W skrócie: po wieczornym rytuale (kąpiel, mleko, bajka itp.) nie usypiamy dziecka na rączkach, nie pozwalamy mu zasnąć przy piersi (jeśli usypia podczas jedzenia delikatnie głaszczemy, całujemy, rozmawiamy - nie może kojarzyć jedzenia z zasypianiem, bo kiedy się przebudzi, przypomni sobie moment usypiania, a więc cyc czy kołysanie na rączkach, i nie zaśnie, dopóki znowu tego nie dostanie.). Żeby dobrze spać, maluszek musi świadomie zasnąć w swoim łóżeczku, bez naszej obecności. Autorzy książki w tym momencie piszą, żebyśmy sobie wyobrazili, że zasypiamy na kanapie, a budzimy się w drugim pokoju - jak byśmy się wtedy czuli? Tak samo czuje się dziecko, kiedy zasypia przy mamie, a przebudza się w swoim łóżeczku. Ale do rzeczy: kładziemy naszego skarba w jego łóżeczku zaopatrzonym w całkiem nowe przedmioty (mojemu synkowi został przedstawiony Pan Misio, z którym od tej pory będzie spał, powiesiłam też obrazek namalowany mazakiem na baldachimie) i wychodzimy z pokoju. Będzie płakał, ba, może nawet krzyczeć ze złości - bo co to za nowe zwyczaje, przecież do tej pory tak nie było. Po chwili wchodzimy do pokoju, ale nie bierzemy dziecka na ręce. Ma nas zobaczyć, ma wiedzieć, że go nie opuściliśmy. Podajemy smoka (jeśli dziecko jest "smokowe"), mówimy do niego przez chwilę i znów wychodzimy, tym razem na dłużej. I tak do czasu zaśnięcia. W książce jest tabelka czasów, po których można wchodzić do pokoju, ale bez przesady, moim zdaniem dziecka nie wychowuje się z zegarkiem w ręku. Ja za drugim razem wchodzę po ok pół minuty, a potem (jeśli jeszcze nie zaśnie) po dwóch, maks trzech. Chodzi o to, żeby dziecko zrozumiało, że rodzice są blisko, ale jego awantura na nic się nie zda. Nie dzieje mu się krzywda. W końcu da za wygraną. Mój synek pierwszy raz płakał przez godzinę i myślałam, że serce mi pęknie. Gdyby nie mąż, zmiękłabym. Po godzinie zasnął. Tej samej nocy budził się tak samo często, jak zawsze, ale kiedy podałam mu smoka - usypiał. Teraz, po kilku dniach od wprowadzenia metody, wstajemy ok 8:00. W nocy karmię go raz. Przebudza się częściej, ale po podaniu smoka od razu usypia, nie muszę już lulać go na rękach.
Tak samo jest w dzień. Autorzy książki zalecają, żeby wprowadzić stałe pory posiłków, i ja się do tego zastosowałam. Mój 4-miesięczny synek je teraz ok 8, 12, 16, 20 i raz w nocy. W dzień po śniadaniu, obiedzie i podwieczorku są drzemki (przynajmniej w przedziale wiekowym mojego synka, nie pamiętam, jak jest w innych). Oczywiście niekoniecznie od razu po jedzeniu, może być i godzinę po - ja patrzę, kiedy synek jest zmęczony i wtedy go kładę. I tu sytuacja wygląda tak samo. Kładę go do łóżeczka, całuję, głaszczę po policzku, mówię, że teraz pójdzie spać ze swoim Panem Misiem i wychodzę. Teraz nie zdarza się już, że muszę wejść po raz trzeci. Maks po drugim wejściu usypia.
Piszą też, że jeśli dziecko podczas dziennych drzemek budzi się po ok 30 minutach, to traktujemy to tak, jakby w ogóle nie spało. I zaczynamy od nowa. Jeżeli w ciągu godziny ponownie nie zaśnie, wyciągamy z łóżeczka i nie pozwalamy usnąć do kolejnej drzemki, żeby nie rozregulować jego zegara. Mój synek z tym ma jeszcze problem, bo bardzo często budzi się po pół godzinie i rzeczywiście jest marudny. Ale i tak uważam, że ta metoda jest super. Córeczka mojej przyjaciółki (7,5 m-ca), która do tej pory budziła się w nocy ok 10 razy i trzeba ją było lulać albo dać cyca, teraz śpi od 20:30 prawie do 8 rano. Więc chyba warto :-)