Kobietka BARDZO SIĘ CIESZĘ ŻE WRÓCIŁAŚ WITAM WIKTORKA przykro mi że tyle przeszłaś przez swoją chorobę, może nie wiele to pomogło ale modliłam się za Ciebie, mam nadzieję że teraz już jest dobrze i cokolwiek to DASZ RADĘ jesteś bardzo silna
w każdym razie całe szczęście jesteś z nami znowu, oczywiście w miarę możliwości jak czas przy Wiktorku pozwoli to pisz do nas, jak sobie radzisz? jak Wiktorek? zaglądaj też na wieści od rozpakowanych, tam więcej tematów o dzieciach, tu więcej o ciąży, chociaż to wszystko się przeplata
Enya śliczna Basiunia CUDO
sukienki poszukaj może w używkach, czasami są cuda
Onemoretime udanej zabawy !!
Ona najlepiej jak zalogujesz się na enpr.pl i tam wprowadzisz obserwacje i wkleisz tu link bo tak to nie wiele można powiedzieć
Odnośnie mojego porodu, kto nie chce znać szczegółów niech nie czyta
w piątek od 16 skurcze regularne, pojechaliśmy do położnej na sprawdzenie, rozwarcie dopiero 1 cm, ale że do szpitala 200 km, zadzwoniła tam i powiedziała że możemy jechać swoim samochodem, na pewno jeszcze mamy czas, ale przyjmą nas
od 23.00 w szpitalu, nic ciekawego się nie dzieje poza tym że nie śpimy, skurcze trochę mocniejsze, do rana prawie 4 cm
potem coraz gorzej z bólem, ale daję jeszcze radę, wdycham gaz, rozwarcie nie postępuje...
na dyżurze jest polski lekarz, rozmawiam z nim o znieczuleniu, mówi że nie ma problemu, on normalnie pracuje w Oslo i tam to bardzo często biorą kobiety, tu to trochę taki szpital na prowincji (co się potwierdziło w 100%) i preferują naturalne porody... później zobaczyłam go jeszcze jak przebijał mi pęcherz płodowy, a potem wcale nie przyszedł
przed 15.00 przebijają mi pęcherz płodowy, dostaję też paracetamol i kroplówkę bo mam gorączkę, skurcze robią się bardzo bolesne i częste a rozwarcie dopiero 5 cm, proszę o znieczulenie
anestezjolog jest zajęty ale przychodzi po 18.00 ja do tego czasu ratuję się gazem ale jest ciężko, przed podaniem epiduralu nadal tylko 5 cm, wkłucie w kręgosłup straszne, mąż prawie zszedł przy tym, ale stwierdziłam że jak sobie nie ulżę w bólu to nie wytrzymam do 10 cm i nie będę miała siły przeć, więc zaryzykowałam
znieczulenie działa ale nie do końca tak jak powinno, tracę czucie w lewej nodze całkowicie, ból odczuwam po prawej stronie najbardziej plecy, ale i tak gdzieś do godziny 21.00 ulga jest znaczna i odpoczywam
od 20.00 mam też oksytocynę, jestem przykuta do łóżka kroplówkami i monitorem skurczów oraz tętna dziecka, leżąc i nic nie robiąc rozwarcie nadal wolno postępowało, a główka była wysoko
na nocną zmianę przychodzi położna, która wcale nie wykazuje chęci żeby mi pomóc, jej teksty w stylu czy ja nie wiedziałam że poród to ciężka praca są niegrzeczne, twierdzi że będę mogła zacząć przeć jak będę miała pełne rozwarcie (o 1.00 oszacowała je na 9,5 cm), jak przestanie działać moje znieczulenie i odzyskam czucie w nodze (to się stało dopiero rano), oraz jak główka będzie nisko i będę sama czuła że muszę przeć, czyli ciężko było spełnić te wszystkie warunki, w efekcie prosiłam ją (błagałam przez łzy) żeby mi powiedziała że już mogę przeć bo ja nadal nie czuję nic w kwestii położenia główki ale już nie wytrzymuję tych skurczy ich siła i częstotliwość była już krańcowa, a moja położna wręcz niewzruszona, jeszcze co chwilę wychodziła mówiąc że musi wypełniać dokumenty i jak coś to tu mam dzwonek, mój mąż wściekły nazwał ją sadystką
z łaski swojej położna stwierdziła że zbada mnie szybciej niż planowała... oczywiście co chwilę się mnie pytała czy czuję że chce przeć, a ja że nie wiem bo nie czuję, po tym powiedziała że mam spróbować no i tak zaczęłam przeć o godz 2.10
w czasie przenia kazała mi zmieniać pozycje, z pleców na bok ,z boku na kolana, z kolan na takie niskie krzesełko przy podłodze, oczywiście mąż musiał mi pomagać się przenieść ze względu na brak czucia w nodze ale jak już byłam na tym śmiesznym krzesełku (jak na toalecie) nie czułam główki ale wiedziałam że jak się postaram to zaraz urodzę, położna przy tym mnie olewała i grzebała przy stoliku z narzędziami pewnie szykowała skalpel, a w tym momencie wyszła główka (!) ona w szoku woła pomocnice i każe mi się przenieść na łóżko, przy pomocy męża i kogoś jeszcze z główką między nogami przenoszą mnie do łóżka, moje dziecko już płacze (!) wszyscy w szoku, w końcu dostaję instrukcję przyj - i wychodzi moja córeczka (godz. 2.40, czyli parłam pół godziny)
teraz powinny mi ją położyć na brzuchu, a zamiast tego trzymają ją między moimi nogami, wycierają, dają zastrzyk z wit. K, ja pytam się co to i po co, i mi robią zastrzyki, jestem zła że nie poinformowali mnie o tym wcześniej, że nie położyli mi jej, że nie mogłam jej trzymać gdy ją kłuli... mąż równie zły... położna jeszcze do niego z tekstami o aparacie fotograficznym, że powinien mieć, dlaczego nie robi zdjęć (!)
w końcu doczekałam się dziecka w ramionach, mąż przecina pępowinę, położna zaczyna mnie zszywać (kilkanaście szwów), dobrze że epidural działał jeszcze tam na dole i tego nie czułam nie wiem też w którym momencie tak popękałam (może przy wstawaniu) bo ta sadystka pewnie by mi nie dała innego znieczulenia, powiedziała jak będzie bardzo bolało to mam powiedzieć... co to znaczy bardzo, bo w dzisiejszych czasach chyba każdy zasługuje na pełne znieczulenie jak się go szyje (?)
do tej pory myślałam że jak się już bierze znieczulenie zewnątrzoponowe przy porodzie to po to żeby znieczulić cały poród, a nie tylko jego część (?) widziałam w programie one born every minute takie porody i było ok, fakt że się nie czuje kiedy przeć ale położna instruuje co i kiedy robić i w większości przypadków nie ma problemów, natomiast w tym szpitalu na norweskiej prowincji mają jakieś inne zasady... cóż, zawsze mogło być gorzej więc już tak bardzo tego nie przeżywam, ale zadowolona z opieki nie jestem i nie będę tego ukrywać... natomiast mimo tych przeżyć nadal mam ochotę na kolejne dzieci i czuję się silniejsza, dumna z siebie że dałam radę, wytrzymałam ponad 24 godz na porodówce i następnym razem też dam radę, oczywiście duża zasługa w tym mojego męża, chłop się spisał ;-)
A to moja Łucja :-)