No to sie i ja opisze. W niedziele na zakończenie 40 tyg zrobiłam rosołek i kurczaka cały dzień mnie nosiło, to chciałam iść na spacer to placka upiec itd, a na koniec obzarlam sie czekolady.
Ok 11-12 były już jakieś skurcze, ale zawsze były wiec poprzytulalismy sie z mężem ale bez zakończenia bo on dalej swoje. Ok2 obudziły mnie 3 silne skurcze co 10 min, a następne były słabsze i zadziej, ale wzięłam długi prysznic na wszelki wypadek. Ok 5:30 usłyszałam puk, myślałam ze to w kościach a to pęcherz i wody. Poczekałem i obudziłam męża, długo jeszcze musiałam czekać aby ubrać spodnie. Brzuch nie bolał tylko krzyże i to strasznie. Okazało sie ze rozwarcie na 3 cm a nie na 4 jak mówiła wcześniej położna. Jak dawali znieczulenie ból był okropny skurcze co chwila. A na ktg były tylko na 25-50% a pózniej prawie znikły przy 7 cm rozwarcia. Ledwie polozna powiedziała ze 7 i wyszła a ja mowię do męża ze czuje główkę miedzy nogami. Wezwaliśmy położna a ta mówi ze włoski jak u taty. No i zaczęliśmy parcie, w sumie 4 skurcze parte, cieżko mi było bo z emocji to mi sie śmiać chciało jak widziałam miny pielęgniarek. Ja spokój a one jak na filmach. Położyli mi na klatkę, maz obciął pępowinę i był ze mną aż do 6 na porodówce bo nie było wolnego pokoju. A malutka z nami, tylko często ja dawali pod grzałkę zeby ciepła nie traciła.
Tylko przez moje cukry mam dalej dietę, ja kłują każą na koniec dawać butelkę, a ona nie chce. Ogólnie to tylko by spała, nie chce jeść.