Mielismy miec wieczorem gosci, pisalam wczesniej. Ale wszystko bylo robione na ostania chwile, a ja mialam twardy brzuch od samego rana, jak kamien...
Nie bylam/ nie jestem w nastroju na gosci - wiekszosc dnia przelezalam, a m.nie pobyl ze mna ani chwili, rano na przytulanki tez nie mial ochoty, caly dzien byl malo przyjemny i nie okazal ani za grosz zrozumienia.
Potem doszlo do dzikiej awantury ( no, nie z mojej strony ), a mnie nawet trudno powtorzyc wszystko to, co uslyszalam :'(
Ostatnia wizyta tescia u nas byla jeszcze w trakcie stymulacji, czyli dawno, zle sie wtedy czulam i spedzilam caly wieczor w lozku, podczas gdy m.zabawial swojego ojca i jego zone.
Wtedy prosilam go o przenosiny ich wizyty, ale m. sie wtedy nie zgodzil, wiec wyszlo, jak wyszlo.
Akurat tescia i jego zone BARDZO lubie, to niezwykle ciepli i serdeczni ludzie, a poniewaz nie widzielismy sie od swiat, to wolalabym byc w formie, kiedy przyjda.
M.nie rozumie, ze mozna zle sie czuc, ze cos moze wypasc, ze czasem lepiej jest po prostu zadzwonic, przeprosic i przelozyc wizyte. Jestem pewna, ze okazaliby pelne zrozumienie.
Kiedy wstalam, bylo juz pozno i poprosilam, zeby przyszli godzine pozniej, czyli na 19-ta.
M.obral ziemniaki, przygotowal wszystko i w sumie obrane kartofle mogly spokojnie zaczekac sobie w garnku do jutra. Moglismy po prostu przelozyc to na jutro, oni zbyt zajeci na szczescie nie sa.
Ale po moim smsie zona tescia odpisala, czy moze wolelibysmy spotkac sie po prostu innego dnia. Odpisalam, ze moze i tak, ale porozmawiam najpierw z m.
Ale ten juz nie chcial rozmawiac, krzyczal, wsciekal i ciskal sie, ze "znowu cos", ze "mam natychmiast napisac, zeby przyszli na 19-ta" itd... Prosilam go, zeby sie wstrzymal z robieniem miesa, zeby usiadl na chwile i zeby to spokojnie omowic - "wszyscy mamy wolne, moze po prostu spotkamy sie jutro"?.. Ale on wpadl w szal, stlukl talerz, rzucal sztuccami i cala atmosfera prysnela...
Mnie sie juz calkowicie czegokolwiek odechcialo... Nie odpisywalam zonie tescia, wiec tesc w koncu sam zadzwonil do m.z pytaniem, czy maja przychodzic, czy nie. M.powiedzial, ze jestesmy cholernie pokloceni i ze nie... A potem wrocil z papierosa do domu i wrzeszczal, jak szalony, ze "nigdy mi tego nie wybaczy", ze "jak moge robic cos takiego PRZECIWKO niemu ( wtf ?! )", ze "mam spadac", ze "jestem psychiczna" ( chyba ze dwadziescia razy to dzis uslyszalam ), ze "mam sobie znalezc adwokata", ze "niszcze mu zycie", ze "jestem brzydka i glupia" ( acha, na pewno ), "porabana", ze jestem "kretynka" i jestem "zlym czlowiekiem", ze jestem "obrzydliwa i ohydna i TAK MU STRASZNIE WSTYD przeze mnie", ze "mam nigdy nie kontaktowac sie z jego rodzina" itd.itd.itd...
Duzo tego bylo, nie wszystkie obelgi bylam w stanie zapamietac :-(
Rozumiem, ze sie postaral i chcial dobrze wypasc, ale zrobilby to jutro, pojutrze - i byloby rownie dobrze! Dla niego to kwestia honoru. A skoro tak, to trzezwo myslac, zaproponowalam, zeby zaprosil ich na wieczorna kawe i ciasto ( u nas sie pije kawe poznym wieczorem ), skoro juz tak sie postaral.. Ale w zamian za to dostalam stek kolejnych wyzwisk pod moim adresem.. Choc chcialam tylko dobrze :-( Na nic moje lzy i daremne prosby, choc sie, glupia prosilam i prosilam
Nawet zaprosilam zone tescia i tescia, napisala, ze "moga chetnie, ale lepiej wpadna w inny dzien"... A ja odpowiedzialam, ze jesli nie przyjda, to bede miala dzikie awantury przez cale ferie... M.sie dowiedzial, ze do niej napisalam, ze Milo byloby, zeby "mimo wszystko wpadli na kawe" i wpadl w dziki szal.. Zapienil sie, polamal swoje sluchawki i kazal nattchmiast zejsc z oczu wrzeszczac, jak opetany :'(
I za co to wszystko? Chcialam jedynie przelozyc wizyte gosci... :'( Malemu w brzuchu tez sie to BARDZO nie podoba. Kopie i daje mocno o sobie znac.
Rozumiem, ze w zlosci sie mowi rozne rzeczy, ze czasem trudno sie pohamowac, ale m.nie ma kompletnie zadnych hamulcow :'(
Wyplakalam swoje, nie wiem, co ze soba zrobic i gdzie sie podziac
Gdyby nie fakt, ze nie bede sama w tym stanie nigdzie jechac, to jutro z rana juz bylabym w drodze do Polski :'(