżenie, ale regularnie jestem odtrącany, a jeśli już coś się wydarzy, to jakość zbliżenia ze strony partnerki pozostawia bardzo wiele do życzenia, po prostu mam wrażenie że da raz na jakiś czas na "odwal się", żebym tylko już dał jej spokój. Raz o tym gadaliśmy i stwierdziła że to przez tabletki anty nie ma ochoty na seks i w sumie na tym temat utknął. I tak sobie żyliśmy w tym naszym bagienku, raz lepiej raz gorzej ale ogółem nie za dobrze. Kilka dni temu, wyszła do koleżanki (ogólnie tego nie robi), wróciła do domu i wylała nagle na mnie wszystko co jej w naszym związku nie pasuje stwierdzając że powinniśmy się rozstać, może nie na zawsze ale chociaż na jakiś czas. Emocje, płacz, smutek, cały wachlarz... Stwierdziła że nie da rady siedzieć w domu w tym stanie i chce jechać na noc do krewnych by ochłonąć i wszystko przemyśleć. Wzięła ze sobą klucze do babci i wyszła... Nie wiedziałem co zrobić, postanowiłem dać jej tę przestrzeń na odpoczynek i przemyślenia. Miała wrócić na drugi dzień rano, a wróciła grubo po południu... Miałem przeczucie że coś jest tutaj grubymi nićmi szyte (mam chyba szósty zmysł do takich spraw). Okazało się że nie była u babci, a u kolegi z pracy (a ja dokładnie to podejrzewałem) i zdradziła mnie z nim... Zarzekała się że to tylko raz. Wyrzuciłem ją z domu (na jedną noc bo córka źle znosi rozłąkę). Teraz powoli na jaw wychodzą nowe fakty. Chciałem ratować związek dla córki, ale po dodatkowych informacjach które do mnie dotarły nie chce już tego ratować. Brzydzę się jej. Nie wierzę że mogła to zrobić naszej córce, już pal licho ze mną, jestem trzydziestoletnim gościem, poradzę sobie bez kobiety, tym bardziej takiej... Istotnym elementem historii ze zdradą jest fakt iż prawdopodobnie wróciła stamtąd naćpana amfetaminą, wiem jak wyglądają po tym oczy i wiem że gość u którego była bawi się w to i akurat wtedy to miał (wiem z dobrego źródła) nie wierzę że z nim nie brała. Nie ma się czym chwalić ale nim zaszła w ciążę razem niestety trochę w to polecieliśmy. Żałuję tego bardzo. W sumie przez to wpadliśmy, ale ogólnie mieliśmy zamiar i tak ze sobą być, więc dziecko nie było dla nas wielkim zaskoczeniem. Oczywiście jak tylko dowiedzieliśmy się o ciąży skończyliśmy z tym.
I teraz do sedna.
Nie chcę już z nią być, chce się rozstać i dogadać co do opieki nad córką. Jeśli jej rodzina się dowie to prawdopodobnie ją wyklnie więc nie będzie miała gdzie iść, więc zgadnijcie gdzie najpewniej pójdzie? Brawo, macie rację! - pójdzie do niego, bo gdzie?
Chciałbym zatrzymać córkę przy sobie, prawo do mieszkania mam ja, to tutaj jest dom mojej córeczki. Nie wyobrażam sobie sytuacji że ona wyprowadza się do niego i zabiera tam dziecko, to nie wchodzi w grę. Zagroziłem jej że jeśli tak zrobi to stanę na głowie by zabrać jej prawa rodzicielskie (oczywiście nie chciałbym tego robić, nie jestem potworem, córka kocha ją a ona córkę).
Pytanie jak to wszystko ogarnąć? Szukam pomocy gdzie tylko się da... Naprawdę nie wiem co robić, odnoszę wrażenie że żadne rozwiązanie nie będzie dobre, a chcę cierpienie córki ograniczyć do absolutnego minimum.
Ona pracy nie zmieni na razie bo ma kredyt, ja też nie chce zmieniać pracy, bo też mam ku temu swoje powody. Jestem w martwym punkcie. Odkąd się to wydarzyło myślę tylko o tym jak to wszystko ogarnąć, mam mętlik w głowie. Nie przychodzi mi nic sensownego na myśl. Proszę, doradźcie mi coś... Ta sytuacja wysysa ze mnie resztki chęci do życia...
Upokorzony i zrozpaczony Pan_M.