reklama
kasia.zosia
Moderatorka
- Dołączył(a)
- 28 Lipiec 2016
- Postów
- 2 381
Mam termin za tydzień i boje się, ze spanikuje, ze cos pójdzie nie tak
Bedzie wszystko dobrze! Trzymam kciuki
I w końcu ja też po wielu postach typu "Pomóżcie, czy to już?" jestem po. Pierwsza rzecz - niesamowite jest to jak zapomina się o całym bólu patrząc na tego małego człowieka!
Bardzo chciałam urodzić naturalnie, ale niestety zakończyło się cesarką w trybie pilnym.
A czemu? Personel zgodnie stwierdził, że mój poród zaczął się od najgorszej strony - czyli od odejścia wód płodowych bez akcji skurczowej. I to było samo w sobie prześmieszne, bo obudziłam się chcąc pójść siusiu a tu podnoszę się i coś się leje "Wstyd - zesikałam się!" Ale po dokładnym wąchaniu (tak, tak właśnie zrobiłam ) i zrobieniu siusiu stwierdziłam - czas obudzić męża - to już...
O 2 w nocy przyjęli mnie do szpitala. Badanie - szyjka schowana w okolicach kości krzyżowej, praktycznie zero rozwarcia.. I kazali... się zdrzemnąć! Że dajemy czas macicy żeby sama zaczęła się kurczyć - a o 5 hegar i podpięcie oksytocyny. Przez emocje oczywiście nie zmrużyłam oka ;-)
Natomiast jak już dostałam oksytocynę ruszyło i to całkiem nieźle - do 9 rano miałam 7 centymetrów. Zaczęłam marzyć o znieczuleniu, ale skurcze był już bardzo regularne i mocne więc położna zaproponowała mi wannę z masażem - co u mnie się nie sprawdziło w ogóle. Niestety żadnej ulgi nie czułam. Przy każdym skurczu niestety byłam totalnie spięta i nie byłam w stanie się w ogóle rozluźnić.
A anestezjologa nadal nie ma... bo miał planowane zabiegi i dopiero jak był wolny to mógł mnie znieczulić.
Doszłam do 8 cm i przeraziłam się, że mnie już nie znieczulą, ale na szczęście lekarz po kolejnym badaniu na to pozwolił. Samo znieczulenie było też bardzo trudne bo miałam już skurcze co minutę a nie byłam się w stanie nie ruszać podczas wkłucia więc było kilka prób i ostatecznie udało się. Nie ma porównania - byłam w stanie siąść na piłce, rozmawiać, co więcej nawet dowcipkować z personelem Ale niestety stała się rzecz taka że rozwieranie dalsze się zatrzymało na 9 cm a młoda była nada wysoko i zaczęła mieć spadki tętna... po godzinie obserwacji ktg ordynatorka zdecydowała o cięciu bo szyjka nadal nie była rozwarta, a córa była duża. Także prawie się udało dziewczyny, prawie!
Niestety córcia urodziła się umęczona i trochę niedotleniona - prawdopodobnie od tylu godzin porodu i niesprzyjającego środowiska bez wód płodowych. A kawał z niej baby - miała 4080g. Cieszę się że personel długo nie zwlekał z decyzją o cięciu, nie wiadomo jak by się to skończyło. A stracha nam napędziła ogromnego, bo nie mogła rozprężyć płuc i 2 doby była na intensywnej terapii i cały tydzień byłyśmy w szpitalu. Ale wszystko teraz jest w jak najlepszym porządku. A rekonwalescencja po cesarce? Tak jak pisały dziewczyny wyżej - to jest poważna operacja. Pierwsze dwie doby to jest dramat, ogólnie cały pierwszy tydzień jest ciężki, ale potem już coraz lepiej. Gdyby nie mój mąż który był ze mną non stop to nie byłabym w stanie się nawet umyć.
Bardzo chciałam urodzić naturalnie, ale niestety zakończyło się cesarką w trybie pilnym.
A czemu? Personel zgodnie stwierdził, że mój poród zaczął się od najgorszej strony - czyli od odejścia wód płodowych bez akcji skurczowej. I to było samo w sobie prześmieszne, bo obudziłam się chcąc pójść siusiu a tu podnoszę się i coś się leje "Wstyd - zesikałam się!" Ale po dokładnym wąchaniu (tak, tak właśnie zrobiłam ) i zrobieniu siusiu stwierdziłam - czas obudzić męża - to już...
O 2 w nocy przyjęli mnie do szpitala. Badanie - szyjka schowana w okolicach kości krzyżowej, praktycznie zero rozwarcia.. I kazali... się zdrzemnąć! Że dajemy czas macicy żeby sama zaczęła się kurczyć - a o 5 hegar i podpięcie oksytocyny. Przez emocje oczywiście nie zmrużyłam oka ;-)
Natomiast jak już dostałam oksytocynę ruszyło i to całkiem nieźle - do 9 rano miałam 7 centymetrów. Zaczęłam marzyć o znieczuleniu, ale skurcze był już bardzo regularne i mocne więc położna zaproponowała mi wannę z masażem - co u mnie się nie sprawdziło w ogóle. Niestety żadnej ulgi nie czułam. Przy każdym skurczu niestety byłam totalnie spięta i nie byłam w stanie się w ogóle rozluźnić.
A anestezjologa nadal nie ma... bo miał planowane zabiegi i dopiero jak był wolny to mógł mnie znieczulić.
Doszłam do 8 cm i przeraziłam się, że mnie już nie znieczulą, ale na szczęście lekarz po kolejnym badaniu na to pozwolił. Samo znieczulenie było też bardzo trudne bo miałam już skurcze co minutę a nie byłam się w stanie nie ruszać podczas wkłucia więc było kilka prób i ostatecznie udało się. Nie ma porównania - byłam w stanie siąść na piłce, rozmawiać, co więcej nawet dowcipkować z personelem Ale niestety stała się rzecz taka że rozwieranie dalsze się zatrzymało na 9 cm a młoda była nada wysoko i zaczęła mieć spadki tętna... po godzinie obserwacji ktg ordynatorka zdecydowała o cięciu bo szyjka nadal nie była rozwarta, a córa była duża. Także prawie się udało dziewczyny, prawie!
Niestety córcia urodziła się umęczona i trochę niedotleniona - prawdopodobnie od tylu godzin porodu i niesprzyjającego środowiska bez wód płodowych. A kawał z niej baby - miała 4080g. Cieszę się że personel długo nie zwlekał z decyzją o cięciu, nie wiadomo jak by się to skończyło. A stracha nam napędziła ogromnego, bo nie mogła rozprężyć płuc i 2 doby była na intensywnej terapii i cały tydzień byłyśmy w szpitalu. Ale wszystko teraz jest w jak najlepszym porządku. A rekonwalescencja po cesarce? Tak jak pisały dziewczyny wyżej - to jest poważna operacja. Pierwsze dwie doby to jest dramat, ogólnie cały pierwszy tydzień jest ciężki, ale potem już coraz lepiej. Gdyby nie mój mąż który był ze mną non stop to nie byłabym w stanie się nawet umyć.
D
Deleted member 178444
Gość
To i ja. W końcu CHCĘ o tym napisać
Za mną dwa skrajnie różne porody. I opiszę oba.
