reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Mój poród

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
ja tez miałam Ole tuz po porodzie :)
ale tatus nie zdązył tym razem zrobic zdjęc porodu bo trwało to kilkanaście minut
za to z Gabrysią ze szpitala mam bardzo duzo zdjęc, takiej małej kuszynki
 
reklama
Chciałam opisać mój poród ale wszystko zaczeło się tak wcześnie... Rodziłam wkońcu na Karowej i jestem częściowo zadowolona, częściowo ponieważ przez przepełnienie szpitala, spędziłam na oddziale porodowym 2 noce i niestety na oddziale tym nie można było liczyć na tyle co na poporodówce np. jeśli chodzi o pomoc przy dzidzi, czy sprawy związane z laktacją - nikt mi nie powiedział kiedy mam przystawić dzidzie i jak się do tego wogóle zabrać, rezultat to obgryziona brodawka. Jak powiedziałam, że staram się karmić piersią to dostałam ochrzan, że nie mam się starać tylko mam nakarmić dziecko - jakby to nie była jedyna rzecz o której wtedy marzyłam, nawet teraz jak o tym myśle chce mi się płakać  :-[ Była tam tylko jedna bardzo fajna położna, która była ze mną przy porodzie w pierwszym jego okresie i przystawiała Maje do mojej piersi - dzięki niej bardzo lubie karmić na leżąco, i przede wszystkim to ona zawsze przychodziła z pomocą o nic nie trzeba było się od niej prosić...

Jeśli chodzi o sam poród to rodziłam razem z moim tygryskiem, który mnie wspierał i słuchał moich bredni :) Poprosiłam o znieczulenie - bez bym chyba nie dała rady, a tak nawet nie zorientowałam się, kiedy zaczął się drugi okres porodu... to wszystko właściwie pamiętam jak przez mgłe... Za to dokładnie pamiętam kiedy Majeczka przyszła na świat, to że lekarz się pomylił i powiedział najpierw, że to chłopak - nasze zdziwienie z tej wiadomości :) jak również to, że Maja miała zawiązaną pępowine (węzeł prawdziwy) poruszenie personelu w tym momencie - dobrze, że nie była ona krócej zaciśnięta, przez to wszystko lekarz przeciął pępowine bo Maja początkowo wyglądała na podduszoną i popłynełą wtedy resztka wód, były już zielonkawe. Jeszcze jej wtedy nie widziałam - właściwie widziałam ją jako ostatnia na sali, a w sumie w końcówce na sali było 8 osób ;D Pamiętam, że byłam mocno przejęta i krążyły mi po głowie różne dziwne myśli, nie wiele wtedy do mnie docierało - pamiętam jak ktoś z personelu powiedział, że spędzi mała pare dni na noworodkach... poza tym słyszałam już tylko jej płacz i co chwile widziałam, a to nóżke a to rączke... Wkońcu mała dostała 10pkt i pediatra stwierdziła, że wszystko jest ok, później maleńką zajmował się tygrysek... trzymał na rękach i wpatrywał się jak w cudny obrazek :)
A!!! jak Maja wyskoczyła to powiedzieli, że wygląda jak ufoludek :) dalej ma na główce krwiaczek, ale ma się wchłonąć w ciągu 3tyg było robione USG główki i wszystko jest oki :)
 
Kosmi znam to uczucie jak wszyscy się domagają żebyś karmiła a nikt nie mówi jak - jakby to była najprostsza czynność na świecie. Też lubię karmić na leżąco - można się drzemnąć ;)
Dobrze że Twój tygrysek był z Tobą i że z dzidzią eszystko dobrze mimo tej pępowiny
 
