reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Starania 2018

8E37B1F5-3D2B-40FA-BBA6-BD6B5697360E.jpeg
To mała Fantusia
 

Załączniki

  • 8E37B1F5-3D2B-40FA-BBA6-BD6B5697360E.jpeg
    8E37B1F5-3D2B-40FA-BBA6-BD6B5697360E.jpeg
    146,5 KB · Wyświetleń: 381
reklama
Straszne, to co piszesz. Człowiek, który nie kocha zwierząt, nie pokocha tez drugiego człowieka. Takie jest moje zdanie. Szacunek wielki dla Ciebie, ze się nim zaopiekowalaś i on odwdzięcza się tobie za to co dziennie widać ze jest kochany!
Ja przygarnęłam kotkę od weterynarza przywiezioną przez kogoś do uśpienia, z katarem i ogólnie w złym stanie. Wyprowadziła ją weterynarz i jak ją tylko zobaczyłam, przy okazji szczepienia Fanty, to wróciliśmy już razem do domu. Dosłownie weszła na mnie. Nie mogłam się oprzeć. Niestety rok temu udusiła się karmą. Wpadło jej do tchawicy i mimo ze była zima to tak jak staliśmy wsiedliśmy w auto i na czerwonych światłach gnaliśmy do weta. Niestety nie zdążyli jej uratować.:(
Wybieramy się z synem do schroniska, ale strasznie się tego boje jak ja to przeżyje :(. Strasznie jestem wrażliwa i syn po mnie to ma.
Też bym bała się iść do schroniska, z chęcią przygarnęłabym wszystkie zwierzaki, ale choćbym chciała to każdym z osobna nie da się poświęcić takiej uwagi jak np trójce. Chciałam być wolontariuszem w naszym schronisku ale nie wiadomo co i jak, nie oddzwonili, może kogoś już znaleźli. Do tego i tak te schronisko już ma wielki minus u mnie własnie za Kluska, ogólnie to na początku nie miałam na myśli zabierać go do domu, bo miałam już dwa pieski a w tym jeden bardzo agresywny w stosunku do innych psów. Ale dzwoniąc do schroniska stwierdzili, że nie mają pieniędzy i miejsca na kolejnego psa, a inne schronisko miało wymówkę, że to nie ich rewir. Tata miał załatwiać schronisko ale po dwóch dniach już nie chcieliśmy go oddawać. I tak z nami został.
 
Też bym bała się iść do schroniska, z chęcią przygarnęłabym wszystkie zwierzaki, ale choćbym chciała to każdym z osobna nie da się poświęcić takiej uwagi jak np trójce. Chciałam być wolontariuszem w naszym schronisku ale nie wiadomo co i jak, nie oddzwonili, może kogoś już znaleźli. Do tego i tak te schronisko już ma wielki minus u mnie własnie za Kluska, ogólnie to na początku nie miałam na myśli zabierać go do domu, bo miałam już dwa pieski a w tym jeden bardzo agresywny w stosunku do innych psów. Ale dzwoniąc do schroniska stwierdzili, że nie mają pieniędzy i miejsca na kolejnego psa, a inne schronisko miało wymówkę, że to nie ich rewir. Tata miał załatwiać schronisko ale po dwóch dniach już nie chcieliśmy go oddawać. I tak z nami został.
To rzeczywiście wstyd. Oni są od tego by pomoc rozwiązać taką sytuacje, znaleźć inne miejsce, ale niestety takie realia że schroniska są przepełnione a i pieniędzy tez ciagle brakuje.
 
Oj długa historia. Muffinka zaczęła rodzić przed 5 rano, urodziła jednego kociaka, nazwaliśmy go Antoś (po moim tacie :D )
upload_2018-1-10_0-5-16.png

