Hej dziewczyny.
My w trakcie kursu, jesteśmy po kolejnym spotkaniu indywidualnym...
...Ale dopadł nas kryzys. Nie mam już czasami siły na tą walkę. Jestem totalnie zdołowana. Czytam te wszystkie książki o adopcji i mam wrażenie, że to, co się z nich wyłania to jakiś jeden wielki smutek i rozczarowanie. Boję się koszmarnie, że u nas też tak będzie. A przecież nikt nie marzy o takim rodzicielstwie... Wiadomo, dziecko, które byśmy urodziły też mogło by się okazać chore itd. Ale w przypadku adopcji mam wrażenie, że to jest jakiś wyrok, że możemy być prawie pewni, że nasze rodzicielstwo będzie naznaczone chorobami, opóźnieniami, dysfunkcjami itd. I nie mam tu na myśli tych problemów, które wiadomo, że mogą się pojawić, ale prawdopodobnie miną, tych, z których można dziecko "wyprowadzić", ale takich, które pozostaną na całe życie, które sprawią, że nasze dziecko nigdy nie będzie takie, jak inne dzieci, zawsze będzie sprawiać ogromne trudności wychowawcze, mieć ciężkie zaburzenia emocjonalne, psychiczne, czy zdrowotne. Ja nie wiem, czy ja mam w sobie tyle siły i odwagi, żeby sobie z tym wszystkim poradzić. Wiem oczywiście, że nie musi być aż tak źle, że to jest już wyjątkowo pesymistyczna wersja, ale jednak możliwa i - jak wynika z tych książek, które czytam - wcale nie tak rzadka wersja. I to mnie załamuje... Dlaczego w naszym przypadku to wszystko musi być tak cholernie trudne? Nie wystarczy, że nie możemy tak po prostu zajść w ciążę, że musimy przechodzić te wszystkie badani, procedury, zabiegi, potem wałkują nas w OA, czasami nawet w nieprzyjemny sposób, a na końcu tego wszystkiego może być jeszcze trudniej, najtrudniej... Nie wiem, dziewczyny... Ja mam totalnego doła... :-(