Witam, przeczytałam gdzieś, że ponoć poród może wyglądać tak, jak u naszej mamy...u mnie się to sprawdziło. Moja mama rodziła długo i boleśnie, mnie niestety też to spotkało. Bałam się porodu strasznie, dlatego podpisałam umowę z indywidualną położną w szpitalu im. św. Rodziny na Mokotowie i zaznaczyłam, że chcę znieczulenie. każdego wieczoru, gdy zasypiałam mówiłam sobie nie chcę rodzić dziś w nocy bo chcę się wyspać, wolę aby zaczęło się rano, mój facet mi powarzał że większość kobiet rodzi w nocy , że taka jest natura...no i ta natura odezwała sie w niedzielę 26 kwietnia o godz. 23. O godz. 22 jeszcze prowadziłam samochód, przywiozłam mojego J. do domku bo wypił 2 piwka i położyłam się do łóżka, o 23 wstałam na siusiu i coś chlusnęło...myślałam, ze może nie utrzymałam moczu i tak się działam na toalecie i dumałam, czy to są te wody płodowe, czy jednak siusiu ale było tego dużo, serce zaczęło mi walić, poszłam do łóżka. Nie mogłam zasnąć, nic nie bolało. O 24 wstałam i znowu poszłam do łazienki zobaczyć co jest grane i ...znów chlusnęło tym razem było troszkę krwi więc juz wiedziałam, że się zaczęło...Idę do mojego chłopa i mówię, że jedziemy , zerwał się na nogi, mówię mu, że spokojnie, że jeszcze nie rodzę bo mnie nic nie boli. Pojechaliśmy do szpitala, po drodze złapaliśmy gumę i zmienialiśmy koło, ale to nie był koniec problemów. W szpitalu dowiedziałam się, ze mnie nie przyjmą bo nie ma miejsc, że jak chcę mogę podpisać papier, że wyrażam zgodę na poród na korytarzu...Kazali nam jechać na Solec, to co zobaczyłam na dole przy recepcji to mnie przeraziło, ale porodówka jest przyzwoita. Więc około 2 w nocy leżałam na łóżku w pokoju jednoosobowym bez żadnej dopłaty, podłączona do ktg. Nadal nic nie bolało, o 5 rano podali antybiotyk i o 9 rano była decyzja aby podać oksytocynę. Rozwarcie było na 1cm...Po oksytocynie się zaczęło. Nie pozwolili mi chodzic skakać na piłce, nie mogłam robić nic czego uczyli w szkole rodzenia aby złagodzić ból, bo byłam przykuta do łóżka. rozwarcie robiło się cały dzień, nie mogłam nic jeść nawet pić wody,próbowałam oddychac głęboko podczas skurczy, około 17 było już kiepsko, płakałam, rozwarcie było około 4, 5 cm, prosiłam o znieczulenie, okazało się, że obdzwonili 3 anestezjologów i nikt nie chciał za 600 zł przyjechać!!! Jak sie dowiedziałam, że nie dostanę znieczulenia a na dodatek lekarz powiedział, ze nie wie kiedy urodzę, że u pierworódek trwa to długo, zwłaszcza,że pierwsze odeszły mi wody, a to wszystko przedłuża, ponoć. Załamałam się... pozwolili mi pójść pod prysznic na godzinę. Była ulga, nie chciałam stamtąd wyjść. Był już późny wieczór, co chwila, mnie ktoś badał i mówili , ze niestety nic się niedzieje, rozwarcie około 7, 8 cm, dostawałam już pomału histerii, brakowało mi oddechu, techniki oddychania wyuczone w szkole rodzenia już sie nie sprawdzały, oblana zimnym potem, chciało się pić ale nie można, głodu nie czułam, suche usta, J. wycierał mi czoło ręcznikiem nawilżał usta wodą, było mi duszno, otwierałam okno, a on biedak marzł z zimna, bo nie mógł miec kurtki na sobie w pokoju. Kazałam wezwać lekarza i wrzeszczałam że chcę cesarskie cięcie bo nie daję rady już fizycznie, ze chyba już wolę skoczyć z okna, to był już kryzys totalny, zbliżała się północ, lekarz nadal nie umiał powiedzieć kiedy urodzę, rozwarcie już było ale nie dziecko nie chciał zejść do kanału rodnego cały czas główka była wysoko...Błagałam ich niech mi cos dadzą przeciwbólowego, naprawdę mozna sie wykończyć, widząc juz moja histerię, podali mi chyba duralgan? nie pamiętam nazwy, jakiś taki "głupi jaś" w kroplóce, odłączyli oksytocynę na godzinę, średnio pomogło, chciało się po tym wymiotować, ból był nadal, ale uczucie było takie, że kręciło mi się w głowie i rzeczywiście byłam taka ogłupiała i po godzinie znowu jazda, 10 cm rozwarcia i co chwilę latali lekarze, położne, "grzebali " we mnie i pytali czy czuję parcie, coś tam zaczęłam czuć, więc na skurczu położna kazała przeć ale nic z tego...2 raz nic, wyszła. Parcie już czułam, porposiłam J. aby ich zawołam, ze nareszcie czuję to cholerne parcie. Przyszli, 1 próba, 2 , 3 nic...nie miałam sił, nie jest wcale proste to parcie, każą wymienić oddech przy drugim parciu ale ja nie mam oddechu, po 25 godzinach jestem jak zwłoki , skąd ja miałam wziąć siły na to parcie ?? Lekarka już w końcu zaczęła na mnie krzyczeć , ze dziecko jest w złej kondycji, że jak będę się tak "zachowywać" ???!!! to to potrwa dłużej, nie dawałam rady, naprawdę...W końcu wyprosili J. z pokoju i...lekarka z położną "rzuciły" mi się na brzuch, wydobyłam z siebie kilka bardzo głośnych krzyków, bo wcześniej nie krzyczałam, a teraz naprawde darłam sie w niebogłosy i muszę powiedzieć , ze te okrzyki pomogły, to jakby jakaś nowa energia wstąpiła i urodził się Kubuś o godz. 3.20. Był niedotleniony dostał 8 punktów, potem 10. Kiedy mi go położyli golutkiego na brzuszku był cały siny, paznokietki miał sine, zawołali J. aby przeciał pępowinę, przeciął taki był zszokowany-bo przed porodem mi mówił, ze on nie chce tego robić, bo się boi...po prostu nie chciał, ale zrobił to. Acha jeszcze nie napisałam, ze mnie nacieli, nacięcia nie czuć. Potem oksyto jeszcze raz i rodzenie łożyska no i szycie i do około godz. 6 byliśmy w tróję sami w pokoju i wszyscy zasnęliśmy....J potem wracając do domu po tych 2 nocach i całym dniu, wjeżdzając do garażu, zachaczył o ścianę i obrysował cały bok samochodu. A ja...ledwo podniosłam sie z łóżka aby wziąć prysznic, pomogła mi położna, bo jednak po tylu godzinach zakręciło omi się w głowie gdy wstałam i nie byłam w stanie nawet podnieść nogi pod prysznicem aby umyć nogi od krwi, dopiero J. jak przyjechał po południu pomógł mi umyć nogi. Na drugi dzień już było lepiej, a zakwasy miałam straszne, bolało mnie wszystko, nawet zęby...
A maleństwo ma już pół roku i jego mama zapomniała już o tym bólu...