Witam się i ja. Wczoraj poroniłam swoje maleństwo. Po trzech latach tylko negatywnych testów. Kombinowania, żeby zaliczyć cykl (mąż za granicą), brania wielu leków, pobudzania owulacji, co miesięcznych monitoringów, rygorystycznej diety, udało się jakimś cudem zajść w upragnioną ciążę. Cieszyliśmy się bardzo, ale ja cały czas myślałam, że to zbyt piękne by było prawdziwe. No, ale było dobrze. Jest serduszko. Hurra. Ale za parę dni jakiś dziwny brązowy śluz, zaraz do polskiego gina bo mieszkam w Holandii. Z dzieckiem wszystko ok, krwiak ale daleko, będzie dobrze. Przez 2 tyg wszystko super, zero krwawień, brzuch rósł. I nagle jakiś skrzep. Dalej cisza. Jadę do ich rodzinnego co przyjmuje wieczorem, on że pewnie to ten krwiak się odkleił ale zróbmy usg. To jadę zrobić usg i co.... dziecko od ok 2 tyg nie rozwija się. Czyli jakiś dzień, dwa po wizycie u polskiego gina. Szok.... Czemu znowu ja??????? (już mam jedno poronienie, i czynnie pisałam na tym forum) czemu moje wyczekane dziecko?????? ja ta silna osoba, poległam całkowicie. Lekarze zaproponowali tabletki zamiast łyżeczkowania. Zgodziłam się. Co to za ból!!!!! Fizyczny i psychiczny. I finał. Maleństwo, które mogłam pożegnać. Teraz został tylko czas, który niby leczy rany
Bardzo Ci współczuję :*. Przeżyłam to dwa razy, mówi się, że czas leczy rany, ale moim zdaniem tak nie jest. Po prostu wraz z upływem czasu oswajamy sytuację, potrafimy inaczej reagować, ale ja raz na jakiś czas cały czas płaczę, cały czas mnie to boli, mimo tego, że pierwszą ciążę poroniłam 2 lata temu, drugą ponad rok.
Pozwól sobie czuć :*.