No to moze ja...
Przez moje problemy zdrowotne, (o tym moze jeszcze nie dzis) lezalam w szpitalu od stycznia z przerwami. 15.lutego, przed wizyta u mojego lekarza, po tym jak wyszlam z pod prysznica jak chlupnely ze mnie wody, to zmartwialam... Pojechalam do mojego doktorka, a on na to plyn owodniowy, do szpitala... Zadzwonil do kolegi, ktory akurat mial dyzur, zeby mnie polozyli na patologii i nie wywolywali skurczy, niech same przyjda- uswiadomil mnie jednak, ze na porod silami natury nie ma szans, bo organizm nie jest jeszcze gotowy. Byl to skonczony 36tydz, szyjka 2,5cm, zero rozwarcia. No i tak wyladowalam znowu na patologii i czekalam, czekalam na skurcze, a tu nic. To byl piatek, potem weekend i nic sie nie wydarzylo, nie mialam nawet przepowiadajacych. Podawali mi dozylnie antybiotyk oslonowo dla dziecka i uswiadomili,ze przy braniu tego leku, to moge z peknietym pecherzem lezec nawet tydzien
, a mnie sie wydawalo, ze jak peknie to trzeba od razu leciec do szpitala...
Zadzwonilam do meza,ze rodze, ten w samolot i jeszcze tego samego dnia byl w Polsce, ale nic sie nie wydarzylo. Po weekendzie, (bo wiadomo ile sié w szpitalach dzieje w weekend), przyszedl mój lekarz zbadal mnie i mówi,ze czekamy... No i tak czekalismy tydzien! Codziennie badanie poziomu plynu owodniowego i kilka razy dziennie ktg zeby sprawdzic czy z mala ok. W koncu w piatek tydzien pózniej diagnoza- pecherz pekl bardzo wysoko i po prostu zasklepil sie- ja w szoku, lekarz powiedzial, ze takie sytuacje zdarzaja sie wyjatkowo rzadko i mam sie cieszyc bo dzidzia sobie jeszcze porosnie...
Wyposcil mnie ze szpitala.. Maz polecial do Dublina, bo i tak caly czas siedzial na telefonie, a lekarz stwierdzil, ze do terminu spokojnie dochodze....
27.02- wizyta u doktorka, ktg, 2,5 cm szyja, zero rozwarcia...
Telefon do meza, ze ma sie nie denerwowac, bo nic sie nie dzieje...
Godz. 1.00 w nocy obudzil mnie przerazajacy bol w dole brzucha...
Mysle sobie o matko co mi jest, oddycham przepona, bo mysle ze przejdzie. Rzecz jasna w tamtym momencie nie pomyslalam, ze to moze juz.
Jednak bol nie ustepowal, tylko co jakis czas sie powtarzal. Zaczelam sie denerwowac, bo pamietam, ze kolezanka podobne bole miala przy tym jak jej sie odkleilo lozysko
A wiadomo jak kobieta w ciazy, od razu czarna wizja...
Ale gdy tak sie martwilam, nagle do mnie dotarlo,ze ja mam skurcze..., ktore sa tak bolesne, ze na lezaco juz nie do wytrzymania.
Nie zapalajac swiatla w sypialni, (bo akurat Amela przyczlapala tej nocy do mnie, bo jej sie duchy snily:-)), komorke w reke i mierzylam czestotliwosc.. i zaczelam wydeptywac sciezke w wykladzinie, bo bylo mi lepiej kiedy chodzilam...
Bylam w szoku kiedy sie okazalo, ze skurcze sa co 5 potem 4,3minuty...
Caly czas chodzilam, ale stalo sie dla mnie jasne, ze to juz...
I dotarla do mnie prawda, ktorej sie obawialam przez koncowke ciazy, ja rodze a mojego meza nie ma.. Nieraz myslalam jak to bedzie, jesli faktycznie okaze sie, ze jego nie ma, ja nie dam rady. Ale tu nie wiem, czy pomoc boska, czy moja jakas wewnetrzna sila: tak sie zebralam w sobie, powiedzialam sama do siebie,ze tak z mezem pragnelismy tego dziecka, ze teraz przyszedl moment proby dla mnie- musze tej kruszynce pomoc sie urodzic, ona potrzebuje mojej sily i skupienia, a nie lez, ze nie ma Tomka.
Wykapalam sie i uszykowalam, czulam sie tak silna psychicznie i gotowa do walki jak nigdy. Przez ten okres od stycznia, kiedy ciagle lezalam w szpitalu nasluchalam sie tych wrzeszczacych kobiet, ktore darly sie przy partych i tego momentu sie najbardziej balam, ale stralam sie o tym nie myslec....
3.00 obudzilam mame
anika!!!!!!!!! ponad 40minut czekalam az sie wyszykuje... a jatu juz bole takie,ze sie skrecam....
4.00 jestem na izbie, siostra, ktora mnie przyjowala mówi,ze tej nocy meksyk na porodowkach, musi sprawdzic czy jest cos wolnego. Mowie, ze pomimo tego, ze rodze sama chce sale do rodzinnych, bo nie chce przez scianke rodzic z innymi...
