reklama
O Dziecko staraliśmy się 5 miesięcy. Ciążę potwierdziłam u lekarza 28.05.09r. gdzie już wiedzieliśmy od tygodnia, gdyż na teście wyszły dwie upragnione kreseczki.
Lekarz powiedział, że to 4 tydz.
Niestety 2 dni później trafiłam do szpitala z plamieniami. Okazało się, że mam krwiaka 6x3 cm.
Po 10 dniach wyszłam do domu z zaleceniem oszczędnego trybu życia i przyjmowania leków na podtrzymanie. Oczywiście lekarza zmieniłam od razu, gdyż powinien przy usg. które mi robił zauważyć tego krwiaka czego nie zrobił.
15.06 miałam wizytę już u nowego lekarza- był to 9 tydz. Okazało się, że krwiak się zmniejszył co bardzo mnie ucieszyło. Na kolejnej wizycie 6.07 już się wchłonął całkowicie- radość niesamowita. Niestety 10 dni później kolejne plamienia i znów szpital, zrobił się kolejny krwiak. Po 5 dniach plamienia ustały i wypuścili mnie do domu.
31 lipca to już nie były plamienia, to było takie krwawienie, że aż po nogach mi ciekło był to 15 tydz. ciąży, a lekarze określili przedwczesne odpłynięcie wód. Okazało się, że mam bezwodzie.
Nie dawali mi szans i twierdzili, że w ciągu tyg. dojdzie do poronienia. Zasugerowali nawet, abym wzięła tabletki na przyspieszenie. Oczywiście się nie zgodziłam, gdyż jak mogłabym wydać wyrok na własne Dzieciątko, choć mało brakowało, a bym się zgodziła. Leżałam tam do 10 sierpnia, a przecież już powinnam poronić. Wypisali mnie wtedy z krwawieniem, bo już nic nie mogli zrobić i kazali przyjechać gdyby zaczęły się bóle. 15 sierpnia był już mój lekarz prowadzący i byłam na wizycie, gdzie kazał przychodzić mi 2x w tyg.
Zrobił usg, pamiętam jak moje Dzieciątko pomachało rączką- miałam przeczucie, że będzie to Synek. Miałam przyjść we wtorek. Niestety w niedziele znów strasznie ze mnie leciało, ale lekarz mój nie przyjmował a w szpitalu by mnie nie przyjęli, więc ze strachem czekałam do poniedziałku, choć wiedziałam, że Maleństwo żyje, gdyż czułam "gulkę" z jednej strony brzucha.
W poniedziałek lekarz od razu dał skierowanie do innego szpitala. Tam leżałam do 13 października.
Ostatniego września i 3 października dostałam bóli, dali mi kroplówkę i przeszło.
7 października od rana miałam bóle. Lekarz kazał mi przyjść na badanie. Ok. godz. 12 zbadał tylko wziernikiem, nawet nie zobaczył czy mam szyjkę otwartą i kazał się położyć. Zaraz po zamknięciu drzwi od gabinetu zabiegowego czułam, że muszę do toalety. Gdy już dotarłam do wc czułam dziwne parcie, wcześniej miałam takie jak wylatywały ze mnie skrzepy krwi. Żaden skrzep nie wyleciał, więc się zdziwiłam, lecz, gdy podcierałam się poczułam coś twardego, a gdy „tego” dotknęłam, to w dotyku przypominało „to” stópkę noworodka. Przerażona poszłam do gabinetu pielęgniarek zgłosić ten fakt, w którym znajdowała się pielęgniarka zabiegowa i jedna z dyżurujących.
Gdy im powiedziałam, że czułam „coś” twardego i że myślę, że mogła to być stópka mojego Dzieciątka, to odpowiedziały, że przed chwilą byłam badana i żebym się położyła. Zaraz przyszła pielęgniarka, zajrzała mi między nogi i powiedziała, że ona nic nie widzi. Później jeszcze przyszła kilka razy zapytać czy w dalszym ciągu mam bóle, oczywiście odpowiadałam, że tak i wychodziła.
Gdzieś po godzinie 15, może przed 16 miałam już takie bóle, że nie mogłam tego wytrzymać, z ledwością poszłam to zgłosić pielęgniarce, tylko, że drugiej dyżurującej ona zaraz zawołała lekarza, a ten najpierw zbadał mnie wziernikiem, a potem włożył mi rękę w pochwę i powiedział, że kończyny są już w pochwie i że już nie da się tego powstrzymać, gdyż zaczął się poród. W ciągu chwili mój świat runął. Zaczęłam strasznie płakać, że jak to możliwe, że przecież byłam badana, że zgłaszałam pielęgniarką? Zaraz potem wszystko działo się strasznie szybko.
