rozumiem, że jesteś zmęczona i sfrustrowana, ale to nie jest tak, że jak wiesz, to już z górki. Ja patrzę na to inaczej, bo mam po prostu inną perspektywę. Ja wiem, że mamy problem z nasieniem, ale nic mnie tak nie boli jak pocieszanie mnie, że "przynajmniej wiesz". Nie, wolałabym, by tego problemu nie było. Problemy z nasieniem to bardzo trudny problem, owszem, leczy się to, ale leczenie nie gwarantuje sukcesu. Prawda jest taka, że wyniki mojego męża po trzech miesiącach jego pracy mogą wyjść identycznie tragiczne. Jasne, mogą wyjść super i mogę zajść w ciążę, ale prawda jest taka, że większe prawdopodobieństwo jest takie, że nie będzie poprawy albo poprawa będzie tak minimalna, że dalej nie będziemy mieli szans na naturalne zajście w ciążę i nie wiem jak mój mąż to zniesie. Tak, jest ivf, ale do niego też trzeba mieć jakieś zdrowe plemniki, żeby dojść do 5dniowej blastki.
Po stronie kobiety podobnie może być np. z PCOS - jasne, można zajść bez problemu mimo tego schorzenia, a można podchodzić do stymulacji przy braku owulacji, ale z tego co pisała Avy nie ma gwarancji, że w tych pękających pecherzykach jest w ogóle komórka jajowa.
Niepłodność to trzon i ja nie rozdzielalabym tego w ten sposób, że idiopatyczna jest trudniejsza i cięższa do zniesienia od tej, w której przyczyna jest znana. Frustracja i ból, które obie niosą, są te same, złość tylko jest na coś odrobinę innego.