Moja pierwsza ciąża to była ta wyczekana i wymarzona, udało się za drugim podejściem, a że podchodziliśmy wtedy jeszcze z narzeczonym do tego na luzie to druga kreska na teście to był dla mnie totalny szok
nie mogłam uwierzyć, że jestem w ciąży
, a jednocześnie cieszyłam się jak głupia i wypatrywałam niemal codziennie brzuszka
Ciąża była książkowa, bezproblemowa praktycznie, ja zafiksowałam się kompletnie, czekałam na ruchy, ciągle się sobie przyglądałam jak jakaś wariatka
, ale że czułam się świetnie to gotowałam, sprzątałam, piekłam ciasta i torty, jeździłam po męża do pracy, wstawałam rano zrobić mu śniadanie i podwoziłam go do kolegi, z którym jeździł do firmy, chodziłam na długie zakupy, wzięliśmy ślub i w 5 miesiącu przetańczyłam całe swoje wesele
i czułam się piękna i atrakcyjna gdzieś do 7 miesiąca
później te ostatnie dwa miesiące to już była masakra, spuchłam strasznie, nie miałam na nic siły i wg czułam się taka rozmemłana, a na dodatek widziałam po sobie, że się zmieniam np na twarzy, że wyglądam jakoś tak poważniej i starzej i to mnie dobijało, ale synka nie mogłam się doczekać...
Zaczęły się skurcze, pojechałam do szpitala i skończyło się cc, czego kompletnie nie brałam pod uwagę będąc w ciąży i był to dla mnie pierwszy szok, bo nie chciałam mieć blizny...drugi szok to powrót do domu z niemowlakiem...nasz synek od początku praktycznie non stop spał, nawet na jedzenie trzeba było go budzić i ja nie miałam pojęcia, że to coś złego, a jednak postępująca żółtaczka...powiem tak od kiedy wróciłam z synem do domu to miałam tyle nerwów i stresów, że schudłam 15kg w 3 tygodnie...żółtaczka, waga stojąca w miejscu u dziecka, problemy z kp, nawał pokarmu
wizyty u różnych specjalistów, wredna położna, nie jedzące dziecko, które całymi dniami krzyczało i do tego ulewało...koszmar po prostu...ciągle ryczałam i byłam po prostu rozwalona na milion kawałków, a do tego byłam po cc, więc ze sprawnością też było różnie...
Druga ciąża to poronienie, 6 miesięcy po urodzeniu syna dwie kreski na teście, szok ale i wielka radość, która niestety trwała dzień...jak straciłam to dziecko to nie mogłam się pozbierać przez jakiś czas...
Trzecia ciąża biochemiczna 2 mięsiące po poronieniu samoistnym...
Czwarta ciąża w końcu udało się i mamy córkę i powiem tak, myślałam, że będę spokojniejsza po narodzinach córki, bo wydawało mi się, że z synem przeszliśmy wszystko co najgorsze i już nic mnie nie zaskoczy...mhm...jasne...mała to była masakra...kolejne dziecko, które nie chciało jeść z cycka i kolejny nawał pokarmu...córka budziła się w nocy co godzinę żeby wypić 20ml mleka...do tego zanim w nocy zasnęła to 2-3h bite się darła i nie szło jej w żaden sposób uspokoić...ja byłam jak zombie...na stanie 1,5roczniak wtedy i noworodek...dosłownie armagedon...nie wiedziałam, że miesięczne dziecko może mieć infekcje dróg moczowych...a nasza córka miała, jak to jej wyleczyliśmy to dostała pleśniawek i znowu krzyki całymi dniami i niechęć do jedzenia, bo ją bolało...mleko zmieniane z 4 razy, bo ciągle coś było nie tak...przy rozszerzaniu diety to samo, co chwilę jakiś produkt trzeba odstawiać, bo wychodzą jej zmiany na ciele...a teraz ma 9 miesięcy i bardzo chętnie wszystko je i ładnie pije mleko...ale za to ze spaniem wieczorem u niej ciężko, a syn od 6msc przesypia całe noce w swoim łóżeczku i w swoim pokoju...
Kocham dzieci najbardziej na świecie od początku, chociaż też miałam obawy, że córki tak nie pokocham jak syna, bo on był takim moim oczkiem w głowie, moim wyczekanym synusiem, a do tego jest bardzo mamusiowy do dziś, więc np nadal mam problem żeby go oddać dziadkom na weekend...ciężko mi się z nim rozstać
...zresztą z córką tak samo
Także macierzyństwo to jazda bez trzymanki i to po balustradzie, totalny rollercoaster, ale nie zamieniłabym nigdy tego rollercoastera na życie bez dzieci