To opowiem wam coś czego się bardzo wstydziłam zawsze. Był moment że ważyłam prawie 110 kg. Żarłam wszystko. Wody prawie w ogóle nie piłam. Stawałam przed lustrem i płakałam, potem szlam lodówki i zżerałam coś na smutek. Przestałam wychodzić do ludzi. Spotkanie w rodzinie to dla mnie koszmar był. Często udawałam że coś mi dolega żeby nie wychodzić. I przyszedł moment, impuls że wstałam i wiedziałam albo dziś, albo nigdy. Na początku zmieniłam nawyki żywieniowe. Wody wypijałam ponad 5 litrów. Wiem że za dużo ale woda schodziła ze mnie jak z prysznica. I wtedy poprosiłam koleżankę bliska czy pójdzie że mną na siłownię. Mam siłownię 5 min od domu. Siłownia jest czynna 24/7. Mogę iść spokojnie o której chce, dlatego wybrałam wieczorne godziny bo często była pusta. Dosłownie nie ma nikogo, nawet na recepcji ponieważ wejście jest na karty magnetyczne. I tak mi zostało, chodzę wieczorami bo tak mi wygodniej i lepiej sypiałam. Tak zleciało - 35. Moim motywatorem z którym współpracowałam i współpracuję jest świetny facet można znaleźć jego filmy na yt Piotr Tomaszewski "szmexy" . Najgorsze były pierwsze 3 tyg. Zawsze myślałam że w miesiąc można schudnąć 40 kg. Teraz wiem że jest to nie realne i niezdrowe. Mi zeszło 7 msc. ciężkiej pracy. I nie to że jestem już fit i w głowie mam nasrane. Nadal mam dni kiedy sięgam po pączka bo wiem że go spalę. Liczę świadomie kalorie. Teraz mam trochę gorzej bo muszę zacząć przestawić się ze jest nas dwoje i to co dla mnie jest okej nie znaczy że dla dzidziusia musi. I żeby nie było za pięknie strasznie się boję że znowu dużo przytyję. I nie będę tu pisać że wystarczy chcieć, że to proste bo wcale tak nie jest. Jest cholernie trudno zacząć. I ja to wiem.