Nadszedł czas bym i ja opisała to co wydarzyło się 16.04.06 dokładnie w Niedzielę Wielkanocną. W zasadzie muszę przyznać, że troszkę sygnałów zapowiadających poród miałam, ale odczytałam je dopiero później. Już noc poprzedzającą miałam taką niespokojną, nad ranem nie mogłam spać i dlatego śniadanie wielkanocne jedliśmy z Tomkiem dość późno koło 11. Chyba tak koło 9.00, jeszcze w łóżku czułam lekkie pobolewanie podbrzusza, jak podczas miesiączki. Nie skojarzyłam tego jednak tak od razu z porodem. Zaczęłam się nad tym zastanawiać dopiero podczas śniadania. A gdy mama zadzwoniła z życzeniami wypytałam ją o jej symptomy, sięgnęłam też do książki. Niby się zgadzało, ale przecież to prawie nie bolało. Takie lekkie miesiączkowe bóle. No i nie mogłam się początkowo dopatrzyć regularności.
Spokojnie rozsyłałam znajomym smski z życzeniami świątecznymi i zaproponowałam Tomkowi popołudniowy spacer. Powoli skurcze stawały się regularne ale zupełnie wcale nie utrudniały funkcjonowania. Nawet planowalismy pójść do kościoła na 18.00. Ok 16.00 po powrocie ze spaceru przygotowywalismy obiad. Skurcze było już co ok. 10 minut. I jakoś mi apetyt nie dopisał, bo obiadu prawie nie tknęłam, a skurcze zaczynały być bolesne na tyle, że nie chciałam się wtedy w ogóle odzywać, a Tomkowi zabroniłam mówić do mnie podczas skurczów.
Trzeba było porzucić myśl o mszy i spakować się do szpitala. W samochodzie skurcze stawały się coraz bardziej bolesne i pojawiały się co ok. 6 minut. O 18.00 zamiast w kościele pojawiliśmy się na izbie przyjęć Szpitala Bielańskiego w Warszawie. Tam ktg nie wykazało nic!!! A nawet podczas skurczów wykres się obniżał. A ja już niemal się wiłam. Położna na szczęście nie odesłała nas, bo stwierdziła, że po mnie widać, że rodzę. Lekarz stwierdził 3 cm rozwarcia i dobre przygotowanie dzidziusia do porodu i skierował na salę porodową. Tam okazało się, że na 5 łóżek jestem jedyną rodzącą - inne przyszłe mamy spokojnie świętowały ;) . Podpięto mnie od razu ponownie do ktg i tutaj na porodówce skurcze pięknie się zapisywały i to już co 3-4 minuty (ktg to jednak tylko maszyna :) ) Zaraz potem zbadała mnie położna (dyżur miała bardzo miła pani Iza, której nazwiska niestety nie pamiętam, ale jest to osoba nie za wysoka, za to okrąglutka) i była zdumiona, bo okazało się, że mam już 9 cm rozwarcia, a kilkanaście minut temu lekarz stwierdził 3!! Wtedy pojawił się mój Kochany, który musiał się zaopatrzyć w piękne, zielone, szpitalne wdzianko. Położna pozwoliła nam na spacery, korzystanie ze sprzętów, prysznica itp, ale ja już tylko kilka kroków mogłam zrobić i co chwila wspierałam się na Tomku, by tak przetrwać skurcz. Potem już na nim zawisałam. Potrzebny mi był wówczas w roli silnego mężczyzny. W zasadzie nie trwało to długo, bo po kolejnym chyba badaniu pozwolono mi przeć. Parłam najpierw kucając przy łóżku. Trochę ta faza parcia u mnie trwała, bo Julek był spory (w karcie napisano, że 35 minut, sama nie kontrolowałam czasu :) ). Tomek podtrzymywał mnie bym się nie poodgniatała o twarde części łóżka, co sam przypłacił siniakami. I cały czas mnie przytulał. Potem na koniec kazali mi wejść na łóżko, nie wiem skąd pojawił się cały tłum ludzi. A ja w zasadzie byłam świadoma tylko obecności Tomka i położnej, której starałam się słuchać, choć nie zawsze jej słowa docierały. Gdy nasz synek już się pojawiał pozwoliła mi dotkąć jego główki i to było takie niesamowite. Nagle urealniło ten poród. A potem niespodziewanie położyli mi to ukochane ciałko na brzuchu. To był cudowny moment. Miałam moich dwóch wspaniałych mężczyzn przy sobie. Julek wydawał mi się taki malutki! A Tomek był przy nas wyraźnie wzruszony.
Julek urodził się o godz. 20.05, zaledwie dwie godziny po moim pojawieniu się na izbie przyjęć.
Julek ważył 3900g i mierzył 55cm. Dostał 10 punktów w skali Apgar. W sali szybko zrobiło się spokojnie, podano nam Julka, położna pokazała mi jak przystawić Julka do piersi, a potem wyszła i przygasiła światło. To była piękna chwila. Byliśmy obydwoje bardzo wzruszeni. Mój Kochany spisał się na medal. A dla mnie świadomość jego obecności przy mnie zminimalizowała wszelkie inne niedogodności.
Bo jeśli chodzi o mniej przyjemne sprawy, to musiałam być nacięta i to dwukrotnie, bo pierwsze nacięcie nie wystarczyło. Ale w ogóle tego nie czułam, podobnie jak szycia (wtedy nie mogłam już oderwac oczu od Juliana).
A opiekę w Szpitalu Bielańskim wspominam bardzo dobrze zarówno na sali porodowej (trafiłam na wspaniałą położną), jak i na neonatologii. Zero zastrzeżen, kolejne dziecko też chcę tam rodzić. Bo w żaden sposób poród mnie nie odstrasza :) Dla mnie to magiczne doświadczenie.
Trochę się rozpisałam, ale jak opisać taką cudowną chwilę w kilku słowach?
 