3 września 2014
W szpitalu byłam od kilku dni, ze względu na podejrzenie hipotrofii płodu. Byłam bardzo nerwowa, poczułam skurcze, miałam przeczucie, że to "już", więc zgłosiłam to położnej. I już w tym momencie zaczął się mój horror. Zniesmaczona położna z łaską zawołała lekarza, który mnie zbadał i po chamsku stwierdził. że nie rodzę i jeszcze długo nie urodzę. Powiedziałam, że mam bolesne skurcze, w odpowiedzi usłyszałam od położnej "czego jęczy, jak jeszcze nie rodzi?". Ze łzami w oczach wróciłam na salę, gdzie podczas kolejnego skurczu odszedł mi czop śluzowy i część wód płodowych. Wezwałam położną, a ta, że "pewnie se grzebałam i dlatego", ale z łaską przyłożyła pelotkę do brzucha i zaraz potem biegiem na salę porodową, bo tętno córki wynosiło 108. Podpięli mnie pod KTG i tak zostawili. Sala pięcioosobowa, łóżka porodowe oddzielone parawanikami z jakiejś szmaty, dwa łóżka obok jakaś kobieta właśnie cierpiała podczas partych. Dobrze, że widziałam, że tętno małej jest już normalne, bo bym zeszła ze strachu. Po 15 minutach weszła położna z pytaniem jak tam, bo mocne skurcze mi się piszą. Ponieważ nie zdrapywałam tynku ze ścian, znowu sobie poszła. Kolejne 2 godziny spędziłam pod ktg w pozycji leżącej na plecach, ponieważ tak mi kazały. Ok północy zrobili mi lewatywę. Wszystko jakoś tak bezoosobowo, nieludzko. Po lewatywie znowu KTG. Nie mogłam chodzić, nie mogłam siadać. O 4 nad ranem skurcze były na tyle silne, że zadzwoniłam po partnera. Chwilę po jego przyjeździe podano mi oksytocynę, wbrew mojej woli, pomimo moich sprzeciwów i błagań, żeby tego nie robili. Dalej leżałam pod ktg, w tej samej pozycji. Kiedy doszło do pełnego rozwarcia, skurcze się wyciszyły, ale pomimo tego, położne kazały mi przeć, strasząc, że uduszę dziecko. Nacięły mnie - ponieważ nie miałam akcji skurczowej, bardzo bolało. Oprócz tego pękłam - pęknięcie poszło do góry, obok cewki moczowej i do środka. Córka przyszła na świat o 10 43, po 13 godzinach najgorszego porodu, jaki mógłby mi się przytrafić. Kontakt skóra do skóry trwał 15 minut, potem położne zabrały mi dziecko twierdząc, że dłuższym ssaniem zmaceruje mi brodawki. Rodzić szłam z uśmiechem, wyszłam z tokofobią.
27 sierpnia 2018
Kiedy tylko zobaczyłam dwie kreski na teście, obiecałam sobie, że odczaruję wydarzenia z 2014 roku. Przeczytałam "Urodzić razem i naturalnie" Ireny Chołuj, niemal codziennie rozmawiałam z partnerem o tym, co było złe 4 lata temu, co bym chciała teraz, zatrudniłam doulę. Od 34 t.c. piłam herbatę z liści malin i stosowałam wiesiołek oraz masaż krocza (to ostatnie sporadycznie). Plan porodu miałam opracowany w każdym szczególe, omówiony z doulą i partnerem. Pierwszy delikatny skurcz porodowy poczułam ok 23 00, 26 sierpnia, ale pogadałam z synem, że chciałabym się wyspać i tak zrobiłam. Obudził mnie skurcz ok 6 rano. Do 7 leżałam w łóżku, skurcze co ok 10 minut ale nie liczyłam. Czułam regularność, a po wizycie w toalecie zobaczyłam sporo śluzu z krwią, także wiedziałam, że dziś poznam synka. O 7 20 obudziłam córeczkę i partnera, zebrałam małą do przedszkola, a partnerowi powiedziałam, żeby po odwiezieniu małej wracał do domu, bo dzisiaj rodzimy. Pojechali, ja wzięłam prysznic, maznęłam rzęsy wodoodpornym tuszem, zrobiłam sobie kawę i śniadanko, podłączyłam TENS, dałam znać douli i siadłam na piłkę. O 10 30 doula stwierdziła, że już dość czekania, kazała się zbierać i o 11 30 byliśmy na izbie przyjęć. Rozwarcie na 4 cm, skurcze na widok szpitala się wyciszyły No ale ponoć norma. Przebrałam się i pojechaliśmy windą na porodówkę. O 12 pierwszy zapis ktg - skurcze delikatne, ale są, więc rozstawiliśmy się z muzyką, położna poszła gdzieś indziej, a ja tańczyłam, skakałam na piłce, skorzystałam z prysznica. Skurcze co 3 minuty. Ok 15 30 weszła położna, widząc nasze wesołe miny stwierdziła, że chyba nie rodzę i zaproponowała oksytocynę, na którą się nie zgodziłam. Drugi zapis ktg - podczas niego odeszły mi wody i rozkręciła akcja skurczowa. Kolejne 1,5 godziny spędziłam na stojąco, podczas skurczów wieszając się na douli i próbując pomóc synkowi, który nie potrafił wstawić się w kanał rodny. W pewnym momencie położna stwierdziła, że chce zrobić jeszcze jeden zapis ktg (teraz wiem, że chciała mnie zwabić na łóżko porodowe), ale kiedy zaczęłam iść w stronę łóżka porodowego, poczułam pierwszy party i zamiast iść jak mnie prosiła, rzuciłam się na materac na kolana, głowę wsparłam o fotel i tak zostałam i tak urodziłam 8 minut później, dwa razy pomagając sobie tylko lekkim parciem. Syn wyszedł sam, siłą skurczy, tym razem nie zostałam nacięta i nie pękłam. Kontakt skóra do skóry trwał dwie godziny, tak jak trzeba. Było pięknie.
Za mną dwa skrajnie różne porody. I opiszę oba.
3 września 2014
W szpitalu byłam od kilku dni, ze względu na podejrzenie hipotrofii płodu. Byłam bardzo nerwowa, poczułam skurcze, miałam przeczucie, że to "już", więc zgłosiłam to położnej. I już w tym momencie zaczął się mój horror. Zniesmaczona położna z łaską zawołała lekarza, który mnie zbadał i po chamsku stwierdził. że nie rodzę i jeszcze długo nie urodzę. Powiedziałam, że mam bolesne skurcze, w odpowiedzi usłyszałam od położnej "czego jęczy, jak jeszcze nie rodzi?". Ze łzami w oczach wróciłam na salę, gdzie podczas kolejnego skurczu odszedł mi czop śluzowy i część wód płodowych. Wezwałam położną, a ta, że "pewnie se grzebałam i dlatego", ale z łaską przyłożyła pelotkę do brzucha i zaraz potem biegiem na salę porodową, bo tętno córki wynosiło 108. Podpięli mnie pod KTG i tak zostawili. Sala pięcioosobowa, łóżka porodowe oddzielone parawanikami z jakiejś szmaty, dwa łóżka obok jakaś kobieta właśnie cierpiała podczas partych. Dobrze, że widziałam, że tętno małej jest już normalne, bo bym zeszła ze strachu. Po 15 minutach weszła położna z pytaniem jak tam, bo mocne skurcze mi się piszą. Ponieważ nie zdrapywałam tynku ze ścian, znowu sobie poszła. Kolejne 2 godziny spędziłam pod ktg w pozycji leżącej na plecach, ponieważ tak mi kazały. Ok północy zrobili mi lewatywę. Wszystko jakoś tak bezoosobowo, nieludzko. Po lewatywie znowu KTG. Nie mogłam chodzić, nie mogłam siadać. O 4 nad ranem skurcze były na tyle silne, że zadzwoniłam po partnera. Chwilę po jego przyjeździe podano mi oksytocynę, wbrew mojej woli, pomimo moich sprzeciwów i błagań, żeby tego nie robili. Dalej leżałam pod ktg, w tej samej pozycji. Kiedy doszło do pełnego rozwarcia, skurcze się wyciszyły, ale pomimo tego, położne kazały mi przeć, strasząc, że uduszę dziecko. Nacięły mnie - ponieważ nie miałam akcji skurczowej, bardzo bolało. Oprócz tego pękłam - pęknięcie poszło do góry, obok cewki moczowej i do środka. Córka przyszła na świat o 10 43, po 13 godzinach najgorszego porodu, jaki mógłby mi się przytrafić. Kontakt skóra do skóry trwał 15 minut, potem położne zabrały mi dziecko twierdząc, że dłuższym ssaniem zmaceruje mi brodawki. Rodzić szłam z uśmiechem, wyszłam z tokofobią.
