Dziewczyny chciałam napisać ze urodziłam wcześniaka w 35 tyg. - 26 stycznia. Termin z OM miałam na 1 marca a z USG na 12 marca. Córcia ważyła 2350 gram i mierzyła 44 cm. 6 dni spędziła na oiomie i kolejne 6 na pediatrii, była pod respiratorem.
Zrobili mi cc i bez żadnego problemu w Rotundzie, a przyjechałam z biegu.
Mój opis porodu:
Skurcze miałam już od ok 20 tygodnia, w 21 tygodniu zaliczyłam już szpital. Później leżenie, tona leków, fenoterol. Brałam po 20 tabletek dziennie i wierzyłam ze uda się donosić dzidzie. Tym bardziej ze mam synka urodzonego w 35 tygodniu, 30 dni przed terminem i walczył o życie, dostał tylko 3 punkty.
25 stycznia wieczorem, coś kazało mi ubrać pościel dla córci, chciałam aby już sobie stał, poczułam się bezpieczniej.
W nocy dostałam dziwnych bóli, ale o 3 nad ranem kazała jeszcze jechać mężowi do pracy. Niestety później było już tylko gorzej, skurcze bardzo silne i regularne, były ok 5 już co minutę. Byłam przerażona, mąż jechał już z pracy, ale trwa to średnio godzinę nieraz więcej.
Wzięłam potrójną dawkę fenoterolu i leżałam w łóżku, a obok śpiący niespełna 2,5 latek.
To tabletkach skurcze były nadal silne, ale występowały rzadziej, przyjechał mąż, wzięliśmy torbę i do szpitala. Myślałam tylko o tym ze według USG dzidzia jest słabo rozwinięta i ze według USG to dopiero 33 tydzień.
Starszy synek był cały czas z nami, gdyż nie mamy Irlandii nikogo aby go zostawić, moja mama miała przyjechać za kilka dni, ale nie zdążyła.
W szpitalu byłam ok 9, były straszne korki, cały czas skurcze stawały się silniejsze. Dostałam zastrzyk na rozwój płucek, rozwarcie było już na 5 cm, potem jakiś lek na zatrzymanie, ale nie działał, skurcze stawały się coraz silniejsze i częstsze.
Dostałam sale, gdzie mogłam posiedzieć z mężem i synkiem, abym nie była sama. Miałam liczyć skurcze i informować lekarzy. Opieka była super, co chwilkę ktoś przychodził sprawdzać rozwarcie i częstotliwość skurczy, starałam się leżeć w tych bólach aby jak najdłużej wytrzymać aby zastrzyk zaczął działać.
Dałam radę do 16, było już 10 cm, szybka decyzja o cc (ze względu na ciężki pierwszy poród i pęknięta miednicę). Podczas cc byłam sama, byłam przerażona. Nasza córeczka urodziła się o 16:19, miała 2350 gram i 44 cm, 35 dni przed terminem. Modliłam się aby płakała po wyjęciu z brzucha, zapłakała. Niestety nie było czasu aby mi ja pokazać, zabrano ją bo przestała oddychać. Kątem oka widziałam jak ją ratują...
Zaczęły się u mnie problemy, spadło ciśnienie, nie mogłam oddychać. lekarze bardzo szybko zareagowali, podano mi leki szybko dożylnie, tlen. Córcia był ułożona poprzecznie, musieli mocno naciąć, wypchnąć ją bo ni mogli inaczej jej wydostać.
Po operacji, zobaczyłam się z synkiem i z mężem, prosiła aby poszedł się czegoś dowiedzieć, ale nie mógł wejść na oiom z dzieckiem. Dowiedział się ze córcia żyje, ale nie oddycha samodzielnie.
Dopiero na drugi dzień mogłam ją zobaczyć, dostała 6 i 8 punktów, ale widok maleństwa na ioimie i z respiratorem był straszny... nie wiem dlaczego musiałam przeżyć to po raz drugi... Po raz drugi leżeć na sali pełnej mam z dziećmi a ja bez.
Byłam silna, ściągałam pokarm, chodziłam do córci. Po 6 dniach była przeniesiona na pediatrie a stamtąd po kolejnych 6 mogliśmy ja zabrać już do domku.
Jestem bardzo szczęśliwa ze moja córcia jest już z nami zdrowa w domku i ze mogę się cieszyć swoja dwójeczka !