No Edda masz racje, pewnie większość z nas miała taką znajomość, no i ja też... Problem pojawił się taki, że po tak naprawdę dość długim czasie wytworzyła się między nami straszna chemia, jak u Selerowej - ciągnęło nas do siebie okropnie i powiem Wam, że jak sobie teraz przypomnę to mam dreszcze na całym ciele. Ktoś by powiedział, że trzeba było zmienić to w związek, on chciał, ale ja... byłam już zaręczona z moim M... nie chcę się tłumaczyć, ale akurat trafiło wtedy na jakiś gorszy okres między nami. Byliśmy wtedy razem jakieś 5 lat i taka jakaś stagnacja się pokazała. On nie miał dla mnie zbyt wiele czasu, skupiał się więcej na nauce i pracy, i jakby sam mnie pchał w strone P. Np. jak chciałam iść na maraton po sklepach to słyszałam - idź z P. I pewnego dnia pomyślałam nawet, że jest mi tak dobrze w obecności P, że M mi nie jest do szczęścia potrzebny i to był sygnał, że trzeba coś z tym zrobić, bo za rok planowaliśmy ślub i powiem Wam, że to była dla mnie na prawdę trudna decyzja. Z jednej strony zaręczona, zakochana w moim M, a z drugiej strony P... W sumie nie wiem co za uczucie do niego mną targało. Miłość to chyba nie była, bardziej imponował mi chyba tym, że był bardziej troskliwy i opiekuńczy od mojego M. Można powiedzieć, że nawet na każde zawołanie... W nocy o północy, w grudniu po południu...
P i M to całkowicie różne charaktery i osobowości. Dwie różne osoby. No, ale kochałam mojego M, jaki był taki był, to z jakiegoś powodu przecież byliśmy już tyle razem i z jakiegoś powodu nie byłam z P. No i kogo wybrałam wiadomo i nie żałuję. Z P. postanowiliśmy powoli pójść każdy w swoją stronę i akurat był sprzyjający ku temu okres, bo właśnie kończyłam studia. No i P. za niedługo wydymał jakąś świeżo poznaną młodą dziewczynę i miesiąc po moim ślubie on też się ożenił. Dzisiaj jedyne co nas łączy to raz do roku życzenia urodzinowe.
Ot taka historyjka ;-)