Opowiem co nam się przydarzyło w zeszłą sobotę. Pojechałam z dziećmi do koleżanki, która ma córeczkę 2 msc młodsza od mojej Laury (10msc) i synka rówieśnika mojego ALana (6 lat). Od początku, bawili się w jakieś, ganianki, przepychanki, było głośno, wesoło. Już mieliśmy się zbierać byliśmy na korytarzu z koleżanką i córeczkami a tu słyszę łubudu.
ALan spadł z sofy(kolega go popchną), z pozycji stojącej na plecy, uderzajac głową w kant kominka. Z bólu się zwijał, ze wstać nie dał rady, podniosłam go. Mówił, ze okropnie boli go głowa, zaczął sie robić senny. Nie dawaliśmy mu spać, oczy mu sie zamykały. Zapakowałam dzieci w samochód i podjechałam na IP ogólną u mnie w mieście. Syn nie dał rady wysiąść z samochodu. A tu jeszcze mała, no ale jakoś doszedł. Siedzi w poczekalni, blady, źle mu. Pukam do gabinetu, zajęte, pukam do dyspozytorki karetki, słysze tam jakięś śmiechy i rozmowy. Mówię, ze chłopiec po urazie głowy źle się czuje, ta z pretensjami, to do lekarza, mówie zajete, on źle sie czuje, moze tak go położycie gdzieś czy co!!! Ok położyła, przyszła lekarka, zbadała, niw wiedziała nic niepokojacego, syn zasypiał tam na klozetce. Wypisała nam skierowanie na chirurgie dziecięcą w Białymstoku, ok 60 km od nas. Pytają czy przyjechałam sama, mówie, ze tak. Męża nie ma jest za granicą. Mówi do mnie, co z małą, mówie jedzie z nami, bo karmię ją i nie mam jak jej komukolwiek zostawić. Więc zawołałam mojego tata. Pojechaliśmy, lekarka pozwoliła spać. Dojechaliśmy, a gdzie ta izba przyjęć, ja wzięłam małą, dziadek wnuka i prawie biegiem szukamy. Zaczął wymiotować!!!
SPotkaliśmy jakąś pielęgniarkę, w czasie biegu na SOR powiedziałam co się stało, a ona krzyczy do pielęgniarek - wstrząśnienie mózgu!!! JA zamarłam. Z córką na rękach podpisuje papiery. Syna posadzili na wózek, był w wymiocinach, dziadek też, dali ubranie jednorazowe przebrać, dziadek poszedł wszystko zapierać do łazienki. Pielęgniarki wzięły małą potrzymać, abym mogła przebrać starszego. A darła się na cały SOR. Zabawiali, jak umieli, ale nic. Przebrałam i poszłam po nią, syna zawieźli do gabinetu, nie da rady siedzieć, chce spać. Przyszedł lekarz i zbadał, pielęgniarki powiedziały, żebym poszła po wózek, to one popilnują, jak na odział pójdzie. Myślę uśpię, godzina około 21, ale spać nie da rady, choć senna. Dziadek pojechał na oddział. Jednak dzwoni po chwili, musi być matka. Wiec pojechaliśmy pod oddział, tam córka została z dziadkiem. Oczywiście jedna piguła pretensje, ale to szczegół. Trochę wszytko trwało. Dokumenty, wkucie - syn odwodniony, krew nie leci musieli 2 razy sie wkuwać, a jemu krew to ogromna trauma, panicznie się boi. Dobra pobrały, czas na kroplówkę, panika taka, zę po łóżku skakał, zasnął. Poszłam sprawdzić co z małą. Ona drze sie dla dziadka, bo mało go widzi, zresztą Hajnidki tak mają, nawet nie wiem ile czasu to trwało. Poszedł dziadek, dobra śpi, znów wymieniłam dziadka, mała zasnęła. Była matka z synem po zabiegu w pokoju. Wzięłam numer, a synowi zostawiłam telefon. Pojechaliśmy do domu. W domu byłam przed północą.
Następnego dnia rano, znowu pojechaliśmy do szpitala. Była to niedziela. Ponad 13 godzin spędziłam w świetlicy szpitalnej z dziećmi i dziadkiem. Mała spała z 2 razy po 20 min na rękach. Poza tym nie było tak źle, jak to hajnidy potrafią. Syn musiał znów sam zostać na noc, więc czekaliśmy aż uśnie, nie dał rady spać, chciało mu się płakać, usypiał dziadke, ale nic z tego. Przyszedł do mnie, został z mała a ja poszłam, darła się na pół oddziału, a wiecie dzieci wstępu nie mają. Na szczęscie była znajoma pielęgniarka, wiec nam pomogła. ZOstawiłam nie śpiącego, ale uspokojonego. W domu byliśmy o 23:00
Obserwacja trwała do poniedziałku. Z rana o 7:30 przyjechała Chrzestna Alana, aby zająć się nim do naszego przyjazdu. Młodsza, zasnęła w samochodzie, więc poszłam po syna, był wypis, ale jak dałam lekarzowi Merci, to nam pierwszym przygotował wypis. Wyszliśmy, Mała wstała i od 10 min wyła dla dziadka, ale cyca uspokoiła. Wróciliśmy do domu. W poniedziałek do kontroli do poradni Neurochirurgicznej.
Teraz tylko na każdym kroku upominam, nie biegaj, nie kręc sie itp itd.
Męża o wszystkim poinformowałam w niedzielę, jak już było wiadomo, ze zagrożenie minęło i jest ok. O takie problemy ze starszymi HAjnidami