Witam!
Evik, obejrzałam fotki, cudne, fantastycznie się Was ogląda!
Agast, też czekam na fotki, Haneczce napewno łądnie w okularkach, bo śliczna z niej dziewczynka.
Beatusku, cieszę się z Twojego dobrego samopoczucia, tulę Was mocno! Napisz jak po tych testach.
Biesy, gdzie się wybieracie?
Beatko, pochwal się fotkami z urlopu! Sytuacji w przedszkolu współczuję, to nie do pomyślenia!!!
Cayo, pozdrawiam serdecznie!
Mondzi, pozdrawiam i ściskam!
U nas, pod koniec roku przedszkolnego zrobiło się nie wesoło. W weekend Mikołaja jąderko się powiększyło, skakał też wtedy na batutach z tymi pasami i skarżył się na ból więc zaraz po weekendzie poszliśmy do lekarza. Jądro było znacznie powiększone i zaczerwienione. Dostaliśmy antybiotyk i po 4 dniach poszliśmy do kontroli, bo nic się nie zmniejszało. Skierowanie do szpitala. Zryczałam się jak bóbr, bo lekarka powiedziała, że to do 10 dni nawet, bo trzeba dożylnie antybiotyk podawać, a przecież Nikodem, Arek w pracy. U nas w szpitalu pani doktor obejrzała jąderko i sierowała nas na chirurgię dziecięcą do Legnicy, bo jeśli to nie zapalenie to mogło dojść do obumarcia jądra. Możecie sobie wyobrazić mój stan po wyjściu z miejscowego szpitala. Zryczałąm się znów, już nie mogłąm się ukryć przed Mikim, który biedny też się rozpłakał, ale nawet nie wiedział dlaczego. Szpital w Legnicy. Już na samym początku miałam scysję z pielęgniarką, bo to był piątek, po Bożym Ciele, dziecko od wieczora nic nie jadło, spałdługo więc bez śnaidania poszliśmy do kontroli do naszej lekarki, potem szpital u nas, bez jedzenia, bo może badania, potem Legnica, nadal bez jedzenia, bo może badania, napił się wody, bo zapytałąm czy jeść może, powiedziałą, że nie, to się napił tylko i tylko wody, ta z ryjem, to ja do niej, ona, że mówiła, że ma nie pić, jak mówię jeje, że mówiła o jedzeniu, no porażka, a potemp rzyszłą pani doktor, a ta jej szepce na ucho, a pani doktor na głos: no i nic się nie stało, no napił się i już
To realia polskich szpitali.
Zbadała go, do operacji. Masakra. PAni doktor, ordynator, poinformowała mnie po usg, że być może będzie potrzebna amputacja jądra, bo do kilku godzin są w stanie uratować jądro, ale po kilku dnaich już nie. Do tego ( to był piątek) ja w sobotę zjazd w szkole, zaliczenia, koniec semestru. Czekał cały dzień, bez jedzenia, bo był jakieś poważne operacje, tak mi marudził, bo jeść chciał, potem usnął. Wstał, dostał syrop, zamotał się po nim. Po 19 wzięli go na stół, dzięki Bogu byłze mną Arek i jak go zabierali moja siostra z rodziną( bo z migdałkami to byłam sama i nie weim jak to przeżyłam). 