Jesteśmy z mężem najlepszymi przyjaciółmi. Jednak on ma empatyczną naturę, a ja raczej egoistyczną, często nie umiem spojrzeć na sprawy z jego perspektywy. Jeśli nasz związek ma się dobrze toczyć, to on musi mną czasem wstrząsnąć. Czasem tylko to mnie stawia do pionu. Takie słowa nie wychodzą z człowieka łatwo... Ale są czasem konieczne.
Tak, mój mąż ma dużo odwagi i siły. Czasem mu współczuję, że nie znalazł sobie łatwej partnerki, ale pokochał właśnie mnie, więc musimy sobie dawać radę. Tylko nigdy do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, że pomoc której on mi udziela, tak wiele go kosztuje. I być może właśnie to, co mi ostatnio powiedział, pchnie mnie w końcu na terapię. Bo ja przez wszystkie lata myślałam tak jak autorka wątku - radzimy sobie, rozplątujemy te moje poplątane emocje, nie potrzebuję nikogo poza mężem, mamy plan. Jak to, miałabym się uzewnętrzniać przed obcymi?
Tylko że jak mnie boli brzuch, to idę do gastrologa. A jak dusza i głowa, to chyba powinnam iść do psychologa albo psychiatry. A mąż ma być mężem. Tyle moich ostatnich przemyśleń.