Właśnie wróciłam do domu.
Generalnie sprawa wygląda tak, że zarówno obraz jajników (zarówno aktualny jak i stary) i wyniki badań (mimo ogromnego AMH) nie wskazują bezpośrednio na PCOS. Mówiła, że gdybym sama jej na początku nie powiedziała, że zdiagnozowano u mnie PCOS to ona tak od razu nie rzucałaby taka diagnozą. Teorii innych na tą chwilę nie ma (tzn. Babka się nie podzieliła pomysłami). Dostałam trochę badań: amh do powtórki, żeby zobaczyć jaka jest rezerwa po kosmicznej dawce lametty (jak usłyszała jaką dawkę dostałam to się za głowę złapała), tak samo do powtórki fsh, lh, estradiol, prolaktyna, testosteron, dhea-s, androstendion i obciążenie glukozą i insuliną. Żadnych nowości nie ma. Wyniki zrobić jak najszybciej, część jutro, drugą część w poniedziałek. W środę wizyta, sprawdzimy wyniki, zrobimy USG. Jeśli będzie w miarę to następne dwa cykle chce stymulować gonadotropinami, później możemy rozważyć dwa cykle inseminacji i jak się nie uda to in vitro. Możemy też ominąć inseminację jeśli będziemy chcieli. Generalnie głowa mi pęka od nadmiaru wiedzy. Dowiedziałam się m.in. że tak duża dawka lametty mogła spowodować nadmierne zagęszczenie śluzu przez co plemniki nie miały szans. Poza tym kosmiczna dawka lametty mogła znacznie wpłynąć na amh, bo to dawka jak przy trzech ivf pod rząd (w tym miejscu podziękowania dla invimedu). Generalnie babka zrobiła na mnie dobre wrażenie. Mimo strasznego opóźnienia nie dała odczuć, że się gdzieś spieszy. Cenowo też git, bo wizyta 400zl. Uznaliśmy, że damy szansę tym gonadotropinom, bo dopóki nie mamy pewnej diagnozy to szkoda kasy. Babka bardzo zadowolona z tony badań jakie ze sobą przywieźliśmy. Muszę na środę załatwić dokumentację z badania drożności, bo koniecznie chce zobaczyć zdjęcia (nie wiem jak to ogarnę). To chyba tyle na tą chwilę
I tak się rozpisałam