Hejka, mnie ostatnio znów mało bo bardzo często źle się czuję ostatnimi czasy.
Jak zaczęło się już tydzień temu, tak od nocy z czwartku na piątek już "regularnie" jakieś 5-8 razy na dobę (niezależnie czy to noc czy dzień) mam serie twardniejącego dosyć boleśnie brzucha, mimo zaleconego na środowej wizycie leżenia i nospy nic na lepiej się nie zmienia.
Jak mnie złapie, to tak na jakieś 15-20 minut co chwilę, do minuty czasu ból, potem przejdzie by po 3-5 minutach znowu. Po takiej serii czuję się jedynie zmęczona i mały wtedy bardziej zaczyna się wiercić, jeszcze dokopując temu obolałemu brzuszkowi ale twardnienia same ustępują bez śladu.
Do tego wczoraj rano i dziś praktycznie cały dzień mam ciężkość/ciągnięcie/dyskomfort w podbrzuszu (nie wiem jak to nazwać) jak na chwilę przed dostaniem okresu.
Od rana rozważam wyjazd na IP ale sama nie wiem czy mnie nie odeślą z kwitkiem, a nie mam na to siły, dziś wyczynem było nawet zrobienie rosołu na obiad. Wiem, że to po części głupie myślenie, może troszkę strach... ale mąż jeszcze prawie 3 godziny w pracy, potem jeszcze pół godziny na powrót, a ja sama się troszkę boję ruszać gdziekolwiek, nawet miałam się wybrać po pojemnik na mocz bo jutro chcę iść do lab przed środowym diabetologiem, a póki co nici z wyjścia.
Mam nadzieję, że mimo wieści z ostatniej wizyty, Piotruś jeszcze troszkę posiedzi, a te bóle są normalne i nie znaczą nic złego.