Opiszę tutaj, bo za wiele osób tego nie przeczyta...
Wróciłam właśnie z KTG. Był mój Gin któremu trochę ponarzekałam... Po odczycie ktg powiedział, że mam wejść do gabinetu. Ja już oczywiście osrana ze strachu...
Powiedziałam mu że od wczoraj mam lekkie plamienia (ale całą ciążę męczę się z zapaleniem więc to pewnie to) i mój mocz jest ciemnopomarańczowy...
Zbadał mnie na fotelu, stwierdził, że te plamienia to nie grzybica... z szyjką ok, rozwarcie takie jak do tej pory...
Młody jest już bardzo nisko...
Dał mi skierowanie na badanie moczu, które mam wykonać w poniedziałek rano, a jak je odbiore to mam przyjechać do niego.
Po czym dodał, że jeżeli chce to dla własnego spokoju mam dziś po obiedzie jechać na IP, bo może zostawią mnie na porodówce i będą wywoływać poród.
A jak nie, to widzimy się w poniedziałek.
Już sama nie wiem co mam zrobić... Czuje się dziś fatalnie- ledwo chodzę, czuje taki ucisk na pochwe i miednice... Mam te upławy i do tego jest mi mega niedobrze- mam mdłości. Zjadłam dziś tylko chleba z kremem czekoladowym, więc raczej to mi nie zaszkodziło...
Z jednej strony chce jechać, żeby mnie zbadali... Ale z drugiej strony boje się że trafie na tych debili co ostatnio i jeszcze mnie zjebią że im dupe zawracam skoro (póki co) nie mam skurczy...
ehhhh