27 sierpnia 2018
Kiedy tylko zobaczyłam dwie kreski na teście, obiecałam sobie, że odczaruję wydarzenia z 2014 roku. Przeczytałam "Urodzić razem i naturalnie" Ireny Chołuj, niemal codziennie rozmawiałam z partnerem o tym, co było złe 4 lata temu, co bym chciała teraz, zatrudniłam doulę. Od 34 t.c. piłam herbatę z liści malin i stosowałam wiesiołek oraz masaż krocza (to ostatnie sporadycznie). Plan porodu miałam opracowany w każdym szczególe, omówiony z doulą i partnerem. Pierwszy delikatny skurcz porodowy poczułam ok 23 00, 26 sierpnia, ale pogadałam z synem, że chciałabym się wyspać i tak zrobiłam. Obudził mnie skurcz ok 6 rano. Do 7 leżałam w łóżku, skurcze co ok 10 minut ale nie liczyłam. Czułam regularność, a po wizycie w toalecie zobaczyłam sporo śluzu z krwią, także wiedziałam, że dziś poznam synka. O 7 20 obudziłam córeczkę i partnera, zebrałam małą do przedszkola, a partnerowi powiedziałam, żeby po odwiezieniu małej wracał do domu, bo dzisiaj rodzimy. Pojechali, ja wzięłam prysznic, maznęłam rzęsy wodoodpornym tuszem, zrobiłam sobie kawę i śniadanko, podłączyłam TENS, dałam znać douli i siadłam na piłkę. O 10 30 doula stwierdziła, że już dość czekania, kazała się zbierać i o 11 30 byliśmy na izbie przyjęć. Rozwarcie na 4 cm, skurcze na widok szpitala się wyciszyły No ale ponoć norma. Przebrałam się i pojechaliśmy windą na porodówkę. O 12 pierwszy zapis ktg - skurcze delikatne, ale są, więc rozstawiliśmy się z muzyką, położna poszła gdzieś indziej, a ja tańczyłam, skakałam na piłce, skorzystałam z prysznica. Skurcze co 3 minuty. Ok 15 30 weszła położna, widząc nasze wesołe miny stwierdziła, że chyba nie rodzę i zaproponowała oksytocynę, na którą się nie zgodziłam. Drugi zapis ktg - podczas niego odeszły mi wody i rozkręciła akcja skurczowa. Kolejne 1,5 godziny spędziłam na stojąco, podczas skurczów wieszając się na douli i próbując pomóc synkowi, który nie potrafił wstawić się w kanał rodny. W pewnym momencie położna stwierdziła, że chce zrobić jeszcze jeden zapis ktg (teraz wiem, że chciała mnie zwabić na łóżko porodowe), ale kiedy zaczęłam iść w stronę łóżka porodowego, poczułam pierwszy party i zamiast iść jak mnie prosiła, rzuciłam się na materac na kolana, głowę wsparłam o fotel i tak zostałam i tak urodziłam 8 minut później, dwa razy pomagając sobie tylko lekkim parciem. Syn wyszedł sam, siłą skurczy, tym razem nie zostałam nacięta i nie pękłam. Kontakt skóra do skóry trwał dwie godziny, tak jak trzeba. Było pięknie.
Michalina1993
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 29 Grudzień 2017
- Postów
- 169
No to ja też opowiem
19 sierpnia 2018
Późnym wieczorem razem z Mężem oglądaliśmy progran Kossakowskiego w którym był podłączony pod symulator skurczy. Niewiem dlaczego ,ale wydawało mi się śmieszne że tylko wytrzymał 8h i prosił o odłączenie a niektóre kobiety wytrzymują dłużej no i nie mają wyjścia tylko wytrzymywać. Po programie i całej wieczornej toalecie poszłam do łóżka ,kręciłam się dobrą godzine i nagle poczułam takie jakby "puknięcie" w podbrzuszu. Pierwsze co pomyślałam że to coś dziecko zrobiło w brzuszku ,zignorowałam to ale po 2 minutach znowu to poczułam ale mocniejsze "puknięcie" i zaczęły się lać wody .Mówiłam do śpiącego męża obok o tym a on tylko zapytał czy żartuje( było to tydzień po terminie a za 5 dni miała być indukcja)po czym zasnął znowu [emoji23][emoji23][emoji23] ja spanikowana krzycze żeby do szpitala zadzwonil [emoji23][emoji23] Zadzwonił i szpital kazał nam się zgłosić o 1szej w nocy. Jak dojechaliśmy położna podłączyła mnie pod KTG na godzinę ,odłączyła powiedziała że wróci za chwileczke i wróciła do nas (UWAGA) po 4tej ... Ja siedziałam z tymi non stop uciekającymi wodami i nieregularnymi skurczami ,wróciła położna i wysłała mnie do domu .Po odejściu wód ale powiedziała że nie będa mnie trzymać,bo nie mam regularnych skurczy i mają nam zadzwonić za 24h na wywoływanie jeśli nic się nie wydarzy.
20.08.2018
Skurcze od tej 4tej od czasu porodu nie przybierały na sile. No może delikatnie. Posprzątałam całe mieszkanie ,ale skurcze dalej takie same.
21.08.2018
Godzina 1sza w nocy. Mamy się wstawić w szpitalu ,bo mają do nas miejsce. Po przyjechaniu do szpitalu odrazu kazali nam iść do 'induction room' gdzie była inna ciężarna . Odrazu podpieli pod KTG ,sprawdzili szyjke i rozwarcie miało tylko 1cm. Dziecko zaczynało się coraz mniej ruszać ,to kazali klikać wtedy kiedy poczuje jakikolwiek ruch.Przyszła do mnie położna która się będzie mną opiekować i dalej sprawdzała na KTG ,skurcze dalej się nie zmieniały i dalej tylko 1cm rozwarcia. O godzinie 2 wróciła z żelem który zaaplikowała i powiedziała że zaraz do nas wróci. Żel zaczął działać ,skurcze były mocniejsze i mocniejsze. Po kolejnym sprawdzeniu miałam niecałe 2 cm. Bóle zaczynały się robić coraz gorsze ,piłka nie pomagała,chodzenie nie pomagało. A ja miałam tylko 0,5cm rozwarcia więcej na godzine. O 6:30 wzięli nas na sale porodową ,z jednym łóżkiem i własną łazienką. U odrazu KTG .Przyszła inna położna ,która będzie mi poród odbierać. Ale niestety dalej tylko 0,5cm na godzinę. Około 12tej zaczynały się problemy z dzieckiem było baaardzo dużo spadków w tętnie serca u sybka ,kazali mi leżeć w pozycji półsiedzącej ale na lewej stronie i się nie ruszać ,nie było to łatwe bo już poprostu nie mogłam wytrzymać. TI nie mogłam się nawet podnieść ,chyba widziałam z 6 różnych lekarzy jednocześnie żeby zobaczyć co z tymi spadkami zrobić i powiedzieli że nie wyglądam na osobę ktora ma bardzo mocne skurcze. Ja cała w stresie ,bałam się o mojego maluszka ,cała w bólu a doktorzy staneli na środku sali i zaczeli rozmawiać i się smiac. O 14tej miałam już prawie 6 cm rozwarcia. Przed godziną 16zaczeły się skurcze parte ... Położna dała mi gaz rozweselajacy i powiedziała że mam nie myśleć o parciu teraz ,bo nie mam jeszcze 10cm rozwarcia. Niestety z czasem już miałam większą potrzebe przeć. O 16tej już niewiedzialam nic o bożym świecie wkłuli mi w ręke wenflon z antybiotykiem ,bo miałam GBS (o którym niewiedziałam ,bo w UK nie robi się wymazu w czasie ciąży) i była wielka szansa że synek mógł się tym zarazić ,bo za długo był bez wód. Jak już skończyła się kroplówka ,położna sprawdziła rozwarcie i zaczęła ubierać ten foliowy fartuch ,niewiem dlaczego ale jak założyła to poczułam ulge. Ale wyszła z sali ... Ja zaczęłam przeć i krzyczałam do męża żeby po nią poszedł ,bo ja nie wytrzymuje. Ale nie mineło długo i wróciła z inna polozna. Synek urodził sie o 16:47 fioletowy i nie oddychał. Był owinięty pępowiną ale ,po parunastu sekundach zaczał płakać. Niestety mąż nie mógl przeciąć pepowiny ,bo dziecko nie miało wogole sily i przez ten brak oddechu oraz jak sie okazało załapał odemnie GBS-a. Ale na szczescie wszystko sie dobrze skonczylo. Na karcie pisalo ze caly moj porod trwał 42h.