W ciągu chwili znalazłam się na porodówce, lekarz kazał mnie zawieść na USG, gdy usłyszałam w odpowiedzi, że serduszko mojego Maleństwa bije i że będę miała cesarskie cięcie, jeszcze wtedy nie sądziłam, że mój Synek nie przeżyje, że nie usłyszę Jego płaczu.
Gdy po cesarce zwozili mnie na salę pooperacyjną, zapytałam, co z moim Synkiem? Lekarz odpowiedział, że przyjdzie pani dr od wcześniaków i mi wszystko powie.
Gdy przyszła pani doktor, to powiedziała tylko tyle, że mój Synek urodził się martwy. Kolejny szok już nie do opisania. Zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, przecież chwila przed cesarką mój Maciuś żył? Miał 720 gram i 31 cm. To był 25 tydzień ciąży. Przecież rodzą się mniejsze Dzieci i żyją. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego akurat moje Dziecko?
Na drugi dzień lekarz, który mnie badał o 12, powiedział mojemu Narzeczonemu, że raczej czas między badaniem, a cesarką nie miał wpływu na to co się stało i aby tego ze sobą nie wiązać, bo widocznie miało tak być.
Ja wiem, że tak miało nie być, mój Synek był silnym Chłopcem a oni odebrali Mu szansę na życie, czego im nigdy nie daruję. Synek zmarł, ponieważ doszło do oddzielania się łożyska co było skutkiem przekrwienia serduszka i innych narządów, ogólnie żadnych wad nie miał. Wiadomo, że jako wcześniak miał słabo rozwinięte płucka, ale wiem, że by przeżył, gdyż jak wcześniej pisałam był silnym Chłopcem.
Wiem rozpisałam się, ale pamiętam to jakby było wczoraj :-(
smutne nie wiem co napisać :-(
karollcia33
Fanka BB :)
Strasznie mi przykro światełko dla Twojego synka (*)
ewcia3004
Nadzieja umarła...
- Dołączył(a)
- 4 Grudzień 2009
- Postów
- 4 792
O Dziecko staraliśmy się 5 miesięcy. Ciążę potwierdziłam u lekarza 28.05.09r. gdzie już wiedzieliśmy od tygodnia, gdyż na teście wyszły dwie upragnione kreseczki.
Lekarz powiedział, że to 4 tydz.
Niestety 2 dni później trafiłam do szpitala z plamieniami. Okazało się, że mam krwiaka 6x3 cm.
Po 10 dniach wyszłam do domu z zaleceniem oszczędnego trybu życia i przyjmowania leków na podtrzymanie. Oczywiście lekarza zmieniłam od razu, gdyż powinien przy usg. które mi robił zauważyć tego krwiaka czego nie zrobił.
15.06 miałam wizytę już u nowego lekarza- był to 9 tydz. Okazało się, że krwiak się zmniejszył co bardzo mnie ucieszyło. Na kolejnej wizycie 6.07 już się wchłonął całkowicie- radość niesamowita. Niestety 10 dni później kolejne plamienia i znów szpital, zrobił się kolejny krwiak. Po 5 dniach plamienia ustały i wypuścili mnie do domu.
31 lipca to już nie były plamienia, to było takie krwawienie, że aż po nogach mi ciekło był to 15 tydz. ciąży, a lekarze określili przedwczesne odpłynięcie wód. Okazało się, że mam bezwodzie.
Nie dawali mi szans i twierdzili, że w ciągu tyg. dojdzie do poronienia. Zasugerowali nawet, abym wzięła tabletki na przyspieszenie. Oczywiście się nie zgodziłam, gdyż jak mogłabym wydać wyrok na własne Dzieciątko, choć mało brakowało, a bym się zgodziła. Leżałam tam do 10 sierpnia, a przecież już powinnam poronić. Wypisali mnie wtedy z krwawieniem, bo już nic nie mogli zrobić i kazali przyjechać gdyby zaczęły się bóle. 15 sierpnia był już mój lekarz prowadzący i byłam na wizycie, gdzie kazał przychodzić mi 2x w tyg.
Zrobił usg, pamiętam jak moje Dzieciątko pomachało rączką- miałam przeczucie, że będzie to Synek. Miałam przyjść we wtorek. Niestety w niedziele znów strasznie ze mnie leciało, ale lekarz mój nie przyjmował a w szpitalu by mnie nie przyjęli, więc ze strachem czekałam do poniedziałku, choć wiedziałam, że Maleństwo żyje, gdyż czułam "gulkę" z jednej strony brzucha.
W poniedziałek lekarz od razu dał skierowanie do innego szpitala. Tam leżałam do 13 października.
Ostatniego września i 3 października dostałam bóli, dali mi kroplówkę i przeszło.
