Ja mam za soba 3 sn. Wszystkie szybkie i raczej lekkie. Pierwszy rodzinny w duzej sali indywidualnej. Drugi sama na sali wieloosobowej (za parawanikami). Trzeci sama niby na sali indywidualnej, ale blisko dyzurki, wiec krecil sie obok personel szpitala, slyszalam krzyki innych rodzacych (pierwszy raz mialam rodzace towarzystwo). Oboje z mężem jestesmy szczesliwi, ze nie bylo go podczas drugiego i trzeciego porodu. Traumy po pierwszym raczej nikt nie ma, ale wspomnien pozytywnych zadnych. Jedyny plus byl taki, ze w tamtym szpitalu nie bylo kontaktu skora-skora i zabierali dziecko. Maz byl, wiec mogl je trzymac (umyte juz i w beciku). To bylo dla niego wazne, ale właściwie to mialby to samo, gdyby dojechal godzine po porodzie.
Moze powodem naszego podejścia jest to, ze tak naprawde nikt nie musial mi pomagac podczas prodow. Nie doswiadczylam bolu wielogodzinnego, do ktorego przydaje sie osoba masujaca plecy itp.
Po cc pewnie chcialabym, żeby maz przejal dziecko. Kangurowanie przez ojca to w naszym szpitalu fikcja. A i nie wiem, czy mój by chcial. On sie swietnie opiekuje dziećmi i jest z nimi blisko, ale niekoniecznie widzę go z gola klatą w warunkach szpitalnych.