To chyba wszystko ,przepraszam że tak chaotycznie napisane [emoji18]
19 sierpnia 2018
Późnym wieczorem razem z Mężem oglądaliśmy progran Kossakowskiego w którym był podłączony pod symulator skurczy. Niewiem dlaczego ,ale wydawało mi się śmieszne że tylko wytrzymał 8h i prosił o odłączenie a niektóre kobiety wytrzymują dłużej no i nie mają wyjścia tylko wytrzymywać. Po programie i całej wieczornej toalecie poszłam do łóżka ,kręciłam się dobrą godzine i nagle poczułam takie jakby "puknięcie" w podbrzuszu. Pierwsze co pomyślałam że to coś dziecko zrobiło w brzuszku ,zignorowałam to ale po 2 minutach znowu to poczułam ale mocniejsze "puknięcie" i zaczęły się lać wody .Mówiłam do śpiącego męża obok o tym a on tylko zapytał czy żartuje( było to tydzień po terminie a za 5 dni miała być indukcja)po czym zasnął znowu [emoji23][emoji23][emoji23] ja spanikowana krzycze żeby do szpitala zadzwonil [emoji23][emoji23] Zadzwonił i szpital kazał nam się zgłosić o 1szej w nocy. Jak dojechaliśmy położna podłączyła mnie pod KTG na godzinę ,odłączyła powiedziała że wróci za chwileczke i wróciła do nas (UWAGA) po 4tej ... Ja siedziałam z tymi non stop uciekającymi wodami i nieregularnymi skurczami ,wróciła położna i wysłała mnie do domu .Po odejściu wód ale powiedziała że nie będa mnie trzymać,bo nie mam regularnych skurczy i mają nam zadzwonić za 24h na wywoływanie jeśli nic się nie wydarzy.
20.08.2018
Skurcze od tej 4tej od czasu porodu nie przybierały na sile. No może delikatnie. Posprzątałam całe mieszkanie ,ale skurcze dalej takie same.
21.08.2018
Godzina 1sza w nocy. Mamy się wstawić w szpitalu ,bo mają do nas miejsce. Po przyjechaniu do szpitalu odrazu kazali nam iść do 'induction room' gdzie była inna ciężarna . Odrazu podpieli pod KTG ,sprawdzili szyjke i rozwarcie miało tylko 1cm. Dziecko zaczynało się coraz mniej ruszać ,to kazali klikać wtedy kiedy poczuje jakikolwiek ruch.Przyszła do mnie położna która się będzie mną opiekować i dalej sprawdzała na KTG ,skurcze dalej się nie zmieniały i dalej tylko 1cm rozwarcia. O godzinie 2 wróciła z żelem który zaaplikowała i powiedziała że zaraz do nas wróci. Żel zaczął działać ,skurcze były mocniejsze i mocniejsze. Po kolejnym sprawdzeniu miałam niecałe 2 cm. Bóle zaczynały się robić coraz gorsze ,piłka nie pomagała,chodzenie nie pomagało. A ja miałam tylko 0,5cm rozwarcia więcej na godzine. O 6:30 wzięli nas na sale porodową ,z jednym łóżkiem i własną łazienką. U odrazu KTG .Przyszła inna położna ,która będzie mi poród odbierać. Ale niestety dalej tylko 0,5cm na godzinę. Około 12tej zaczynały się problemy z dzieckiem było baaardzo dużo spadków w tętnie serca u sybka ,kazali mi leżeć w pozycji półsiedzącej ale na lewej stronie i się nie ruszać ,nie było to łatwe bo już poprostu nie mogłam wytrzymać. TI nie mogłam się nawet podnieść ,chyba widziałam z 6 różnych lekarzy jednocześnie żeby zobaczyć co z tymi spadkami zrobić i powiedzieli że nie wyglądam na osobę ktora ma bardzo mocne skurcze. Ja cała w stresie ,bałam się o mojego maluszka ,cała w bólu a doktorzy staneli na środku sali i zaczeli rozmawiać i się smiac. O 14tej miałam już prawie 6 cm rozwarcia. Przed godziną 16zaczeły się skurcze parte ... Położna dała mi gaz rozweselajacy i powiedziała że mam nie myśleć o parciu teraz ,bo nie mam jeszcze 10cm rozwarcia. Niestety z czasem już miałam większą potrzebe przeć. O 16tej już niewiedzialam nic o bożym świecie wkłuli mi w ręke wenflon z antybiotykiem ,bo miałam GBS (o którym niewiedziałam ,bo w UK nie robi się wymazu w czasie ciąży) i była wielka szansa że synek mógł się tym zarazić ,bo za długo był bez wód. Jak już skończyła się kroplówka ,położna sprawdziła rozwarcie i zaczęła ubierać ten foliowy fartuch ,niewiem dlaczego ale jak założyła to poczułam ulge. Ale wyszła z sali ... Ja zaczęłam przeć i krzyczałam do męża żeby po nią poszedł ,bo ja nie wytrzymuje. Ale nie mineło długo i wróciła z inna polozna. Synek urodził sie o 16:47 fioletowy i nie oddychał. Był owinięty pępowiną ale ,po parunastu sekundach zaczał płakać. Niestety mąż nie mógl przeciąć pepowiny ,bo dziecko nie miało wogole sily i przez ten brak oddechu oraz jak sie okazało załapał odemnie GBS-a. Ale na szczescie wszystko sie dobrze skonczylo. Na karcie pisalo ze caly moj porod trwał 42h.
To chyba wszystko ,przepraszam że tak chaotycznie napisane [emoji18]
marta18691
Fanka BB :)
Współczuję Ci ze musiałaś przez takie coś przejść no ale dobrze ze synek zdrowy jest...No to ja też opowiem
19 sierpnia 2018
Późnym wieczorem razem z Mężem oglądaliśmy progran Kossakowskiego w którym był podłączony pod symulator skurczy. Niewiem dlaczego ,ale wydawało mi się śmieszne że tylko wytrzymał 8h i prosił o odłączenie a niektóre kobiety wytrzymują dłużej no i nie mają wyjścia tylko wytrzymywać. Po programie i całej wieczornej toalecie poszłam do łóżka ,kręciłam się dobrą godzine i nagle poczułam takie jakby "puknięcie" w podbrzuszu. Pierwsze co pomyślałam że to coś dziecko zrobiło w brzuszku ,zignorowałam to ale po 2 minutach znowu to poczułam ale mocniejsze "puknięcie" i zaczęły się lać wody .Mówiłam do śpiącego męża obok o tym a on tylko zapytał czy żartuje( było to tydzień po terminie a za 5 dni miała być indukcja)po czym zasnął znowu [emoji23][emoji23][emoji23] ja spanikowana krzycze żeby do szpitala zadzwonil [emoji23][emoji23] Zadzwonił i szpital kazał nam się zgłosić o 1szej w nocy. Jak dojechaliśmy położna podłączyła mnie pod KTG na godzinę ,odłączyła powiedziała że wróci za chwileczke i wróciła do nas (UWAGA) po 4tej ... Ja siedziałam z tymi non stop uciekającymi wodami i nieregularnymi skurczami ,wróciła położna i wysłała mnie do domu .Po odejściu wód ale powiedziała że nie będa mnie trzymać,bo nie mam regularnych skurczy i mają nam zadzwonić za 24h na wywoływanie jeśli nic się nie wydarzy.