Jest sala, z gory schodzi-o cudzie moj lekarz, ktory mial dyzur...-mam szczescie! Badanie- szyjka zgladzona, 3cm rozwarcia- nie wiem, kto w wiekszym szoku ja czy moj lekarz, ktory mnie badal przeciez kilka godzin wczesniej... Mowi do mnie ze mam szczescie bo moja polozna jest na dyzurze- o kurcze a ja mialam w planach do niej zadzwonic dopiero za jakas godzine zeby jej tak w nocy nie budzic-heheh:-):-)
Jeszcze lewatywa, (chcialam)....
5.20 wchodze na porodowke, moja polozna juz czeka...
Mowi ze do 9.00 musze zdazyc, bo ona ma popoludniu zajecia w szkole rodzenia, jest po cizekiej nocce i chce sie wyspac- i sie smieje. Mnie do smiechu nie jest, jest 28.02 i ja mam tylko nadzieje, ze zdaze przed 29.02!
5.30 podlacza ktg i sprawdza rozwarcie, 4cm!!!Szok!
Mowi,ze pieknie sie kula, wiec nic nie podlaczamy, ja caly czas chodze, bo na lezaco nie moge wytrzymac...
Jestem skupiona, caly czas mysle,ze musze pomoc malej i tak mi sie marzy, ze rano zadzwonie do Tomka i powiem ,ze jest tata, bo ze rodze to nie zadzwonilam, bo po co, w czym by mi pomogl???
7.00 -rozwarcie 10cm, no i zaczal sie problem- glowa zaczela schodzic do kanalu rodnego i nie mogla zejsc... Nie wzielam zadnego znieczulenia, bo akcja tak fajnie szla, ze polozna stwierdzila, ze dolargan tylko spowolni akcje o jakies 2 godziny, a poza tym dobrze znosilam bol.
Jednak, to jaki bol zaczelam odczuwac przy tej piekielnej glowie, to sie opisac nie da... Non stop parte, glowe czulam jak wchodzi mi w gnaty, a wszystko razem dawalo bol taki ze myslalam,ze mnie rozerwie...Polozna mi powiedziala,ze normalnie glowa wchodzi w kanal rodny okolo 10min. U mnie to trwalo 2,5 godziny. 2,5 godziny horroru...
9.00 przyszedl moj lekarz i stwierdzil, ze mamy jeszcze pól godziny i jezeli nic sie nie posunie to cesarka, bo ze wzgledu na moja pierwsza cesarke i fakt, ze glowa juz tak dkugo schodzi nie ma co dluzej czekac zeby macica nie pekla....
9.30- ja niby taka wytrzymala na bol - blagam juz moja polozna zeby cos zrobila, bo ja mam dosc, mam parte i nie moge przec.
Prosze, ze jak ma to jeszcze trwac niech mnie tna, choc zal mnie przepelnia, ze mam 10cm i jestem juz tak daleko i ma sie skonczyc znowu cesarka...
Wtedy polozna stanela na wysokosci zadania- powiedziala, ze jezeli wytrzymam troche paskudnego bolu, to ona mi pomoze... Powiedzialam, ze ma dzialac... No i wtedy poraz pierwszy i ostatni wydarlam morde,ale tak ze chyba na drugim koncu miasta mnie slyszeli
!
Bo ona zaczela mi rozciagac lapami krocze i w ogole cuda w srodku wyczyniac...Ale efekt byl taki ze dostalam jeszcze lepszych partych... krzycze do niej ze teraz juz musze przec, a ona na to to przyj... oparlam jej noge na biodrze i zaczelam przec... no i wtedy to ona sie przerazila, ale nie dala po sobie poznac, bo glowa wychodzi, a ona jest ze mna sama.. wyleciala na chwilke, a za moment juz sie wszyscy zlecieli. Moj lekarz, jego kolezanka, druga polozna. Nagle spadlo tetno, ja przerazona, ale to mi dalo jeszcze kopa- jak sie potem okzalo to nie tetno tylko mala byla juz w kanale i peloty jej nie lapaly, ale ja tego nie wiedzialam i dobrze, bo sie zmobilizowalam...
Nadszedl moment, ktorego sie tak cholernie balam, parcie- okazalo sie byc pikusiem- nie bralam znieczulenia, wiec bylam swiadoma, czulam skurcz, parlam, myslalam ,ze nie ma tetna, wiec wiedzialam, ze nie ma czasu do stracenia- po kilku partych mala wyskoczyla. Owinieta pepowina wokol szyi, tulowia i nogi... Ale wszystko ok! Potem jeszcze lozysko! Zaczelam plakac, z niesamowitej ulgi, tego, ze dalam rade, ze mam juz z glowy. Plakalam chyba z godzine... Kiedy polozyli mi mala na piersi, tylko powiedzialam jaka piekna...
Podali dolargan. Szyli mnie godzine, efekt rozciagania krocza, oprucz naciecia jeszcze pekniecia 12 szwow, ale to nic warto bylo...
Antosia przyszla na swiat o 9.45
9.50 dzwonie do meza: kochanie od 5 minut jestes tata- zaniemówil- chocby dla tej chwili szoku w suchawce warto bylo to przezyc....