Hej dziewczyny.
Jestem, czasem czytam,ale jednak staram się unikać. Za trudne to wszystko dla mnie...jeszcze nie tak dawno mogłam razem z Wami cieszyć się swoją ciążą,a teraz....Mam nadzieję,że wszystko u Was dobrze. Ze Wasze maleństwa urodza się o czasie,duże i silne,dając Wam same powody do radości. Jeśli chcecie o coś pytać,pytajcie śmiało. Mi samej trudno tu pisać o naszych perypetiach,a to dlatego,że nie chcę wnosić smutku w Wasze serca.
Wszystko co się stało od tego feralnego 1.09 jest wręcz nieprawdopodobne. Na prawdę nie mogę uwierzyć,że jeszcze w 21 tc moja kruszynka była okazem zdrowia,a dziś lekarze nie dają nam najmniejszych szans. Czy jest mi trudno? Tak. Nic gorszego póki co nie spotkało mnie w życiu. Przez te 11 dni odbyłam tyle wizyt i badań ile nigdy nie miałam w żadnej ciąży. Jestem tym zmęczona. Rokowania lekarzy dobijaja na każdym kroku. Każą czekać.....ale jak? Na co?
Póki co wiemy,że malutka jest bardzo chora. Wiemy, że może odejść w każdej chwili. Jej serce bije,ale poza tym nie wykazuje żadnej aktywności. Nie ma kopniaczkow, wypychania itp...są dni,kiedy jej wcale nie czuję. Nie zmienia pozycji ani troszkę. To przez ten obrzęk. Serce pracuje,ale przedsionki wapnieja...czemu? Nikt nie wie. Jutro mamy kolejną wizytę. Będą wyniki chromosomów i kariotyp. Będą też kolejne wirusy. Jeśli nic nie dowiemy się.....oszaleje! Bo nie ma nic gorszego od tej niewiedzy. Lekarze chcą czekać do 32tc. Ja chcę by ten koszmar się skończyl....nie ogarniam nic. Zaniedbuje dom i dzieci. Żyję,ale jakby gdzieś indziej....pogodziłam się z najgorszym,ale przeraża mnie to czekanie. Wyjazdy do cardiff, wieczna bezradność lekarzy...
U mnie anemia,cholestaza,gestoza i cukrzyca. Czuje się źle. Bardzo źle. Każdy mówi,że muszę być silna,bo mam dzieci,ale ja nie umiem. Chcę uciec gdzieś daleko. Nic nie czuć....nie być. Przepraszam,ale zzylam się z Wami i dziwnie mi tak odejść....w końcu malutka wciąż jest z nami. Zawsze będzie,tylko może nie tu,na ziemi.....
Trzymajcie się. Ja za Was wszystkie mocno trzymam kciuki!