Cześć dziewczyny !
Mój pierwszy post w tym wątku więc witam serdecznie
Mam 27 lat , jakoś na początku 2018 zdecydowaliśmy z partnerem aby zakończyć temat antykoncepcji , nie mieliśmy zamiaru starać się jakoś bardzo - po prostu żyć normalnie i zobaczyć co z tego wyjdzie.
W czerwcu 2018 brak miesiączki , test ciążowy pozytywny - dwie grube krechy.
Wtedy z obliczeń wychodziło że jest to 5 tydzień ciąży - objawy takie jak ból piersi, częstsze chodzenie do toalety ( zwłaszcza w nocy ) i bardzooo realne sny !
Do lekarza wybrałam się 2 tygodnie później czyli w 7 tygodniu ( miałam umówioną wizytę tydzień wcześniej ale lekarz się rozchorował i wizyta została przełożona ).
Niestety na USG okazało się że fasolka wygląda na 5 tydzień a nie na 7 a serduszko jeszcze nie bije.
Oczywiście skierowania na różne badania w tym oczywiście BETA HCG 2 razy ( po 48 h ) ( 1 HCG 5846,0 , 2 dni później 4938,00)
Wyniki moich badań były ok ale BETA zaczęła spadać . Cały czas w środku miałam jakaś nadzieje że to błąd lub cokolwiek ale że będzie dobrze.
Kolejna wizyta u lekarza odbyła się tydzień później - na wizycie dostałam informację że fasolka nie urosła i nic się nie zmienia więc nic z tego nie będzie - dostałam skierowanie do szpitala na łyżeczkowanie.
Trochę się podłamałam , nikt nie chce usłyszeć takiej informacji.
Szpital w ogóle mi się nie uśmiechał - stwierdziłam więc że pójdę na jeszcze jedną wizytę do lekarza .
Skierowanie do szpitala dostałam w poniedziałek a kolejna wizyta u innego lekarza miała odbyć się w środę .
Po poniedziałkowej wizycie w nocy zaczęło się krwawienie ( bardzo delikatne , nie bolesne - jak początek miesiączki które przechodzę całkiem dobrze )
Podjęłam decyzję że nie godzę się na szpital i chce spróbować sama , chce poczekać i zobaczyć co się stanie .
Drugi lekarz z którym byłam umówiona w środę zgodził się ze mną , uprzedzając mnie oczywiście o tym że jeśli będę się źle czuła , będę miała gorączkę lub pokaże się krwotok mam natychmiast jechać do szpitala.
Na następną wizytę umówiliśmy się za tydzień , dostałam również zwolnienie na czwartek i piątek aby odpocząć w domu .
W czwartek brzuch zaczął boleć mnie coraz mocniej ( ból nadal porównywalny do miesiączkowego ) z tym że bardziej 'skurczowy" .
W piątek było trochę lepiej , wyszłam do sklepu i wtedy poczułam że coś ze mnie "wyleciało"..
Tak skończył się ten rozdział .
Kolejne dwa dni lekkiego krwawienia i tyle.
Kolejna wizyta u lekarza , tak jak się umawialiśmy.
Zostało zrobione USG i dostałam informację że wszystko się bardzo ładnie oczyściło samo i nie ma żadnych komplikacji.
Po tym wydarzeniu stwierdziliśmy że dalej chcemy starać się o dziecko . Lekarz zalecił mi 3 miesięczną kurację tabletkami antykoncepcyjnymi o najniższej zawartości hormonów aby uregulować moją gospodarkę hormonalną oraz kazał brać kwas foliowy .
Zgodziłam się.
Październik 2018
3 miesiące zleciały - czułam się normalnie , dobrze.
Po ostatnim opakowaniu dostałam oczywiście plamienia , cykl minął a ja oczekiwałam na miesiączkę.
Niestety nie przychodziła, zastanawiałam się nad tym czy może udało nam znów w pierwszym cyklu ale testy były negatywne .
Około 40-45 dnia cyklu zarejestrowałam się do lekarza , tym razem kogoś jeszcze innego ( z polecenia )
Chciałam dowiedzieć się co się ze mną dzieje i dlaczego miesiączką się nie pojawia.
Dostałam oczywiście kolejne skierowanie na badania ( podstawowe z krwi , TSH itp) - wyniki "książkowe" .
Czekaliśmy jeszcze trochę na pojawienie się miesiączki ale niestety nie przyszła.
W 58 dniu cyklu lekarz przepisał mi Luteinę na wywołanie miesiączki.
Wzięłam jedną tabletkę pod język na wieczór , a rano obudziłam się już z miesiączką.
Kolejna wizyta u lekarza i doszliśmy do porozumienia że możemy zacząć monitorować cykl i zobaczymy jak to wygląda. Zgodziłam się.
W pierwszym cyklu - informacja o cyklu bezowulacyjnym - lekarz kazał czekać na kolejną miesiączkę i powiedział że będziemy monitorować kolejny cykl.
Miesiączka (na szczęście!) pojawiła się sama w 33 dc. ( ucieszyłam się jak nigdy że chociaż przyszła sama i że mój organizm zaczyna pracować) .
Niestety kolejny monitoring w 9 , 11 i 13 dniu cyklu nie pokazał nam niczego nowego ( cykl znowu wyglądał na bezowulacyjny) - to był styczeń 2019.
Wydaje mi się że miałam owulację w 19 dc ponieważ pokazał się śluz,przez kilka dni było bardziej "mokro" pobolewał mnie jajnik - uczucie kłucia ok 5 godzin ale nie robiłam żadnych testów owu ani nie mierzyłam temperatury więc tak naprawdę nic nie wiadomo
( przytulanki były ale nic z tego nie wyszło)
Powiem wam dziewczyny że sama już nie wiem , zaczyna mnie to męczyć, stresować.
Na jednej z wizyt lekarz napomknął jeszcze ze mogę mieć zespół policystycznych jajników ponieważ na usg widzi więcej mniejszych pęcherzyków ale żaden z nich się nie wyróżnia - ja nie do końca w to wierze ponieważ zawsze jak chodziłam do lekarzy to słyszałam że wszystko jest " ładnie , pięknie , książkowo " tym bardziej że PCOS nie bierze się od "tak ".
Na ostatniej wizycie dostałam receptę na Clostilbegyt, lekarz chce wywołać owulację - mam wziąć 5 tabletek od 5 dni cyklu i znowu na monitoring miedzy 8-10 dc.
Miesiączka pojawiła się 11 lutego czyli w 36 dniu cyklu , od 5 dnia czyli od piątku biore CLO i tylko to , dzisiaj tzn 8dc byłam na USG ale na ten moment nic się nie zmieniło , nie widać przewodniego pęcherzyka.
Na kolejne USG jestem umówiona w czwartek.
Myślicie że są jeszcze jakieś szanse że coś się tam pokaże?
Pozdrawiam was serdecznie i życzę samych owocnych starań !