Nie ma czego podziwiać, powinnam zostawić go 6 lat wcześniej po pierwszej oznace, że to kretyn, a ja wierzyłam cały czas, że to ze mną jest problem
Gdybym nie poznała mojego obecnego narzeczonego, to zostałabym z niczym i bez żadnej pomocy. Moi rodzice, jak się przekonali jaki jest naprawdę to mnie przepraszali, że mi wcześniej nie uwierzyli, że to nie jest ideał faceta, na jakiego się przed wszystkimi kreował, a ja wiem, że gdybym miała tyle siły psychicznie co teraz to nie odpuściłabym walki o sprawiedliwość tak łatwo. Tyle, ile ja przeżyłam przez tego człowieka będąc jeszcze nastolatką, to głowa mała… ale dalej przykro mi, że ja mam wiecznie pod górkę, a tak zły człowiek jak mój były ma wszystko, czego tylko chce. Jemu życie kłód pod nogi nie rzuca, ze wszystkiego się potrafi wybronić, a u mnie całe życie ciągle coś. Ostatnio moja babcia płacząc powiedziała, że jak o mnie myśli, to podziwia, że ja z tego wszystkiego wyszłam cało, bo nawet ona przez całe życie nie przeżyła tylu rzeczy, co ja.
Ale dzięki temu związkowi zrozumiałam, że każdy z nas ma swoją wartość i nie można poświęcać swojego życia dla osoby, która nie kiwnie dla nas palcem, że to nie ja byłam nienormalna, że to nie ja byłam problemem, że jednak ktoś może mnie lubić, a nawet prawdziwie kochać. A przede wszystkim, że to nie jest normalne, że człowiek nie ma żadnej, choćby najmniejszej empatii wobec drugiego człowieka i należy od takich ludzi od razu uciekać. Życie już mnie zweryfikowało, dając mi rok temu sprawdzian, czy znowu nabrałabym się na manipulacje, kłamstwa i toksyczne gierki i na szczęście go nie oblałam
Jedyne, czego nie byłam w stanie przepracować to asertywności, gdy ktoś mnie o coś prosi. Mówienie „nie” jest dla mnie dalej ciężkie.
Dobra, nie rozpisuję się już, bo tutaj staraczkowe tematy powinny być