20.08.2018
Skurcze od tej 4tej od czasu porodu nie przybierały na sile. No może delikatnie. Posprzątałam całe mieszkanie ,ale skurcze dalej takie same.
21.08.2018
Godzina 1sza w nocy. Mamy się wstawić w szpitalu ,bo mają do nas miejsce. Po przyjechaniu do szpitalu odrazu kazali nam iść do 'induction room' gdzie była inna ciężarna . Odrazu podpieli pod KTG ,sprawdzili szyjke i rozwarcie miało tylko 1cm. Dziecko zaczynało się coraz mniej ruszać ,to kazali klikać wtedy kiedy poczuje jakikolwiek ruch.Przyszła do mnie położna która się będzie mną opiekować i dalej sprawdzała na KTG ,skurcze dalej się nie zmieniały i dalej tylko 1cm rozwarcia. O godzinie 2 wróciła z żelem który zaaplikowała i powiedziała że zaraz do nas wróci. Żel zaczął działać ,skurcze były mocniejsze i mocniejsze. Po kolejnym sprawdzeniu miałam niecałe 2 cm. Bóle zaczynały się robić coraz gorsze ,piłka nie pomagała,chodzenie nie pomagało. A ja miałam tylko 0,5cm rozwarcia więcej na godzine. O 6:30 wzięli nas na sale porodową ,z jednym łóżkiem i własną łazienką. U odrazu KTG .Przyszła inna położna ,która będzie mi poród odbierać. Ale niestety dalej tylko 0,5cm na godzinę. Około 12tej zaczynały się problemy z dzieckiem było baaardzo dużo spadków w tętnie serca u sybka ,kazali mi leżeć w pozycji półsiedzącej ale na lewej stronie i się nie ruszać ,nie było to łatwe bo już poprostu nie mogłam wytrzymać. TI nie mogłam się nawet podnieść ,chyba widziałam z 6 różnych lekarzy jednocześnie żeby zobaczyć co z tymi spadkami zrobić i powiedzieli że nie wyglądam na osobę ktora ma bardzo mocne skurcze. Ja cała w stresie ,bałam się o mojego maluszka ,cała w bólu a doktorzy staneli na środku sali i zaczeli rozmawiać i się smiac. O 14tej miałam już prawie 6 cm rozwarcia. Przed godziną 16zaczeły się skurcze parte ... Położna dała mi gaz rozweselajacy i powiedziała że mam nie myśleć o parciu teraz ,bo nie mam jeszcze 10cm rozwarcia. Niestety z czasem już miałam większą potrzebe przeć. O 16tej już niewiedzialam nic o bożym świecie wkłuli mi w ręke wenflon z antybiotykiem ,bo miałam GBS (o którym niewiedziałam ,bo w UK nie robi się wymazu w czasie ciąży) i była wielka szansa że synek mógł się tym zarazić ,bo za długo był bez wód. Jak już skończyła się kroplówka ,położna sprawdziła rozwarcie i zaczęła ubierać ten foliowy fartuch ,niewiem dlaczego ale jak założyła to poczułam ulge. Ale wyszła z sali ... Ja zaczęłam przeć i krzyczałam do męża żeby po nią poszedł ,bo ja nie wytrzymuje. Ale nie mineło długo i wróciła z inna polozna. Synek urodził sie o 16:47 fioletowy i nie oddychał. Był owinięty pępowiną ale ,po parunastu sekundach zaczał płakać. Niestety mąż nie mógl przeciąć pepowiny ,bo dziecko nie miało wogole sily i przez ten brak oddechu oraz jak sie okazało załapał odemnie GBS-a. Ale na szczescie wszystko sie dobrze skonczylo. Na karcie pisalo ze caly moj porod trwał 42h.
To chyba wszystko ,przepraszam że tak chaotycznie napisane [emoji18]
Monafkinia
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 21 Październik 2018
- Postów
- 421
Miałam się zgłosić do szpitala w dniu terminu. Wypadało na piątek, więc pojechałam sobie na prywatne usg do lekarza, żeby sprawdził czy jest sens jechać na szpital. Powiedział, że wszystko okej, wyluzować się w wekendzik, grill, jakieś winko hehe. A na szpital jechać po niedzieli.
Miałam lekkie twardnienia brzucha, ale takie tam nic specjalnego.
W poniedziałek stawiłam się z torbami na izbie przyjęć. Wylądowałam na patologii. W poniedziałek nic ze mną nie robili oprócz KTG 2 czy 3 razy dziennie. Następnego dnia rano miałam USG.
Lekarka była bardzo niemiła, wykrzywiała gębę do monitora, stękała, cmokała... Pytam się czy wszytko jest okej?? Czy nie widzi czegoś? (Przez jej zachowanie miałam już najgorsze przeczucia) A ta mi z taką pogardą w głosie odpowiada, że wszystko widzi i kończy usg.
Ponownie się pytam czy wszystko jest dobrze? Mowi mi "Dobrze że jest pani pod opieką szpitala, następną proszę". Czyli pełen profesjonalizm, znałam już opinie o każdym lekarzu gin w moim mieście, ona nie ma za dobrej, o czym przekonałam się sama.
Po jakimś czasie przyszedł do mnie inny lekarz, powiedział że będę miała założony cennik, balonik.
Zakładanie bolało jak cholera, wydawało mi się że rozrywają mi cewkę moczową. Tam czułam ból... Wepchali we mnie woreczek, który napelnili solą fizjologiczną, mówili mi ile jej nalewają, ale nie pamiętam. Z krocza zwisał kabelek, jakiś sznurek, a na jego końcu między kolanami obijał mi się woreczek obciażający z płynem.
Miałam jak najwięcej spacerować. Strasznie mnie to krępowalo, to zwisanie z krocza. A najgorzej jak potem przyjechała do mnie siostra z mężem. Siostra spoko, ale przy jej mężu było mi wstyd, głupio, że on to widzi, jak mi się majta ten woreczek.
Niedługo po spacerowaniu z woreczkiem zaczęły mi się delikatne skurcze, a więc coś tam pomógł na wywołanie. Bolały, ale do zniesienia. Bardziej taki ból jakby się miało biegunkę.
Wieczorem się w miarę wyciszyło, bo noc przespałam. Rano poleciałam do toalety, bo zaczęło mnie czyścić. Wypadł mi ten woreczek razem z czopem śluzowym. Było trochę krwi.
Do łazienki latałam co chwila.
Najbardziej mnie wkurzało, że na babskim oddziale patologii nie było ani jednego bidetu. Toaleta w jednym miejscu, a prysznice w drugim.
Koło 11.00 zaprowadzono mnie na trakt porodowy.
Miałam swoją opłaconą położną, pojedynczą salę z wanną.
Przyszedł młody lekarz, wsadził mi łapę w kroczę, a mi aż się gwiazdy w oczach pojawiły z bólu. Zrobił mi masaż szyjki, rozwarcie na 3cm.
Położna była bardzo delikatna, w ogóle nie czułam jej badania.
Podawała mi oxy, najpierw powoli. Lekkie skurcze, miałam kręcić biodrami, głeboko oddychać.
Oglądałam sobie seriale na telefonie tak do 14.00 aż skurcze się rozkręciły.
Przyszedł inny, starszy lekarz i przebił mi szpikulcem pęcherz z wodami. Szybko odeszły. Nie bolało, tylko porównuję to do takiego mimowolnego siusiania.
Jak bolało już naprawdę konkretnie, to poszłam do wanny. Leżałam ze 2h. Było mi w niej błogo, jednak woda bardzo mnie osłabiła. Wyszłam z wanny i w połowie drogi do łóżka, kilka metrów, złapał mnie skurcz, aż musiałam położyć się na podłodze. Błagałam położną o znieczulenie, że zapłacę każde pieniądze byle mi je dali.
