Ma znowu problemy z krążeniem, zwężenie tętnic płucnych i drogi wypływu z prawej komory więc czeka ją operacja, ale żeby mogła mieć operację musza ja podciągnąć na zdrowiu na intensywnej, ale czy Kardiochirurdzy się podejmą operacji to nie wiem bo do tego daleka droga a oni już dwa razy ja operowali i nie wiem czy w tej sytuacji jeśli jej się nie poprawia albo jedna operacja skutkuje poprawa ale i powikłaniem czy w tej sytuacji będą ja chcieli znowu operować ale może nie będą mieli wyjścia tylko będa musieli skończyć to co zaczęli, choć niby to była pełna korekta, ja proszę Boga żeby tego nie przetrwała, nie modle się już tylko proszę żeby ją zabrał żeby już nie musiała cierpieć a my razem z nią...bo nie wiem czy uda się ją i tak wyprowadzić im na prostą, jej długie lezenie w szpitalu jej nie sprzyja, płuca, układ moczowy to wszystko jej osłabione, cudu nie będzie, pomimo operacji będzie dalej chora...ja nie mam nadzieji, może jestem egoistka że nie chce tak chorego dziecka i nigdy nie chcaialmy, jeśli wróci do nas do domu to będę ją kochać i nigdy nie dam jej odczuć że jest gorsza, bo nie jest,jest po prostu inna, ale mam nadzieję że ta sytuacja rozwiąze sie inaczej, mam trzydzieści dwa lata, chce jeszcze zobaczyć trochę świata i pokazać go dzieciom, iść do pracy żeby nie drżeć na myśl o starości, chce moc wyjsc z mężem do kina czy poprosttu cieszyć sie zwykłym życiem, chce żeby moje dziecko już nie cierpiało, i nie żyło w świecie ograniczającym się do kilku tygodniowo rehabilitacji, wizyt u specjalistow, inhalacjach, odsysaniu wydzieliny, karmieniu przez sondę, walczeniu z zaparciami, ładowaniu co chwilę w szpitalu na podleczenie lub na operację...wierzę że takie życie nie jest jej i nam pisane ....muszę w to wierzyć, nie jestem siłaczka , tak jestem pieprzona egoistka, dwojka dzieci już mnie i tak wyssala do cna, syn ma histeria, corka też,a ja już nie mam siły..wiem inni mają gorzej...ale ja chcę poprosttu normalnie żyć...