Leonia89
Zaciekawiona BB
- Dołączył(a)
- 13 Luty 2014
- Postów
- 57
Jakiś czas temu pytałam jak wygląda poród w szpitalu Narutowicza. Teraz już wiem, ponieważ zdecydowałam rodzić właśnie tam. Mam mieszane uczucia.
Poród zaczął się 1 maja. O godzinie 1 w nocy odeszły mi wody. Mąż i mama wpadli w lekką panikę, a ja uśmiechałam się i byłam spokojna. Nastawiłam się na poród siłami natury, po serii oglądniętych odcinków programu o porodach na programie TLC. Byłam przekonana, że o godzinie 8 rano już będzie po wszystkim.
Po przyjeździe do szpitala zostałam zbadana. Tak zwyczajnie ręką i wzrokiem. Żadnego usg. Po badaniu przyjęto mnie na oddział. Dostaliśmy z mężem pokój. Chcieliśmy wspólnie rodzić. Porody rodzinne są bezpłatne. Weszliśmy do pokoju. Spore, nowe łóżko porodowe, piłka, drążki, fotel dla męża, duża łazienka i wanną z hydromasażem. Warunki bardzo dobre.
Po chwili przebywania w pokoju przyszła położna, która wręcz opieprzyła nas. Dosłownie! Zapytała po co w ogóle przyjechaliśmy. JAK TO PO CO??? Przecież odeszły mi wody, co oznacza, że poród się zaczął. Przez ginekologa byłam wyszkolona tak, że w momencie odejścia wód mam się zgłosić na oddział. Tak zrobiłam. Jednak według pani położnej powinnam zostać na noc w domu, bo wcześniej jak przed 8 tu się nic nie wydarzy. Był to mój pierwszy poród i naprawdę pierwszą myślą po odejściu wód było "JEDZIEMY RODZIĆ".
Położna miała rację. Przed 8 nic się nie wydarzyło. Nie przespałam jednak ani chwili. Skurczy nie było żadnych. Rozwarcie na pół palca... W zasadzie bardzo rzadko ktoś przychodził. Ale być może było tak z powodu święta. Święta pracy.
Godzina 9, nic.
Godzina 10, zero akcji...
Zaczęły się skurcze. Bolało. Ból był do zniesienia. Zaciskałam zęby, bujałam się stojąc w lewo i prawo. Opierałam o barierki przy oknie. I tak co 10 minut. W końcu mnie zbadano. Postęp! Rozwarcie na palec. Podłączono ktg. Skurcze miałam, jednak na zapisie się nie pojawiały. Bolało mnie, jednak położna - pani Bogusia - stwierdziła, że nie mogę nic czuć, bo ona tu nic nie widzi. A poza tym to jest wstęp do występu. Czuć było jakąś dziwną pogardę. Ja z natury jestem osobą uprzejmą, nie wykłócam się, ufam ludziom, nie krytykuję, nie podważam autorytetu. Dlatego nie wiem skąd ta dziwna niechęć. Być może kobieta się wypaliła. Pracuje tam ponad 24 lata...
Godzina 12 i nadal nic...
Zadecydowano, żebym weszłam do wanny na godzinną kąpiel. Tak zrobiłam. Bolało. Skurcze co około 7 minut. Woda wcale bólu nie zmniejszyła. Chciałam wręcz z tej wanny wyskoczyć. Mimo, że duża, ograniczała ruchy.
Zbadano mnie. Rozwarcie nie ruszyło. Odeszła jakaś resztka wód.
Godzina 13 - zadecydowano, żeby podać mi oksytocynę. Skurcze były takie jak wcześniej.
Zbadano mnie. Rozwarcie na dwa palce.
Godzina 14 i kolejna godzinna kąpiel. Ból był coraz większy. Nie bolał mnie brzuch. Bolał mnie odbyt, uda z tyłu, plecy. Mąż nie wytrzymał. Nie mógł mi pomóc i nie wiedział co ma robić. Poprosił moją mamę, żeby do mnie poszła. I to była najlepsza decyzja jaką mógł podjąć.
Po kąpieli nadal nic. Znów oksytocyna. Po godzinie 17 ten ból od odbytu był nie do wytrzymania. Moja mama i ja byłyśmy same. Nikogo nie było. Mama chodziła po korytarzach, ale były pustki. Zaczęła wołać, aż w końcu przyszła pani położna. Zapytała moją mamę czemu się tak piekli. Miała powód. Ja cierpiałam, a do tego ktg nie było podłączone. Wody odeszły już dawno temu. Przecież z dzieckiem mogą się wydarzyć różne rzeczy. Ostatnio tyle się słyszało o pomyłkach lekarzy, położnych przy porodach.