Niestety u nas są dwa szpitale i w żadnym nie ma zzo do porodu SN.
Powiedziała, że nie ma, i nie może go załatwić. Chociaż pamiętam, że czytałam regulamin szpitala usług komercyjnych i było można je kupić za kilka tys.
Więc, znieczulenia i tak nie dostałam.
Mąż był przy mnie. Ale pamiętam, że siedział ciągle z twarzą w telefonie, nie patrzył na mnie gdy krzyczałam z bólu. Nie miałam nic przeciwko takiemu zachowaniu, chciałam tylko żeby był obok. Żadnego trzymania za ręce, dopingowania, itp. bo chyba bym to zagryzła jakby się odezwał. Podawał mi tylko wodę gdy prosiłam.
Położna wciskała mi w rękę ustnik od gazu rozweselającego. Próbowałam, zaciągnełam się ze dwa razy, ale tylko chciało mi się od tego wymiotować. Pamiętam, że chyba na mnie podzialał, bo gdy położna coś do mnie mówiła to jej się oczy bardzo powiększyły i okulary. Rozśmieszyło mnie to
Pozycje często zmieniałam, na stojąco, na boku, na czworaka. Potem bez sił już chciałam tylko leżeć.
Nagle zrobiło się wokół mnie dużo ludzi, naprawdę duzo. Więc wiedziałam że zbliża się koniec. Przestało boleć, mimo to i tak krzyczałam gdy prałam. Nie pamiętam uczucia skurczów partych, wydaje mi się, że wcale ich nie miałam. Parałam sama z siebie żeby jak najszybciej się to skończyło. Nie było łatwo. Gdy wyszła główka, to było super uczucie ulgi. Potem znowu było ciężko, bo kilku razach parcia położna mnie nacieła. Nie bolało, tylko czułam samo cięcie, jakby filety kroić tępym nożem. Udało się urodzić córkę, okazało się, że w klatce piersiowej była większa niż w główce, dlatego tak długo trwało urodzenie dalszej części dziecka
Miała sino-bordową buźkę, 9 punktów. Położyli mi ją na brzuchu, była taka cieplutka i oślizgła, ale płakałam, ze szczęścia, że to już koniec. Mąż płakał, odciął pepowinę.
Ale to nie był jeszcze koniec. Łożysko nie mogło ze mnie wyjść. Lekarka tłuka mnie po brzuchu. Ubijała mocno. Broniłam się, odpychałam jej pięści, ale ta mnie tłukła z całej pary. Łożysko wyskoczyło.
Lekarka mnie zszyła, pocieszyła mnie, że teraz jestem nówka sztuka
Przez te kilka godzin porodu przychodziło do mnie trzech lekarzy.
Zobiło mi się strasznie zimno, cała się trzesłam. Mąż myślał że umieram, za dużo się filmów naoglądał. Było mi naprawdę nieludzko zimno, A to tu środek lipca, upały. Zgrzytałam zębami, nie mogłam mówić. Trwało to kilka minut.
To był jakiś szok po adrenalinie czy coś takiego.
Salowa myła mnie na łózku.
Miała miche z wodą, jakąś szmatkę i tak mnie wycierała. Ze zmęczenia było mi wszystko jedno już.
I nagle zrobiło się wokół nas cicho. Wszyscy sobie poszli. Zostałam tylko ja z córeczką i mąż.
Przynieśli mi chleb z twarogiem, ale ja nie lubię, to mąż sobie zjadł
Między czasie podczas kangurowania przyszła moja mama, powiedziała mi, że dobrze wyglądam, ale mam tusz rozmazany... Śmiała się ze mnie, że nawet na porodowkę musiałam się umalować.
Potem jeszce siostra przyszła się zachwycić
Po jakiejś 1,5h przyszła położna, chcieli zabrać małą na dwie godziny. Ja miałam iść już na normalną salę. No to wstaje, a ona do mnie, że nie, mam lezeć, odwiozą mnie z łóżkiem. Było mi głupio, bo siły mi wróciły, sama bym sobie poszła.
Ale dobra, zawiozły mnie na prywatną salę z łóżkiem dla osoby towarzyszącej (meża). Dziecko miałam dostać za 2h.
Mąż pojechał do sklepu po jedzenie.
A ja poszłam pod prysznic, pościeliłam mężowi łóżko, bo to już bylo koło 20.00. Rozpakowałam się, popatrzyłam tv i dostałam córeczkę z powrotem
Miałam lekkie twardnienia brzucha, ale takie tam nic specjalnego.
W poniedziałek stawiłam się z torbami na izbie przyjęć. Wylądowałam na patologii. W poniedziałek nic ze mną nie robili oprócz KTG 2 czy 3 razy dziennie. Następnego dnia rano miałam USG.
Lekarka była bardzo niemiła, wykrzywiała gębę do monitora, stękała, cmokała... Pytam się czy wszytko jest okej?? Czy nie widzi czegoś? (Przez jej zachowanie miałam już najgorsze przeczucia) A ta mi z taką pogardą w głosie odpowiada, że wszystko widzi i kończy usg.
Ponownie się pytam czy wszystko jest dobrze? Mowi mi "Dobrze że jest pani pod opieką szpitala, następną proszę". Czyli pełen profesjonalizm, znałam już opinie o każdym lekarzu gin w moim mieście, ona nie ma za dobrej, o czym przekonałam się sama.
Po jakimś czasie przyszedł do mnie inny lekarz, powiedział że będę miała założony cennik, balonik.
Zakładanie bolało jak cholera, wydawało mi się że rozrywają mi cewkę moczową. Tam czułam ból... Wepchali we mnie woreczek, który napelnili solą fizjologiczną, mówili mi ile jej nalewają, ale nie pamiętam. Z krocza zwisał kabelek, jakiś sznurek, a na jego końcu między kolanami obijał mi się woreczek obciażający z płynem.
Miałam jak najwięcej spacerować. Strasznie mnie to krępowalo, to zwisanie z krocza. A najgorzej jak potem przyjechała do mnie siostra z mężem. Siostra spoko, ale przy jej mężu było mi wstyd, głupio, że on to widzi, jak mi się majta ten woreczek.
Niedługo po spacerowaniu z woreczkiem zaczęły mi się delikatne skurcze, a więc coś tam pomógł na wywołanie. Bolały, ale do zniesienia. Bardziej taki ból jakby się miało biegunkę.
Wieczorem się w miarę wyciszyło, bo noc przespałam. Rano poleciałam do toalety, bo zaczęło mnie czyścić. Wypadł mi ten woreczek razem z czopem śluzowym. Było trochę krwi.
Do łazienki latałam co chwila.
Najbardziej mnie wkurzało, że na babskim oddziale patologii nie było ani jednego bidetu. Toaleta w jednym miejscu, a prysznice w drugim.
Koło 11.00 zaprowadzono mnie na trakt porodowy.
Miałam swoją opłaconą położną, pojedynczą salę z wanną.
Przyszedł młody lekarz, wsadził mi łapę w kroczę, a mi aż się gwiazdy w oczach pojawiły z bólu. Zrobił mi masaż szyjki, rozwarcie na 3cm.
Położna była bardzo delikatna, w ogóle nie czułam jej badania.
Podawała mi oxy, najpierw powoli. Lekkie skurcze, miałam kręcić biodrami, głeboko oddychać.
Oglądałam sobie seriale na telefonie tak do 14.00 aż skurcze się rozkręciły.
Przyszedł inny, starszy lekarz i przebił mi szpikulcem pęcherz z wodami. Szybko odeszły. Nie bolało, tylko porównuję to do takiego mimowolnego siusiania.
Jak bolało już naprawdę konkretnie, to poszłam do wanny. Leżałam ze 2h. Było mi w niej błogo, jednak woda bardzo mnie osłabiła. Wyszłam z wanny i w połowie drogi do łóżka, kilka metrów, złapał mnie skurcz, aż musiałam położyć się na podłodze. Błagałam położną o znieczulenie, że zapłacę każde pieniądze byle mi je dali.
Niestety u nas są dwa szpitale i w żadnym nie ma zzo do porodu SN.
Powiedziała, że nie ma, i nie może go załatwić. Chociaż pamiętam, że czytałam regulamin szpitala usług komercyjnych i było można je kupić za kilka tys.
Więc, znieczulenia i tak nie dostałam.
Mąż był przy mnie. Ale pamiętam, że siedział ciągle z twarzą w telefonie, nie patrzył na mnie gdy krzyczałam z bólu. Nie miałam nic przeciwko takiemu zachowaniu, chciałam tylko żeby był obok. Żadnego trzymania za ręce, dopingowania, itp. bo chyba bym to zagryzła jakby się odezwał. Podawał mi tylko wodę gdy prosiłam.
Położna wciskała mi w rękę ustnik od gazu rozweselającego. Próbowałam, zaciągnełam się ze dwa razy, ale tylko chciało mi się od tego wymiotować. Pamiętam, że chyba na mnie podzialał, bo gdy położna coś do mnie mówiła to jej się oczy bardzo powiększyły i okulary. Rozśmieszyło mnie to
Pozycje często zmieniałam, na stojąco, na boku, na czworaka. Potem bez sił już chciałam tylko leżeć.
Nagle zrobiło się wokół mnie dużo ludzi, naprawdę duzo. Więc wiedziałam że zbliża się koniec. Przestało boleć, mimo to i tak krzyczałam gdy prałam. Nie pamiętam uczucia skurczów partych, wydaje mi się, że wcale ich nie miałam. Parałam sama z siebie żeby jak najszybciej się to skończyło. Nie było łatwo. Gdy wyszła główka, to było super uczucie ulgi. Potem znowu było ciężko, bo kilku razach parcia położna mnie nacieła. Nie bolało, tylko czułam samo cięcie, jakby filety kroić tępym nożem. Udało się urodzić córkę, okazało się, że w klatce piersiowej była większa niż w główce, dlatego tak długo trwało urodzenie dalszej części dziecka
Miała sino-bordową buźkę, 9 punktów. Położyli mi ją na brzuchu, była taka cieplutka i oślizgła, ale płakałam, ze szczęścia, że to już koniec. Mąż płakał, odciął pepowinę.
Ale to nie był jeszcze koniec. Łożysko nie mogło ze mnie wyjść. Lekarka tłuka mnie po brzuchu. Ubijała mocno. Broniłam się, odpychałam jej pięści, ale ta mnie tłukła z całej pary. Łożysko wyskoczyło.
Lekarka mnie zszyła, pocieszyła mnie, że teraz jestem nówka sztuka
Przez te kilka godzin porodu przychodziło do mnie trzech lekarzy.
Zobiło mi się strasznie zimno, cała się trzesłam. Mąż myślał że umieram, za dużo się filmów naoglądał. Było mi naprawdę nieludzko zimno, A to tu środek lipca, upały. Zgrzytałam zębami, nie mogłam mówić. Trwało to kilka minut.
To był jakiś szok po adrenalinie czy coś takiego.
Salowa myła mnie na łózku.
Miała miche z wodą, jakąś szmatkę i tak mnie wycierała. Ze zmęczenia było mi wszystko jedno już.
I nagle zrobiło się wokół nas cicho. Wszyscy sobie poszli. Zostałam tylko ja z córeczką i mąż.
Przynieśli mi chleb z twarogiem, ale ja nie lubię, to mąż sobie zjadł
Między czasie podczas kangurowania przyszła moja mama, powiedziała mi, że dobrze wyglądam, ale mam tusz rozmazany... Śmiała się ze mnie, że nawet na porodowkę musiałam się umalować.
Potem jeszce siostra przyszła się zachwycić
Po jakiejś 1,5h przyszła położna, chcieli zabrać małą na dwie godziny. Ja miałam iść już na normalną salę. No to wstaje, a ona do mnie, że nie, mam lezeć, odwiozą mnie z łóżkiem. Było mi głupio, bo siły mi wróciły, sama bym sobie poszła.
Ale dobra, zawiozły mnie na prywatną salę z łóżkiem dla osoby towarzyszącej (meża). Dziecko miałam dostać za 2h.
Mąż pojechał do sklepu po jedzenie.
A ja poszłam pod prysznic, pościeliłam mężowi łóżko, bo to już bylo koło 20.00. Rozpakowałam się, popatrzyłam tv i dostałam córeczkę z powrotem
Michalina1993
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 29 Grudzień 2017
- Postów
- 169
Zazdroszcze tego że Twój mąż mógl z Tobą zostać ,mój dwie godziny po porodzie był wyproszony i mógł wrócić na następny dzień. Rodziłam przez 42h i zadna położna mi nie pomogła, nawet nie myślały o tym żeby synka zabrać chociaż na 15 min żeby wziąć prysznicMiałam się zgłosić do szpitala w dniu terminu. Wypadało na piątek, więc pojechałam sobie na prywatne usg do lekarza, żeby sprawdził czy jest sens jechać na szpital. Powiedział, że wszystko okej, wyluzować się w wekendzik, grill, jakieś winko hehe. A na szpital jechać po niedzieli.
Miałam lekkie twardnienia brzucha, ale takie tam nic specjalnego.
W poniedziałek stawiłam się z torbami na izbie przyjęć. Wylądowałam na patologii. W poniedziałek nic ze mną nie robili oprócz KTG 2 czy 3 razy dziennie. Następnego dnia rano miałam USG.
Lekarka była bardzo niemiła, wykrzywiała gębę do monitora, stękała, cmokała... Pytam się czy wszytko jest okej?? Czy nie widzi czegoś? (Przez jej zachowanie miałam już najgorsze przeczucia) A ta mi z taką pogardą w głosie odpowiada, że wszystko widzi i kończy usg.
Ponownie się pytam czy wszystko jest dobrze? Mowi mi "Dobrze że jest pani pod opieką szpitala, następną proszę". Czyli pełen profesjonalizm, znałam już opinie o każdym lekarzu gin w moim mieście, ona nie ma za dobrej, o czym przekonałam się sama.
Po jakimś czasie przyszedł do mnie inny lekarz, powiedział że będę miała założony cennik, balonik.
Zakładanie bolało jak cholera, wydawało mi się że rozrywają mi cewkę moczową. Tam czułam ból... Wepchali we mnie woreczek, który napelnili solą fizjologiczną, mówili mi ile jej nalewają, ale nie pamiętam. Z krocza zwisał kabelek, jakiś sznurek, a na jego końcu między kolanami obijał mi się woreczek obciażający z płynem.
Miałam jak najwięcej spacerować. Strasznie mnie to krępowalo, to zwisanie z krocza. A najgorzej jak potem przyjechała do mnie siostra z mężem. Siostra spoko, ale przy jej mężu było mi wstyd, głupio, że on to widzi, jak mi się majta ten woreczek.
Niedługo po spacerowaniu z woreczkiem zaczęły mi się delikatne skurcze, a więc coś tam pomógł na wywołanie. Bolały, ale do zniesienia. Bardziej taki ból jakby się miało biegunkę.
Wieczorem się w miarę wyciszyło, bo noc przespałam. Rano poleciałam do toalety, bo zaczęło mnie czyścić. Wypadł mi ten woreczek razem z czopem śluzowym. Było trochę krwi.
Do łazienki latałam co chwila.
Najbardziej mnie wkurzało, że na babskim oddziale patologii nie było ani jednego bidetu. Toaleta w jednym miejscu, a prysznice w drugim.
Koło 11.00 zaprowadzono mnie na trakt porodowy.
Miałam swoją opłaconą położną, pojedynczą salę z wanną.
Przyszedł młody lekarz, wsadził mi łapę w kroczę, a mi aż się gwiazdy w oczach pojawiły z bólu. Zrobił mi masaż szyjki, rozwarcie na 3cm.
Położna była bardzo delikatna, w ogóle nie czułam jej badania.
Podawała mi oxy, najpierw powoli. Lekkie skurcze, miałam kręcić biodrami, głeboko oddychać.
Oglądałam sobie seriale na telefonie tak do 14.00 aż skurcze się rozkręciły.
Przyszedł inny, starszy lekarz i przebił mi szpikulcem pęcherz z wodami. Szybko odeszły. Nie bolało, tylko porównuję to do takiego mimowolnego siusiania.
Jak bolało już naprawdę konkretnie, to poszłam do wanny. Leżałam ze 2h. Było mi w niej błogo, jednak woda bardzo mnie osłabiła. Wyszłam z wanny i w połowie drogi do łóżka, kilka metrów, złapał mnie skurcz, aż musiałam położyć się na podłodze. Błagałam położną o znieczulenie, że zapłacę każde pieniądze byle mi je dali.
Niestety u nas są dwa szpitale i w żadnym nie ma zzo do porodu SN.
Powiedziała, że nie ma, i nie może go załatwić. Chociaż pamiętam, że czytałam regulamin szpitala usług komercyjnych i było można je kupić za kilka tys.
Więc, znieczulenia i tak nie dostałam.
Mąż był przy mnie. Ale pamiętam, że siedział ciągle z twarzą w telefonie, nie patrzył na mnie gdy krzyczałam z bólu. Nie miałam nic przeciwko takiemu zachowaniu, chciałam tylko żeby był obok. Żadnego trzymania za ręce, dopingowania, itp. bo chyba bym to zagryzła jakby się odezwał. Podawał mi tylko wodę gdy prosiłam.
Położna wciskała mi w rękę ustnik od gazu rozweselającego. Próbowałam, zaciągnełam się ze dwa razy, ale tylko chciało mi się od tego wymiotować. Pamiętam, że chyba na mnie podzialał, bo gdy położna coś do mnie mówiła to jej się oczy bardzo powiększyły i okulary. Rozśmieszyło mnie to
Pozycje często zmieniałam, na stojąco, na boku, na czworaka. Potem bez sił już chciałam tylko leżeć.
Nagle zrobiło się wokół mnie dużo ludzi, naprawdę duzo. Więc wiedziałam że zbliża się koniec. Przestało boleć, mimo to i tak krzyczałam gdy prałam. Nie pamiętam uczucia skurczów partych, wydaje mi się, że wcale ich nie miałam. Parałam sama z siebie żeby jak najszybciej się to skończyło. Nie było łatwo. Gdy wyszła główka, to było super uczucie ulgi. Potem znowu było ciężko, bo kilku razach parcia położna mnie nacieła. Nie bolało, tylko czułam samo cięcie, jakby filety kroić tępym nożem. Udało się urodzić córkę, okazało się, że w klatce piersiowej była większa niż w główce, dlatego tak długo trwało urodzenie dalszej części dziecka
Miała sino-bordową buźkę, 9 punktów. Położyli mi ją na brzuchu, była taka cieplutka i oślizgła, ale płakałam, ze szczęścia, że to już koniec. Mąż płakał, odciął pepowinę.
Ale to nie był jeszcze koniec. Łożysko nie mogło ze mnie wyjść. Lekarka tłuka mnie po brzuchu. Ubijała mocno. Broniłam się, odpychałam jej pięści, ale ta mnie tłukła z całej pary. Łożysko wyskoczyło.
Lekarka mnie zszyła, pocieszyła mnie, że teraz jestem nówka sztuka
Przez te kilka godzin porodu przychodziło do mnie trzech lekarzy.
Zobiło mi się strasznie zimno, cała się trzesłam. Mąż myślał że umieram, za dużo się filmów naoglądał. Było mi naprawdę nieludzko zimno, A to tu środek lipca, upały. Zgrzytałam zębami, nie mogłam mówić. Trwało to kilka minut.
To był jakiś szok po adrenalinie czy coś takiego.
Salowa myła mnie na łózku.
Miała miche z wodą, jakąś szmatkę i tak mnie wycierała. Ze zmęczenia było mi wszystko jedno już.
I nagle zrobiło się wokół nas cicho. Wszyscy sobie poszli. Zostałam tylko ja z córeczką i mąż.
Przynieśli mi chleb z twarogiem, ale ja nie lubię, to mąż sobie zjadł
Między czasie podczas kangurowania przyszła moja mama, powiedziała mi, że dobrze wyglądam, ale mam tusz rozmazany... Śmiała się ze mnie, że nawet na porodowkę musiałam się umalować.
Potem jeszce siostra przyszła się zachwycić
Po jakiejś 1,5h przyszła położna, chcieli zabrać małą na dwie godziny. Ja miałam iść już na normalną salę. No to wstaje, a ona do mnie, że nie, mam lezeć, odwiozą mnie z łóżkiem. Było mi głupio, bo siły mi wróciły, sama bym sobie poszła.
Ale dobra, zawiozły mnie na prywatną salę z łóżkiem dla osoby towarzyszącej (meża). Dziecko miałam dostać za 2h.
Mąż pojechał do sklepu po jedzenie.
A ja poszłam pod prysznic, pościeliłam mężowi łóżko, bo to już bylo koło 20.00. Rozpakowałam się, popatrzyłam tv i dostałam córeczkę z powrotem
Monafkinia
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 21 Październik 2018
- Postów
- 421
Normalnie mąż nie może zostawać na noc, ale u nas w jednym szpitalu można sobie zapłacić za prywatną salę z łazienką. Są chyba 4 takie sale. Nie jakieś luksusy, ale największe plusy to ta prywatna łazienka i kanapa dla towarzyszaZazdroszcze tego że Twój mąż mógl z Tobą zostać ,mój dwie godziny po porodzie był wyproszony i mógł wrócić na następny dzień. Rodziłam przez 42h i zadna położna mi nie pomogła, nawet nie myślały o tym żeby synka zabrać chociaż na 15 min żeby wziąć prysznic
reklama
Mój poród 2.01.2019
Termin był na 6 stycznia, ale 31.12 trafiłam do szpitala z wysokim ciśnieniem. Podali leki i zostawili na obserwację, bo bolała mnie bardzo głowa. Zadzwoniłam do "mojego" lekarza i kazali mi się szykować na cc, które zrobili 2, kiedy mój dr miał dyżur o 11:11 powitałam drugiego synka. Miał być król albo królowa, ale wyszedł król Kacperek;-). Sporo mnie to kosztowało nerwów i pierwsze dni czułam się bardzo źle, ale jak patrzę na tego małego glonojada, to nie żałuję ani minuty. Podobno nie jest dobrze, kiedy cc jest "na zimno" ale u mnie czekanie na akcję było za dużym ryzykiem. Mąż kangurował ale tylko 30 minut ale położna przynosiła mi małego na karmienie.
Termin był na 6 stycznia, ale 31.12 trafiłam do szpitala z wysokim ciśnieniem. Podali leki i zostawili na obserwację, bo bolała mnie bardzo głowa. Zadzwoniłam do "mojego" lekarza i kazali mi się szykować na cc, które zrobili 2, kiedy mój dr miał dyżur o 11:11 powitałam drugiego synka. Miał być król albo królowa, ale wyszedł król Kacperek;-). Sporo mnie to kosztowało nerwów i pierwsze dni czułam się bardzo źle, ale jak patrzę na tego małego glonojada, to nie żałuję ani minuty. Podobno nie jest dobrze, kiedy cc jest "na zimno" ale u mnie czekanie na akcję było za dużym ryzykiem. Mąż kangurował ale tylko 30 minut ale położna przynosiła mi małego na karmienie.
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 1
- Wyświetleń
- 542
- Odpowiedzi
- 14
- Wyświetleń
- 2 tys
- Odpowiedzi
- 24
- Wyświetleń
- 20 tys
- Odpowiedzi
- 22
- Wyświetleń
- 4 tys
Podziel się: