Szybko opowiadam, bo jak mały się obudzi to koniec
co za czasy
9 kwietnia o 8.30 odeszły mi wody, wcześniej byłam z psiakiem na krótkim spacerze, po którym to piłam kefir i wtedy właśnie odeszły mi wody. Obudziłam męża, wzięłam prysznic, zjedliśmy śniadanie (miałam skurcze, ale bardzo nieregularne), spakowałam się i po 11tej dotarliśmy do szpitala. Chcieliśmy rodzić w wodzie więc pojechaliśmy do Trzcianki. Tam okazało sie, że rozwarcie mam dopiero na 1,5cm.
5cm zrobiło się około 17tej, skurcze miałam co 2-3 min, wtedy mogłam wejść do wanny. W wannie rozwarcie zrobiło się całkowite, niestety skurcze nie były dość silne, żeby udało się urodzić przy "pierwszym wejściu". Wyszłam z wanny na około godzinę, w tym czasie zaczęły się już skurcze parte. Parłam na krześle, ale szło to dość ciężko, podłączono więc oksytocynę i jak już "mogłam dotknąć" główkę weszłam ponownie do wanny i po około 10 min parcia, nacięciu krocza (niestety nie udało się bez), mały Borys wypłynął i po chwili małam go już na piersiach. Później jeszcze rodzenie łożyska, które nie chciało wyjść i pani doktr musiała trochę pocisnąć brzuch żeby mu pomóc. Zszywanie krocza też było ciekawe
niby ze znieczuleniem
dobrze, że tylko 3 szwy.
Teraz kiedy minęły już prawie 3 tygodnie od porodu, muszę powiedzieć że sam poród się nie rozpamiętuje. Cieszymy się maleństwem, które na końcu pojawia się i ląduje w naszych ramionach. Czas po porodzie, tak około tygodnia - dwóch jest ciężki. Ciało "liże" rany po porodzie, brodawki bolą, hormony buzują - ale co tam, z pewnością mały Borys będzie miał rodzeństwo
nie za prędko, ale przyjdzie ten czas.