Z czasem, może nie tyle co smutek i ból maleją, ale schodzą na dalszy plan. Jego miejsce zastępują nowe zajęcia, plany. O ile, oczywiście, same nie rozpamiętujemy się w stracie. Miałam tak samo jak Ty. Byłam 3 tyg na L4, a to była katorga i najgorsze co mogłam zrobić. Nabawiłam stanów lekowych, bałam się wrócić do pracy, a w pracy przez pierwsze dni siedziałam tak zestresowana, ze nie mogłam jeść i pic, a myślami uciekałam do domu, żeby zamknąć się w sypialni. Ale to właśnie praca, wyjście do ludzi, pozwoliło mi wrócić do stanu w miarę normalnego, ze widok maleństwa lekko mnie zasmuca, ale już nie popadam w rozpacz.
Jedno co muszę przyznać, ze nie już tak jak dawniej, tzn czuje, ze coś się zmieniło. Może to kwestia lekkiego jeszcze wycofania. Jedno jest pewno, im szybciej powrócisz do codziennych obowiązków, pracy, tym prędzej odzyskasz spokój ducha. I na pewno nie staraj się myśleć o tym co powiedzą Twoi bliscy (o ile wiedzieli o ciąży), ze nie rozpaczasz.
Burza hormonów tez swoje robi z naszym samopoczuciem.
Głowa do góry
U mnie w rodzinie niestety wiedzieli wszyscy. Najpierw powiedzieliśmy rodzicom po pozytywnym teście. Później po usg, kiedy bylo widać serduszko, dowiedziała się reszta rodziny. To serduszko mnie uspokoilo, że głupia myslalam, ze juz nic zlego nie może się stać. Byłam zła, że im powiedzieliśmy. Ale z drugiej strony, wszyscy zachowali się w porządku wobec nas. Wpierali i martwili się kiedy byłam w szpitalu. Więc widocznie tak musiało być.
Mam L4 na ten tydzień, nie chciałam dłużej. I jest dopiero wtorek, a ja mam wyrzuty sumienia, że nie pracuję. Dziwnie to brzmi, ale zamiast się przejmować swoim zdrowiem, martwię się wszystkim wokół. Nawet pracą, że ją zawalam. Pewnie gdybym była teraz w pracy, myślałabym tylko o łóżku. A jak jestem w domu, myślę o pracy. Porąbane to wszystko.