Łaskawie podłączono mi ktg. Skurcze się nie rysowały. A ja konałam na tym łóżku. Z reguły wstydzę się. Jestem nieśmiała. A to co robiłam na tym łóżku, to jak mnie tam skręcało, to było coś okropnego. Takiego bólu nie znałam. Rozwarcie ledwo ruszyło. Krzyczałam jak nigdy. Krzyczałam, żeby ktoś mi pomógł. Moja mama ciągle wybiegała na korytarz, bo położnych jak nie było tak nie było. Tak jak napisałam skurcze się nie rysowały. Gdy położna zobaczyła zapis i popatrzyła na to co wyprawiam, powiedziała, żebym nie przesadzała. Nie przesadzałam. Ból był nie do zniesienia. Brzuch nie bolał mnie wcale. Bolało z tyłu. Dosłownie jakby ktoś wyrywał mi odbyt na żywca.
Moja mama już nie mogła patrzeć na mnie i na ten ból. Zapytała co się musi wydarzyć, żeby ktoś mi pomógł. Położna stwierdziła, że to może porwać nawet i 48 godzin, żebyśmy nie przesadzały.
Z taką nieżyczliwością dawno się nie spotkałam.
Mama zażądała wizyty lekarza. Lekarz o godzinie 18 powiedział, że kwalifikuję się do cesarskiego cięcia. Wód nie ma, postępu mimo podjętych działań, nie ma. Sala miała być gotowa do pół godziny.
Pół godziny minęło. Mama poleciała po jakąś położną. Po czym położna stwierdziła, że musimy poczekać, bo właśnie jest zmiana personelu. A ja nadal umierałam na łóżku.
O godzinie 19 przyszedł lekarz jeszcze ze starej zmiany i nawrzeszczał na położną z nowej zmiany, zupełnie niewinną, co ja jeszcze tu robię i czemu nie jestem na stole operacyjnym. Położna nie była za bardzo wtajemniczona. Przeprosiła tylko lekarza i zaczęła mnie przygotowywać do cesarskiego cięcia.
Nawet nie wiecie jaką ulgę poczułam. Nie do opisania. Cieszyłam się, że zaraz to wszystko się skończy. Nawet nie wiem kiedy założono mi cewnik, nic nie czułam.
Sama cesarka to była wręcz przyjemność. Znieczulenie nie bolało nic a nic. Byłam szczęśliwa, że zaraz stracę czucie. Grzebanie w moich wnętrznościach czułam, ale nie był to ból, zwyczajnie czułam, że we mnie ktoś czymś rusza.
O godzinie 19:30 przyszedł na świat mój synek.
Jak się okazało, napierał na ujście karkiem. No ale skąd mogli to wiedzieć, skoro nikt nie wykonał usg... Paranoja.
Cesarskie cięcie było WYBAWIENIEM.
Na sali pooperacyjnej już zupełnie inna opieka. Co chwilę pytania czy wszystko w porządku, czy coś boli. Zainteresowanie. Było to czuć. Co chwilę dostawałam coś na uśmierzenie bólu. Dlatego też nic nie czułam. W nocy pani pielęgniarka nas myła. Wkładała takie jakby wiadro pod biodra i myła z tych wszystkich odchodów. Aha, to ważne. Trzeba mieć jak najwięcej podkładów poporodowych. Ja miałam ich chyba 10, ale to było mało. Gdy się skończyły pani pielęgniarka powiedziała, żebym sobie skądś załatwiła, bo oni nie mają. Na drugi dzień zdjęto mi cewnik. Przyszła też pani, która pomagała wstać. Oczywiście też przyniesiono mi dzieciątko i pokazano jak przystawiać do piersi.
Mogłabym jeszcze dużo napisać, ale chyba wystarczy. Jednak o jednym jeszcze muszę wspomnieć. Po cesarskim cięciu kobieta jest obolała. Ledwo się chodzi i rusza. Jest to oczywiste. Dlatego zdziwił mnie fakt, że od drugiego dnia do wypisu dziecko było cały czas przy mnie. Wiem, że na Ujastku zabierają dzieci na noc, żeby matka mogła odpocząć i zregenerować siły. Tu nie było o tym mowy. Muszę przyznać, że było to wyczerpujące. Musiałam dać radę, ale było ciężko. Gdy poprosiliśmy z mężem, żeby chociaż przez jedną noc się zaopiekowały maluszkiem, dostaliśmy ochrzan. Bo przecież najważniejszy jest kontakt matki z dzieckiem.