1,5 godziny nie wiedziałam czy wróći mi z jądrem czy nie, byłam wściekła na naszą panią doktor, że leczyłą go zinatem, lekiem na wszystko, zamaist od razu skierowanie na chirurgię, na tej chirurgii to się lekarka dziwiła, że tak późno trafiliśmy, czy ja dobrze mówię, ze to od weekendu się dzieje. Wrócił do nas, strasznie płakał, że go boli, tramal jeszcze nie zaczął działać, Arek rozmawiał z panią doktor, a ja już słyszałam najgorsze. Wyobraźnia. Jednak nie. Jąderko uratowane. Było ostre zapalenie jądra, jakieś zlepy, zebrała się woda, musieli to oczyścić. W nocy po narkozie miał spać, a on się budził i pytało jedzenia. Była już sobota, a on jadł ostatni raz w czwartek. Spałam z nim w szpitalu, Nikodem w domu, my tam, Arek w pracy, pomagałą moja mama. Leżeliśmy tydzień, bo musiał brać dozylnie antybiotyk, na zaliczenia pojechałam, został z nim Arek, w nedzielę zabrał mnie do Nikośka, została z nim mama. Fajnych ludzi tam poznaliśmy, mamę 6 dzieci, z rakiem piersi, z 10 m-cznym synkiem była, który jako noworodek miał operację na serduszku, a teraz jakieś ropnie, Klaudię i jej mamę oraz poparzone dzieci, te cierpiały najbardziej i leżały najdłuzej, nawet po miesiącu. Poznaliśmy też nieodpowiedzialnych rodzicow, ktorzy wypadek z okna i pęknięcie czaszkia, a teraz poparzenie 4 stopnia uwazają, że nic się nie stało i na siłę się ich trzyma. Mamy maluszków, chłopcó ze stulejką, ktorzy pojawiali się na chwilę, a na drugi dzien juz do domku i dzięki nim zaczęlam schizowac na teanty siusiakow moich chlopakow, bo przeciez Miko mial i z tym problem, tyle, ze nie pod nóż.
Po 9 dniach bylismy na sciągnięciu szwów. Nadal to jąderko jest większe, ale to moze ponoć się tak utrzymywać do kilku tygodni. Cięzko go utrzymać, żeby nie biegał, zwłaszcza, że moment przed tym nauczył się jeżdzić na dwóch kołach, wsiadł i pojechał. Oszczędzamy go, upominamy, choć cięzko, bo my od rana do wieczora teraz przed domem, na dworze. Inne dzieci szaleją i on tez chce z nimi. Mam nadzieję, że się ladnie wygoi mimo tego, ze czasem pobiegnie.
A tak ogolnie ma juz na tyle dlugie wlosy, ze mozna mu robic kucyka, o ktorego się upomina w te gorące dni,c choc a początku się krępował.
Nikodem w koncu chodzi, jest wysoki i niestety grubaśny, mam nadzieję, ze teraz zrzuci jak chodzic zacząl, chodz nadal się boi, ale chodzi. Je naprawdę malo, duzo pije, ale to nawet nasza lekarka kazala by zaczął, bo mial problwmy z kupą więc mam nadzieję, że zrzuci, bo jak nie to dieta, kiedy już będzie mozna tak konkretnie. Tyle, ze on tez wysoki jest. No ale nie będę tu podawać jego wymiarów
No chyba, że chcecie
;-)
Ja nadal na wychowawczym, teraz niestety weszlo tak, ze zatrudniony nauczyciel musi miec juz skonczoną pedagogikę, bo jest tylu absolwentow, ze na studentow kuratorium nie wyraza zgody. A mnie zostal rok, za rok mam nadzieję na pracę i przedszkole dla Nikoska.
Wyremontowaliśmy kuchnię, w koncu lubię w niej spędzać czas.
Około 15 sierpnia mam nadzieję uda się nam wyjechać nad morze tam gdzie zawsze, na około 2 tygodnie, tylko nie wiem jak Niko będzie funkcjonowal, bo w domu sam zasypia, ma swoje miejsce, godzinę, a wiadomo jak jest na wakacjach, ale mam nadzieję, ze damy radę.
To tyle. Ale się rozpisałam. Pozdrawiam Was wszystkie! I proszę Was, jak tylko coś z jąderkami - do szpitala, na chirurgię, to tak jak z pępowiną, chwila, zaciska się pętelka i nie ma. Dzięki Bogu nam się udało i mam nadzieję, że juz nie wróci.
Buziaki!!!