Ech, a miało być tak pięknie. Miałam mieć dziś spotkanie z ordynatorem w szpitalu i wyznaczenie daty cc. Miałam się dowiedzieć kiedy w końcu przytulę Oliwkę (o ile sama nie będzie się chciała wcześniej pchać na ten świat). A co wyszło? Jedna wielka, blada, zasyfiona i owłosiona d***.
No ale od początku (a zaczynam po raz trzeci, bo najpierw pisałam do Was jeszcze z tramwaju, ale telefon się zawiesił i zresetował pod koniec historii, a przed chwilą jak pisałam, coś na klawiaturze nacisnęłam i zamknęłam okienko i nie dało się odzyskać tego co napisałam... masakra. To chyba przez nerwy. Bo tak się dziś zezłościłam, że aż nie mogłam odegnać łez z oczu. Ale... od początku....)
Tylko ostrzegam, że jak ktoś nie lubi przekleństw, to może być zniesmaczony, bo nie wiem czy dam radę cały czas się powstrzymywać... a mam ochotę kląć i rzucać złe uroki.
Ordynator miał jakiś zabieg prowadzić więc dali lekarkę na zastępstwo za niego. Bywa... Jak mnie wywołała to weszłam. A co miałam robić? Jak nie było wiadomo kiedy ordynator zejdzie do gabinetu...
Baba najpierw zapytała mnie czy nie chcę rodzić SN, więc jej powiedziałam, że nawet jak bym chciała to moja neurolog nie wyrazila na to zgody, a wręcz powiedziała, że kategorycznie się nie zgadza, bo jest za duże ryzyko, że dostanę ataku w trakcie porodu. Na co usłyszałam, że (uwaga!!!!) padaczka nie jest wskazaniem do cc (what the fuck????). Zdębiałam. Nosz ta kurew portowa wyglądająca jak komunistyczna baba zza lady w mięsnym planuje odrzucić moje skierowanie na cc bo wg niej mogę rodzić normalnie? A co ona o mnie wie? Jakim cudem podważa zdanie neurologa u którego się leczę od lat i który zna mój przypadek od podszewki? No ale tu się jakoś wybroniłam. Powiedziałam, że to padaczka na tle nerwowym, że nie mogę normalnie bo wg mojej lekarki jest za duże zagrożenie atakiem w trakcie skurczy. I klepnęła papier, dała skierowanie do szpitala na cc. Ale... i tu coś co mnie powaliło po raz drugi. Mam się zgłosić jak zaczną się skurcze, ale nie później niż w terminie porodu. Totalny idiotyzm... masakra. Z powodu padaczki nie mogą u mnie dopuścić do skurczy bo to za duży stres i mogę mieć atak, a ta pinda niemyta mi mówi, że mam zacząć rodzić i dopiero przyjechać. Szok. No normalnie zdębiałam. A jak zapytałam czemu tak a nie jak mówili lekarze, tydzień przed? Bo ona nie widzi wskazań... Miałam ochotę przechylić się przez to biurko i wydrapać jej oczy. I to przez dupę.
I jeszcze usłyszałam, że na ktg mam się zgłosić w 39 tygodniu, a najlepiej po 3.01 (gdzie zapisy na przyszły rok są dopiero w okolicy końca grudnia, a ja termin mam na 12.01)
Wyszłam stamtąd tak wkurzona, że ze zlości łzy mi leciały, a babki w rejestracji (i pacjentki) patrzyły na mnie jak na ufo. Myślałam, że mnie coś rozniesie, a jednocześnie czułam się tak bardzo bezsilna.
Usłyszałam jak jedna pacjentka zaczyna mnie pocieszać. Powiedziałam jej o co chodzi. Dowiedziałam się, że też była umówiona do ordynatora, a była u tej baby i nie jest zadowolona, więc... czeka aż ordynator zejdzie. Więc postanowiłam zrobić to samo. Nie dam sobie w kaszę dmuchać i żadna pinda zawszona nie będzie mnie i mojej malej tak stresować.
Jak ordynator zaczął przyjmować, poczekałam, wpakowałam się do gabinetu, powiedziałam o co chodzi, jak mnie załatwiła doktor pindolina. Pan ordynator tylko zapytał czy nie chcę rodzić sn, potem zapisał sobie moje dane, powód cc i powiedział, że skonsultuje się z neurologiem szpitalnym i mam się zjawić za tydzień, w trakcie jego przyjęć żeby ustalić termin cc. Czyli zmierza ku dobremu...
Niby dobrze się skończyło, ale wciąż czuję złość, niepokój, rozżalenie. Bo wciąż nic nie wiem, bo zostałam potraktowana tak jak by się mnie miało w dupie i nie należała mi się normalna opieka...
Mam nadzieję, że więcej na tego babsztyla nie trafię bo jak tak to jej powiem co o niej sądzę.
-----------------
A jak sie do końca uspokoję, to nadrobię co pisałyście i poodpisuję. Ale na razie mnie nosi i cud że tyle wysiedziałam przy kompie żeby Wam opisać wszystko...