Następnym razem nie wybrałabym tego szpitala. Jednak wyremontowane wnętrza nie wystarczą.
Pozdrawiam.
Poród zaczął się 1 maja. O godzinie 1 w nocy odeszły mi wody. Mąż i mama wpadli w lekką panikę, a ja uśmiechałam się i byłam spokojna. Nastawiłam się na poród siłami natury, po serii oglądniętych odcinków programu o porodach na programie TLC. Byłam przekonana, że o godzinie 8 rano już będzie po wszystkim.
Po przyjeździe do szpitala zostałam zbadana. Tak zwyczajnie ręką i wzrokiem. Żadnego usg. Po badaniu przyjęto mnie na oddział. Dostaliśmy z mężem pokój. Chcieliśmy wspólnie rodzić. Porody rodzinne są bezpłatne. Weszliśmy do pokoju. Spore, nowe łóżko porodowe, piłka, drążki, fotel dla męża, duża łazienka i wanną z hydromasażem. Warunki bardzo dobre.
Po chwili przebywania w pokoju przyszła położna, która wręcz opieprzyła nas. Dosłownie! Zapytała po co w ogóle przyjechaliśmy. JAK TO PO CO??? Przecież odeszły mi wody, co oznacza, że poród się zaczął. Przez ginekologa byłam wyszkolona tak, że w momencie odejścia wód mam się zgłosić na oddział. Tak zrobiłam. Jednak według pani położnej powinnam zostać na noc w domu, bo wcześniej jak przed 8 tu się nic nie wydarzy. Był to mój pierwszy poród i naprawdę pierwszą myślą po odejściu wód było "JEDZIEMY RODZIĆ".
Położna miała rację. Przed 8 nic się nie wydarzyło. Nie przespałam jednak ani chwili. Skurczy nie było żadnych. Rozwarcie na pół palca... W zasadzie bardzo rzadko ktoś przychodził. Ale być może było tak z powodu święta. Święta pracy.
Godzina 9, nic.
Godzina 10, zero akcji...
Zaczęły się skurcze. Bolało. Ból był do zniesienia. Zaciskałam zęby, bujałam się stojąc w lewo i prawo. Opierałam o barierki przy oknie. I tak co 10 minut. W końcu mnie zbadano. Postęp! Rozwarcie na palec. Podłączono ktg. Skurcze miałam, jednak na zapisie się nie pojawiały. Bolało mnie, jednak położna - pani Bogusia - stwierdziła, że nie mogę nic czuć, bo ona tu nic nie widzi. A poza tym to jest wstęp do występu. Czuć było jakąś dziwną pogardę. Ja z natury jestem osobą uprzejmą, nie wykłócam się, ufam ludziom, nie krytykuję, nie podważam autorytetu. Dlatego nie wiem skąd ta dziwna niechęć. Być może kobieta się wypaliła. Pracuje tam ponad 24 lata...
Godzina 12 i nadal nic...
Zadecydowano, żebym weszłam do wanny na godzinną kąpiel. Tak zrobiłam. Bolało. Skurcze co około 7 minut. Woda wcale bólu nie zmniejszyła. Chciałam wręcz z tej wanny wyskoczyć. Mimo, że duża, ograniczała ruchy.
Zbadano mnie. Rozwarcie nie ruszyło. Odeszła jakaś resztka wód.
Godzina 13 - zadecydowano, żeby podać mi oksytocynę. Skurcze były takie jak wcześniej.
Zbadano mnie. Rozwarcie na dwa palce.
Godzina 14 i kolejna godzinna kąpiel. Ból był coraz większy. Nie bolał mnie brzuch. Bolał mnie odbyt, uda z tyłu, plecy. Mąż nie wytrzymał. Nie mógł mi pomóc i nie wiedział co ma robić. Poprosił moją mamę, żeby do mnie poszła. I to była najlepsza decyzja jaką mógł podjąć.
Po kąpieli nadal nic. Znów oksytocyna. Po godzinie 17 ten ból od odbytu był nie do wytrzymania. Moja mama i ja byłyśmy same. Nikogo nie było. Mama chodziła po korytarzach, ale były pustki. Zaczęła wołać, aż w końcu przyszła pani położna. Zapytała moją mamę czemu się tak piekli. Miała powód. Ja cierpiałam, a do tego ktg nie było podłączone. Wody odeszły już dawno temu. Przecież z dzieckiem mogą się wydarzyć różne rzeczy. Ostatnio tyle się słyszało o pomyłkach lekarzy, położnych przy porodach.