Jak czytam o Waszych porodach to ZAZDROSZCZĘ! Mój nie był taki pasjonujący i piękny. To była zwykła operacja... A najgorzej wspomiam cewnik przed operacją. Potem było mi już wszystko jedno bo było znieczulenie. Ale powiem Wam jedno: gdyby nie ludzie na sali operacyjnej i Ci których poznałam po porodzie to byłoby straszne przeżycie a takie nie było. Wieczorem przed operacją przyszedł do mnie anestezjolog o wszystkim opowiedział i zapewnił, że to on będzie przy operacji. Następnego dnia przywitał mnie stwierdzeniem, ze dobrze, że jestem bo On chce kogoś wreszcie urodzić (miał nocny dyżur i żadnej cesarki). Ja mu na to, że w końcu byliśmy umówieni... Atmosfera się rozluźniła co i tak nie przeszkodziło mi prawie zemdleć, gdy położyli mnie na wznak już po nakłuciu. W dodatku napędziłam im stracha bo bardzo się denerwowałam i co chwila tętno mi skakało to w dół to w górę. Potem przyszła Pani Profesor z drugą lekarką z oddziału i najpierw zajrzały kto leży na stole - stwierdzenie p.prof. -"No wiesz bez okularów Cie nie poznałam..." :laugh: W tej atmosferze słyszałam m.in. kilka uwag na temat jakości nożyczek, peanów, i innych narzędzi. Następnie trochę się dowiedziałam o remoncie drugiej lekarki a potem... mój Olek wyskoczył z brzucha... przy pomocy anestezjologa ktory wypychał Olka. Przy okazji obryzgał lekarzy wodami a potem trysnęła krew... I musieli szybko zaszywać. Potem wyjęcie mięśniaków i na pooperacyjną. Opiekowały sie mną super położne a szczególnie Beatka - położna z powołania. Przyniosła mi Olka już po kilku godzinach i pomogła przystawić do cyca. Mały ssał od początku bardzo ładnie a ja płakałam ze szczęścia. adam przyjechał po pracy i też chyba płakał jak nas zobaczył. Na poporodowym też było OK. Fajne, pomocne położne i bardzo życiowe - "Nas tu jest jedenaście i każda ma inne poglądy, proszę o tym pamiętać!" I dzięki nim mam pokarm i nie bałam się wracać z Olkiem do domu. I udało mi się przezwyciężyć babyblues...
 
ja z całego porodu najgorzej wspominam znieczulenie, mimo iż mi bardzo pomogło... czekanie na kolejny skurcz w pozycji embrionalnej z wbitą igłą w plecy, było bardzo nieprzyjemne zważywszy na to, że wcześniej wiłam się jak żmija i połamała kilka paznokci o łóżko... no i ból krocza (było nacinane) gdy znieczulenie już przestało działać... ale wtedy miałam już niunie obok siebie i widziałam dla kogo warto znosić ten ból :) w dniu wypisu miałam zdejmowane szwy i dziś już tylko czasem pobolewa...
 
reklama
Kosmi, Magdalenao, Irlandio jesteście dzielnymi kobietkami.
Każdy poród jest inny i każda z nas będzie miała z niego inne wspomnienia. Ja mimo iż w dniu porodu zarzekałam się, że nigdy wiecej dzieci, potem że jesli już to tylko cesarka a dzisiaj jestem gotowa rodzić następne i to siłami natury. Wszystko się zapomina jesli ma się przy sobie ta najważniejszą istotkę.
 
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry