reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Relacje z porodów:)

PM szczerze wspolczuje.Co za PINDY!!!!!!!!!!:angry::wściekła/y::wściekła/y::angry:
Do gazety nadaje sie ta opowiesc babska maja chronic ludzkie zycie a nie swoja kase taka praca trudno.Pewnie tylko czekaly jak ktos da w lape to inne podejscie jest zaraz.
W sumie chyba tylko w Polsce tak jest i w biedniejszych krajach.Tu nie mozna dawac w lape ani przynosic czekoladek,alkoholu itd. personelowi bo musza sie ze wszystkiego tlumaczyc.Az sie zagrzalam................:crazy:
 
reklama
No to moze ja...
Przez moje problemy zdrowotne, (o tym moze jeszcze nie dzis) lezalam w szpitalu od stycznia z przerwami. 15.lutego, przed wizyta u mojego lekarza, po tym jak wyszlam z pod prysznica jak chlupnely ze mnie wody, to zmartwialam... Pojechalam do mojego doktorka, a on na to plyn owodniowy, do szpitala... Zadzwonil do kolegi, ktory akurat mial dyzur, zeby mnie polozyli na patologii i nie wywolywali skurczy, niech same przyjda- uswiadomil mnie jednak, ze na porod silami natury nie ma szans, bo organizm nie jest jeszcze gotowy. Byl to skonczony 36tydz, szyjka 2,5cm, zero rozwarcia. No i tak wyladowalam znowu na patologii i czekalam, czekalam na skurcze, a tu nic. To byl piatek, potem weekend i nic sie nie wydarzylo, nie mialam nawet przepowiadajacych. Podawali mi dozylnie antybiotyk oslonowo dla dziecka i uswiadomili,ze przy braniu tego leku, to moge z peknietym pecherzem lezec nawet tydzien:no:, a mnie sie wydawalo, ze jak peknie to trzeba od razu leciec do szpitala...
Zadzwonilam do meza,ze rodze, ten w samolot i jeszcze tego samego dnia byl w Polsce, ale nic sie nie wydarzylo. Po weekendzie, (bo wiadomo ile sié w szpitalach dzieje w weekend), przyszedl mój lekarz zbadal mnie i mówi,ze czekamy... No i tak czekalismy tydzien! Codziennie badanie poziomu plynu owodniowego i kilka razy dziennie ktg zeby sprawdzic czy z mala ok. W koncu w piatek tydzien pózniej diagnoza- pecherz pekl bardzo wysoko i po prostu zasklepil sie- ja w szoku, lekarz powiedzial, ze takie sytuacje zdarzaja sie wyjatkowo rzadko i mam sie cieszyc bo dzidzia sobie jeszcze porosnie...
Wyposcil mnie ze szpitala.. Maz polecial do Dublina, bo i tak caly czas siedzial na telefonie, a lekarz stwierdzil, ze do terminu spokojnie dochodze....
27.02- wizyta u doktorka, ktg, 2,5 cm szyja, zero rozwarcia...
Telefon do meza, ze ma sie nie denerwowac, bo nic sie nie dzieje...
Godz. 1.00 w nocy obudzil mnie przerazajacy bol w dole brzucha...
Mysle sobie o matko co mi jest, oddycham przepona, bo mysle ze przejdzie. Rzecz jasna w tamtym momencie nie pomyslalam, ze to moze juz.
Jednak bol nie ustepowal, tylko co jakis czas sie powtarzal. Zaczelam sie denerwowac, bo pamietam, ze kolezanka podobne bole miala przy tym jak jej sie odkleilo lozysko:wściekła/y::wściekła/y: A wiadomo jak kobieta w ciazy, od razu czarna wizja...
Ale gdy tak sie martwilam, nagle do mnie dotarlo,ze ja mam skurcze..., ktore sa tak bolesne, ze na lezaco juz nie do wytrzymania.
Nie zapalajac swiatla w sypialni, (bo akurat Amela przyczlapala tej nocy do mnie, bo jej sie duchy snily:-)), komorke w reke i mierzylam czestotliwosc.. i zaczelam wydeptywac sciezke w wykladzinie, bo bylo mi lepiej kiedy chodzilam...
Bylam w szoku kiedy sie okazalo, ze skurcze sa co 5 potem 4,3minuty...
Caly czas chodzilam, ale stalo sie dla mnie jasne, ze to juz...
I dotarla do mnie prawda, ktorej sie obawialam przez koncowke ciazy, ja rodze a mojego meza nie ma.. Nieraz myslalam jak to bedzie, jesli faktycznie okaze sie, ze jego nie ma, ja nie dam rady. Ale tu nie wiem, czy pomoc boska, czy moja jakas wewnetrzna sila: tak sie zebralam w sobie, powiedzialam sama do siebie,ze tak z mezem pragnelismy tego dziecka, ze teraz przyszedl moment proby dla mnie- musze tej kruszynce pomoc sie urodzic, ona potrzebuje mojej sily i skupienia, a nie lez, ze nie ma Tomka.
Wykapalam sie i uszykowalam, czulam sie tak silna psychicznie i gotowa do walki jak nigdy. Przez ten okres od stycznia, kiedy ciagle lezalam w szpitalu nasluchalam sie tych wrzeszczacych kobiet, ktore darly sie przy partych i tego momentu sie najbardziej balam, ale stralam sie o tym nie myslec....
3.00 obudzilam mame:panika!!!!!!!!! ponad 40minut czekalam az sie wyszykuje... a jatu juz bole takie,ze sie skrecam....