Łaskawie podłączono mi ktg. Skurcze się nie rysowały. A ja konałam na tym łóżku. Z reguły wstydzę się. Jestem nieśmiała. A to co robiłam na tym łóżku, to jak mnie tam skręcało, to było coś okropnego. Takiego bólu nie znałam. Rozwarcie ledwo ruszyło. Krzyczałam jak nigdy. Krzyczałam, żeby ktoś mi pomógł. Moja mama ciągle wybiegała na korytarz, bo położnych jak nie było tak nie było. Tak jak napisałam skurcze się nie rysowały. Gdy położna zobaczyła zapis i popatrzyła na to co wyprawiam, powiedziała, żebym nie przesadzała. Nie przesadzałam. Ból był nie do zniesienia. Brzuch nie bolał mnie wcale. Bolało z tyłu. Dosłownie jakby ktoś wyrywał mi odbyt na żywca.
Moja mama już nie mogła patrzeć na mnie i na ten ból. Zapytała co się musi wydarzyć, żeby ktoś mi pomógł. Położna stwierdziła, że to może porwać nawet i 48 godzin, żebyśmy nie przesadzały.
Z taką nieżyczliwością dawno się nie spotkałam.
Mama zażądała wizyty lekarza. Lekarz o godzinie 18 powiedział, że kwalifikuję się do cesarskiego cięcia. Wód nie ma, postępu mimo podjętych działań, nie ma. Sala miała być gotowa do pół godziny.
Pół godziny minęło. Mama poleciała po jakąś położną. Po czym położna stwierdziła, że musimy poczekać, bo właśnie jest zmiana personelu. A ja nadal umierałam na łóżku.
O godzinie 19 przyszedł lekarz jeszcze ze starej zmiany i nawrzeszczał na położną z nowej zmiany, zupełnie niewinną, co ja jeszcze tu robię i czemu nie jestem na stole operacyjnym. Położna nie była za bardzo wtajemniczona. Przeprosiła tylko lekarza i zaczęła mnie przygotowywać do cesarskiego cięcia.
Nawet nie wiecie jaką ulgę poczułam. Nie do opisania. Cieszyłam się, że zaraz to wszystko się skończy. Nawet nie wiem kiedy założono mi cewnik, nic nie czułam.
Sama cesarka to była wręcz przyjemność. Znieczulenie nie bolało nic a nic. Byłam szczęśliwa, że zaraz stracę czucie. Grzebanie w moich wnętrznościach czułam, ale nie był to ból, zwyczajnie czułam, że we mnie ktoś czymś rusza.
O godzinie 19:30 przyszedł na świat mój synek.
Jak się okazało, napierał na ujście karkiem. No ale skąd mogli to wiedzieć, skoro nikt nie wykonał usg... Paranoja.
Cesarskie cięcie było WYBAWIENIEM.
Na sali pooperacyjnej już zupełnie inna opieka. Co chwilę pytania czy wszystko w porządku, czy coś boli. Zainteresowanie. Było to czuć. Co chwilę dostawałam coś na uśmierzenie bólu. Dlatego też nic nie czułam. W nocy pani pielęgniarka nas myła. Wkładała takie jakby wiadro pod biodra i myła z tych wszystkich odchodów. Aha, to ważne. Trzeba mieć jak najwięcej podkładów poporodowych. Ja miałam ich chyba 10, ale to było mało. Gdy się skończyły pani pielęgniarka powiedziała, żebym sobie skądś załatwiła, bo oni nie mają. Na drugi dzień zdjęto mi cewnik. Przyszła też pani, która pomagała wstać. Oczywiście też przyniesiono mi dzieciątko i pokazano jak przystawiać do piersi.
Mogłabym jeszcze dużo napisać, ale chyba wystarczy. Jednak o jednym jeszcze muszę wspomnieć. Po cesarskim cięciu kobieta jest obolała. Ledwo się chodzi i rusza. Jest to oczywiste. Dlatego zdziwił mnie fakt, że od drugiego dnia do wypisu dziecko było cały czas przy mnie. Wiem, że na Ujastku zabierają dzieci na noc, żeby matka mogła odpocząć i zregenerować siły. Tu nie było o tym mowy. Muszę przyznać, że było to wyczerpujące. Musiałam dać radę, ale było ciężko. Gdy poprosiliśmy z mężem, żeby chociaż przez jedną noc się zaopiekowały maluszkiem, dostaliśmy ochrzan. Bo przecież najważniejszy jest kontakt matki z dzieckiem.
Następnym razem nie wybrałabym tego szpitala. Jednak wyremontowane wnętrza nie wystarczą.
Pozdrawiam.