7 października od rana miałam bóle. Lekarz kazał mi przyjść na badanie. Ok. godz. 12 zbadał tylko wziernikiem, nawet nie zobaczył czy mam szyjkę otwartą i kazał się położyć. Zaraz po zamknięciu drzwi od gabinetu zabiegowego czułam, że muszę do toalety. Gdy już dotarłam do wc czułam dziwne parcie, wcześniej miałam takie jak wylatywały ze mnie skrzepy krwi. Żaden skrzep nie wyleciał, więc się zdziwiłam, lecz, gdy podcierałam się poczułam coś twardego, a gdy „tego” dotknęłam, to w dotyku przypominało „to” stópkę noworodka. Przerażona poszłam do gabinetu pielęgniarek zgłosić ten fakt, w którym znajdowała się pielęgniarka zabiegowa i jedna z dyżurujących.
Gdy im powiedziałam, że czułam „coś” twardego i że myślę, że mogła to być stópka mojego Dzieciątka, to odpowiedziały, że przed chwilą byłam badana i żebym się położyła. Zaraz przyszła pielęgniarka, zajrzała mi między nogi i powiedziała, że ona nic nie widzi. Później jeszcze przyszła kilka razy zapytać czy w dalszym ciągu mam bóle, oczywiście odpowiadałam, że tak i wychodziła.
Gdzieś po godzinie 15, może przed 16 miałam już takie bóle, że nie mogłam tego wytrzymać, z ledwością poszłam to zgłosić pielęgniarce, tylko, że drugiej dyżurującej ona zaraz zawołała lekarza, a ten najpierw zbadał mnie wziernikiem, a potem włożył mi rękę w pochwę i powiedział, że kończyny są już w pochwie i że już nie da się tego powstrzymać, gdyż zaczął się poród. W ciągu chwili mój świat runął. Zaczęłam strasznie płakać, że jak to możliwe, że przecież byłam badana, że zgłaszałam pielęgniarką? Zaraz potem wszystko działo się strasznie szybko.
W ciągu chwili znalazłam się na porodówce, lekarz kazał mnie zawieść na USG, gdy usłyszałam w odpowiedzi, że serduszko mojego Maleństwa bije i że będę miała cesarskie cięcie, jeszcze wtedy nie sądziłam, że mój Synek nie przeżyje, że nie usłyszę Jego płaczu.
Gdy po cesarce zwozili mnie na salę pooperacyjną, zapytałam, co z moim Synkiem? Lekarz odpowiedział, że przyjdzie pani dr od wcześniaków i mi wszystko powie.
Gdy przyszła pani doktor, to powiedziała tylko tyle, że mój Synek urodził się martwy. Kolejny szok już nie do opisania. Zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, przecież chwila przed cesarką mój Maciuś żył? Miał 720 gram i 31 cm. To był 25 tydzień ciąży. Przecież rodzą się mniejsze Dzieci i żyją. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego akurat moje Dziecko?
Na drugi dzień lekarz, który mnie badał o 12, powiedział mojemu Narzeczonemu, że raczej czas między badaniem, a cesarką nie miał wpływu na to co się stało i aby tego ze sobą nie wiązać, bo widocznie miało tak być.
Ja wiem, że tak miało nie być, mój Synek był silnym Chłopcem a oni odebrali Mu szansę na życie, czego im nigdy nie daruję. Synek zmarł, ponieważ doszło do oddzielania się łożyska co było skutkiem przekrwienia serduszka i innych narządów, ogólnie żadnych wad nie miał. Wiadomo, że jako wcześniak miał słabo rozwinięte płucka, ale wiem, że by przeżył, gdyż jak wcześniej pisałam był silnym Chłopcem.
Wiem rozpisałam się, ale pamiętam to jakby było wczoraj :-(
I po półtora roku, sprawa została umorzona mimo, że biegli wypowiedzieli się, że było zaniedbanie...
Brak świadków co do godziny o której zgłaszałam pielęgniarkom to, że poczułam coś twardego...
Jedyne w co wierzę, to w to, że zostaną osądzeni przed Najwyższym...
tymira
Fanka BB :)
Ewciu tak mi przykro, że sprawa została umożona, moja pewnie też tak zostanie potraktowana
ewelina28
Dum Spiro Spero...
Ewcia, kochanie...tulę z całych sił...
reklama
ewcia3004
Nadzieja umarła...
- Dołączył(a)
- 4 Grudzień 2009
- Postów
- 4 792
[FONT="]Jest taka miłość,która się nigdy nie kończy
która z chwilą rozstania nie mija,
lecz nabiera na sile a ogrom jej zaskakuje samego Boga.
To miłość matki do swego ukochanego Dziecka...
Dziecka, które nie wiedzieć czemu odeszło przedwcześnie......
(*)(*)(*)
[/FONT]
która z chwilą rozstania nie mija,
lecz nabiera na sile a ogrom jej zaskakuje samego Boga.
To miłość matki do swego ukochanego Dziecka...
Dziecka, które nie wiedzieć czemu odeszło przedwcześnie......
(*)(*)(*)
[/FONT]
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 21
- Wyświetleń
- 5 tys
G
Podziel się: