Natuś mój mąż praktycznie nie ma czasu wolnego. Rano wychodzi ok. 7:30, wioząc po drodze córkę do szkoły. Wraca różnie- najczęściej ok. 21:00. Niekiedy trochę wcześniej, ale zdarza się też, że jest później. W związku z tym od poniedziałku do soboty dzieci widują go tylko rano a ja jeszcze wieczorami (o ile nie padnę za wcześnie:-(). Niedziela jest jego jedynym wolnym dniem. Po całym tygodniu ciężkiej pracy nie ma wtedy zbyt wiele energii. Najczęściej przesypia pół dnia z przerwami na telewizję. Czasami zrobi obiad, pojedziemy na zakupy (albo sam jedzie). Jak Wojtuś był malutki, przyzwyczaił się, że ja idę z Zuzią do kościoła a on z małym na spacer. Obecnie na spacery raczej nie wychodzi, ewentualnie zabiera małego na warsztat, bo np. ma samochód do wydania klientowi albo musi nakarmić psa, itp. Najbardziej mnie denerwuje, gdy młody jęczy a on nawet d*** nie ruszy z kanapy. Ciężko mu wytłumaczyć, że wypadałoby przez chwilę poszaleć z Wojtusiem, bo go nie satysfakcjonuje pozycja siedząca przed telewizorem. Na moje szczęście dziecko jest mało zainteresowane telewizją i tym go tatuś na pewno nie przekona do siedzenia obok siebie
Czytając ile robią wasi mężowie, jak bawią się z dziećmi, pomagają wam, szczerze zazdroszczę. Co prawda już się przyzwyczaiłam, że zawsze ze wszystkim jestem sama, wszystko jest na mojej głowie, ale jednak czasami tęskni mi się za mężem, który wracałby popołudniami do domu, pomagał mi w sprzątaniu, gotowaniu, bawił się z dziećmi :-( W tym roku chyba najdotkliwiej odczuwam swoją sytuację- ja późno kończę, Wojtuś jest jeszcze mały, z córką trzeba robić lekcje...