jechałam sobie elegancko i nagle zaświeciła się ikonka silnika i odcięło moc. Całe szczęście, że idealnie na wysokości parkingu, to mocą rozpędu udało mi się jeszcze skresic i zjechać na wjazd na parking, ale na sam parking się już wjechać nie udało. I już nie chciało odpalić. Na szczęście jacyś panowie pomogli mi go zepchnąć tak, żeby nie blokować przejazdu, mąż przyjechał i ustawiliśmy go na miejscu parkingowym. No i mąż mnie zawiózł do szpitala, jak on skończy pracę, to spróbujemy go ruszyć na kable, mąż ma nadzieję, że przez to, że ja parkuję na zewnątrz i jednoczesnie niedużo nim jeżdżę i takie bardzo krótkie trasy, to mógł akumulator paść. Całe szczęście, że nie gdzieś na środku ronda albo za miastem (bo właśnie ten szpital to w sąsiednim mieście jest)