4.00 jestem na izbie, siostra, ktora mnie przyjowala mówi,ze tej nocy meksyk na porodowkach, musi sprawdzic czy jest cos wolnego. Mowie, ze pomimo tego, ze rodze sama chce sale do rodzinnych, bo nie chce przez scianke rodzic z innymi...
Jest sala, z gory schodzi-o cudzie moj lekarz, ktory mial dyzur...-mam szczescie! Badanie- szyjka zgladzona, 3cm rozwarcia- nie wiem, kto w wiekszym szoku ja czy moj lekarz, ktory mnie badal przeciez kilka godzin wczesniej... Mowi do mnie ze mam szczescie bo moja polozna jest na dyzurze- o kurcze a ja mialam w planach do niej zadzwonic dopiero za jakas godzine zeby jej tak w nocy nie budzic-heheh:-):-)
Jeszcze lewatywa, (chcialam)....
5.20 wchodze na porodowke, moja polozna juz czeka...
Mowi ze do 9.00 musze zdazyc, bo ona ma popoludniu zajecia w szkole rodzenia, jest po cizekiej nocce i chce sie wyspac- i sie smieje. Mnie do smiechu nie jest, jest 28.02 i ja mam tylko nadzieje, ze zdaze przed 29.02!
5.30 podlacza ktg i sprawdza rozwarcie, 4cm!!!Szok!
Mowi,ze pieknie sie kula, wiec nic nie podlaczamy, ja caly czas chodze, bo na lezaco nie moge wytrzymac...
Jestem skupiona, caly czas mysle,ze musze pomoc malej i tak mi sie marzy, ze rano zadzwonie do Tomka i powiem ,ze jest tata, bo ze rodze to nie zadzwonilam, bo po co, w czym by mi pomogl???
7.00 -rozwarcie 10cm, no i zaczal sie problem- glowa zaczela schodzic do kanalu rodnego i nie mogla zejsc... Nie wzielam zadnego znieczulenia, bo akcja tak fajnie szla, ze polozna stwierdzila, ze dolargan tylko spowolni akcje o jakies 2 godziny, a poza tym dobrze znosilam bol.
Jednak, to jaki bol zaczelam odczuwac przy tej piekielnej glowie, to sie opisac nie da... Non stop parte, glowe czulam jak wchodzi mi w gnaty, a wszystko razem dawalo bol taki ze myslalam,ze mnie rozerwie...Polozna mi powiedziala,ze normalnie glowa wchodzi w kanal rodny okolo 10min. U mnie to trwalo 2,5 godziny. 2,5 godziny horroru...
9.00 przyszedl moj lekarz i stwierdzil, ze mamy jeszcze pól godziny i jezeli nic sie nie posunie to cesarka, bo ze wzgledu na moja pierwsza cesarke i fakt, ze glowa juz tak dkugo schodzi nie ma co dluzej czekac zeby macica nie pekla....
9.30- ja niby taka wytrzymala na bol - blagam juz moja polozna zeby cos zrobila, bo ja mam dosc, mam parte i nie moge przec.
Prosze, ze jak ma to jeszcze trwac niech mnie tna, choc zal mnie przepelnia, ze mam 10cm i jestem juz tak daleko i ma sie skonczyc znowu cesarka...
Wtedy polozna stanela na wysokosci zadania- powiedziala, ze jezeli wytrzymam troche paskudnego bolu, to ona mi pomoze... Powiedzialam, ze ma dzialac... No i wtedy poraz pierwszy i ostatni wydarlam morde,ale tak ze chyba na drugim koncu miasta mnie slyszeli:szok:!
Bo ona zaczela mi rozciagac lapami krocze i w ogole cuda w srodku wyczyniac...Ale efekt byl taki ze dostalam jeszcze lepszych partych... krzycze do niej ze teraz juz musze przec, a ona na to to przyj... oparlam jej noge na biodrze i zaczelam przec... no i wtedy to ona sie przerazila, ale nie dala po sobie poznac, bo glowa wychodzi, a ona jest ze mna sama.. wyleciala na chwilke, a za moment juz sie wszyscy zlecieli. Moj lekarz, jego kolezanka, druga polozna. Nagle spadlo tetno, ja przerazona, ale to mi dalo jeszcze kopa- jak sie potem okzalo to nie tetno tylko mala byla juz w kanale i peloty jej nie lapaly, ale ja tego nie wiedzialam i dobrze, bo sie zmobilizowalam...
Nadszedl moment, ktorego sie tak cholernie balam, parcie- okazalo sie byc pikusiem- nie bralam znieczulenia, wiec bylam swiadoma, czulam skurcz, parlam, myslalam ,ze nie ma tetna, wiec wiedzialam, ze nie ma czasu do stracenia- po kilku partych mala wyskoczyla. Owinieta pepowina wokol szyi, tulowia i nogi... Ale wszystko ok! Potem jeszcze lozysko! Zaczelam plakac, z niesamowitej ulgi, tego, ze dalam rade, ze mam juz z glowy. Plakalam chyba z godzine... Kiedy polozyli mi mala na piersi, tylko powiedzialam jaka piekna...
Podali dolargan. Szyli mnie godzine, efekt rozciagania krocza, oprucz naciecia jeszcze pekniecia 12 szwow, ale to nic warto bylo...
Antosia przyszla na swiat o 9.45
9.50 dzwonie do meza: kochanie od 5 minut jestes tata- zaniemówil- chocby dla tej chwili szoku w suchawce warto bylo to przezyc....
 
Telma ale miałas przezycia:szok: to długo ci schodziła głowka:eek::baffled:całe szczescie ze obyło sie bez cc i Tosia jest sliczna i zdrowa teraz czekamy na zdjecia:-)
 
Telma78 pięknie to opisałaś... :yes:! Pokazałaś ile kobieta potrafi znieść dla swojego ukochanego dzieciątka:tak: ;-):tak:!!!
 
Witajcie Dziewczyny!
Chciałam przedstawic jak to było u mnie.jak wiecie urodziłam mojego Żuczka we wtorek, 18 marca o godzinie 23.05 w Szpitalu Bielańskim w Warszawie.Miałam sie "wyspowiadać" wcześniej ale (wybacz Ninja) nie koniecznie moge z tym zaszytym kroczem siedzieć....:baffled::baffled::baffled:Najnormalniej w świecie boli mnie doopa.:-(
A wiec..tak jak wspominałam, miałam 11 dni po terminie.17 marca w poniedziałek pojechałam do szpitala aby mi ten poród wywołano...bo wierzcie mi nie miałam żadnych objawów rozsypki.Akurat na dyżurze połozniczym była moja połozna..Przyjeżdzam a tu okazuje sie że mam spadać na drzewo bo nie wywołaja mi porodu, bo na patologii nie ma miejsca,bo lekarz dyżurny myslał" przyszła pinda z ulicy i chce miec indukcję"Mi cisnienie w góre łapię telefon i dzwonie do mojej pani dr.Po godzinie leżałam se w łóżeczku na patologii ciąży:tak::tak::tak: .
Następnego dnia o 9 podłączono mi na sali porodowej kroplówkę z płynem fizjologicznym a nastepnie strzykawę z oksytocyną...Po godzince zaczełam miec bardzo delikatne skurcze..po trzech godzinach połozna stwierdziłą (nie ta moja) że nie urodzę dzisiaj i mam wracać na patologię..No trudno, próbuje wstać z łóżka porodowego a tu wody chluuuuup, prawie sie poryczałam że szczescia ....Wody piekne przejrzytse:-).Od 13-16 nic specjalnego sie nie działo, a ja sobie spacerowałam z kroplówa z oksytocyny po korytarzu:tak:Ok 17 zaczęły si e skooooorcze,cały czas miałam wpuszczana oksytocynę...Ja pierdziu czegoś tak bolesnego w zyciu nie doświadczyła.Moja połozna już była,ok 18 -19 miałam rozwacia 3cm a ból niestety był nie do wytrzymania .Połozna oznajmia mi że jeżeli chcę zzo to to jest własnie ta chwila.Nie namyślałam sie długo...Pół h póżniej czułam skurcze ale nie bolało NIC.Tak przeleżałam, do godziny 21 kiedy to zzo przestało działac...(to norma że działa przez 2 h podobno) wiec znów przyleciał anestezjolog ,wstrzyknął dokładkę i było fajnie aż do momentu kiedy moje wielorybie cielsko chciało przeć....Ja czułam parcie i nawet bóle parte , może nie takie hardcorowe ale czułam.Godz 22.30 zaczęłam wypierać "maluszka".połozna mnie nacieła, tylko piekło przez sekundę. O godzince 23.05 wypchnęlam go w całości, po prostu wyskoczył cały:-D:-D:-DJak mi go na brzuchu połozyli to mały wywalił na mnie swoja pierwszą kupę:-D:-D:-D:-D.Po chwili go zabrali
I tu zaczyna sie dla mnie najgorzse..Poród łozyska, jeszce ok.Wygladało tak jakby mały sobie antene satelitarna zamontował w brzuchu.:-DNawet nie wiedziałam że to jest takie wielkie:szok:Nastepnie przyszedł dr (jak chcesz Ninja to podam nazwisko i wygląd ), zacząl oglądać i katastrofa...moja macica nie wykazywała tendencji do kurczenia, wiec wspomniany doktor wsadził mi do srodka 2 stalowe łychy i zaczął nimi w srodku szuflować,bolało jak jasna cholera ale ten gostek był bezlitosny, dołozyli mi nastepna kroplówę,dostałam zastrzyk w doope na skurczanie macicy i chyba w koncu zaczęlo działać..bo harmider wokół mnie powoli przygasł i dr zabral sie za szycie mojego krocza...Moze był skuteczny ale miałam ochotę wbic mu dwa palce w oczy i zasunąc w jaja, przepraszam za wyrażenie.Wtedy mnie wkurzył tym szyciem ale jak patrzę na to z perspektywy tych kilku dni to tak naprawdę on uratował mnie przed wykrwawieniem sie, krew sie lała jak z wodospadu.
Zaraz wszedł mój małżon (jak sie łożysko rodziło wywalili go za drzwi, przez cały czas ze mna był )Poł godziny pożniej dołączył do nas nasz miot i jak tylko go zobaczyłam to wiedziałam że jestem gotowa za niego umrzeć.Nawet nie sądzi łam że człowiek jest skłonny tak od razu, bezwzględnie pokochać..
Oczywiście benefis porodu był zaskakujacy, bo na koniec ....puściłam pawia:sorry::sorry::sorry:Połozna wytłumaczyła ,że to skutek tych wszystkich skurczowych leków...poród od początku do konca na oksytocynie, ale wtopa, co?
Z braku miejsc na salach poporodowych noc spedziałam na porodówce, qżwa nie dośc że byłam sfatygowana porodem to jeszcze pogięło mnie na tym łózku:wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y:
Ninja-sam poród wspominam dobrze, opieka w Bielańskim fachowa.Ja od razu sie z położną dogadałam.Konkretna i miła babka (oczywiście ta z którą sie umawiałam na płatna opiekę podczas porodu)Nie koniecznie narzucają sie pacjentom.Mam tylko nadzieję że nie trafisz na taki kociioł jaki był jak ja rodziłam.Jesli będą Cię chcieli posłąć na drzewo to dzwoń koniecznie do swojego doktora....
To chyba tyle.Ninja jak masz jakieś pytania to wal, moze o czyms nie napisałam a Ty chcesz wiedziec to doklepię.
Od piątku jesteśmy w domku i czujemy sie swietne , mały jest żarłokiem,terrorystą ale i tak wszyscy są w nim zakochani:laugh2::laugh2::laugh2:
 
Ibolya - z Twojego opisu wynika, że ostro było ale nie mogę odeprzeć od siebie wrażenia, że teraz to lightowo wspominasz :-)

Oczywiście, że dawaj mi tu nazwisko tego dra co pisałaś. A z którą położną rodziłaś? Ja jestem umówiona z panią Mirką.
Rany, zaczyna do mnie docierać, że to tak naprawdę "już" :laugh2::laugh2::-D:laugh2::-D
 
reklama
Ninja doktorek nazywa się Zaki Hallak (mój małżon mówi dr Ali Baba:-p)Jest podobno Syryjczykiem.Ale moja położna go bardzo chwalila
Ja rodziałam z pania Barbarą Uczciwek.Gdyby mi w pierwszej fazie porodu nie kazała włazić na piłke pewnie zemdlałabym z bólu.Skakałam i skakałam a małżonkowi kazałam masować sie po "naddupiu", kiedy skurcz nadchodził...to czyniło cuda!!!!!
 
Do góry