Dobrze czułam, że tam jeszcze ma co najmniej dwa kociaki. Widać, że się męczyła, ale daliśmy jej czas bo wiadomo, to trochę trwa czasami u kotów. Jednak wybiła godzina 10, zaczęłam się martwić więc zadzwoniłam do poleconego przez koleżankę weterynarza, on powiedział, żeby przyjechać do nich a on zobaczy co się dzieje. Mieliśmy tego dnia co zaczęła rodzić wyjeżdżać, przeprowadzać się. No ale koty ważniejsze, gdzie z rodzącą kotką przez całą Polskę jechać. No i jak już pojechaliśmy do weta to po głosie rozpoznałam, że to inny weterynarz od tego co dzwoniłam, po opisaniu co się dzieje do mnie burknął " A co wy myślicie, że kotka będzie srać tymi kociakami?!" byłam w szoku ale no nic, pomyślałam, może ma ciężki dzień. Zaczął ją badać, kazał ją trzymać, stwierdził, że zrobi jej cesarkę bo nie wiadomo co tam się dzieje, dostała zastrzyki, co mnie strasznie przeraziło jak ona się męczyła. Oczywiście mnie podrapała, poszłam umyć ręce w umywalce to tak na mnie ten weterynarz spojrzał jakbym nie wiem, mydło mu kradła. Zapytałam się, co zrobić z małym, zabrać go ze sobą czy go tu zostawić, kazał go zabrać i przyjechać za godzinę. Tak więc pojechaliśmy do domu, po 40 minutach telefon "Ile ja mam na was czekać, już dawno zrobiona kotka jest", z wejścia dostaliśmy takie hasło "Kociaki sobie zakopiecie bo ja nie mam gdzie", przerażenie, jak to... Ale wchodzę dalej, patrzę koty w pustym kartonie leżą i widać, że oddychają on na nasze pytania "Mogliście zostawiić małego i transporter a tak nie miałem w co je włożyć, jak sobie chcecie to je ratujcie, a kotka nie ma pokarmu także jeszcze będziecie je musieli karmić więc nie wiem czy jest sens." Ja pakowałam, te mokre,ledwo żyjące kociaki do transportera i pytam dalej co i jak, on na to "Były ułożone poprzecznie, kotka by zdechła jakbyście nie przyjechali, a i macice ma zdrową więc dalej może rodzić" Chociaż prosiłam o sterylizajcę... Narzeczony zawiózł nas do domu i z koleżanką zaczęłyśmy ogrzewać kociaki (delikatnie suszarką, bo taką tylko informację znalazłam w internecie) no i reanimacja bo co jakiś czas przestawały oddychać, narzeczony pojechał bo mleko i butelkę dla kociąt. Muffinka dostała zastrzyki miałam robić sama. Kocięta uratowałam z koleżanką wszystkie, ale z Muffinka dalej miała przerąbane. Bałam się jej zrobić zastrzyk, weterynarz kazał dać w mięsień w szyję, więc pojechaliśmy tam do lecznicy, weterynarza nie było, więc do innej lecznicy pojechaliśmy a tam weterynarz na to jak ten pierwszy kazął podać lek był w szoku, że tak mogłam kota zabić, nie powinno dawać się w szyję tylko najwyżej w udo. Podał jednak swoje lekarstwa i dalsze zalecenia, zostaliśmy potraktowani bardzo miło przez weterynarza w innej lecznicy więc nie wróciliśmy już do tego pierwszego rzeźnika. Potem Muffince zaczęła babrać się rana, ropiała, była ziarnująca, okazało się, że ten pierwszy weterynarz zszył kotkę nicią dla bydła! Tą grubą nicią... Ale koniec końców Muffinka jest cała i zdrowa. Miała 6 kociaków. Niestety dwa odeszły, weterynarz powiedział, że mogły mieć jakąś chorobę genetyczną bo były tej samej maści. Tigerek odszedł pierwszy mi na ręcach jak jechaliśmy do nowego domu, to był koszmar, płakała, wręcz wyłam. Zatrzymaliśmy się w jakiejś wsi, nie chciałam go wyrzucać jak jakiegoś śmiecia, poprosiłam narzeczonego by poszedł do jakiegoś domu poprosił o szpadel to go gdzieś przy drodze zakopiemy, na to jakieś przechodnie, żeby go rzucić do lasu przecież po co kopać... Jakiś tydzień później odeszła Kaya... Reszta póki co ma się dobrze w nowych domach.
upload_2018-1-10_0-23-53.png

upload_2018-1-10_0-25-8.png

18193750_1498597883524964_8296528156299866924_n.jpg
 

Załączniki

  • upload_2018-1-10_0-5-16.png
    upload_2018-1-10_0-5-16.png
    126 KB · Wyświetleń: 441
  • upload_2018-1-10_0-23-53.png
    upload_2018-1-10_0-23-53.png
    152,5 KB · Wyświetleń: 416
  • upload_2018-1-10_0-25-8.png
    upload_2018-1-10_0-25-8.png
    123,8 KB · Wyświetleń: 418
reklama
Oj długa historia. Muffinka zaczęła rodzić przed 5 rano, urodziła jednego kociaka, nazwaliśmy go Antoś (po moim tacie :D )
Zobacz załącznik 834846
Dobrze czułam, że tam jeszcze ma co najmniej dwa kociaki. Widać, że się męczyła, ale daliśmy jej czas bo wiadomo, to trochę trwa czasami u kotów. Jednak wybiła godzina 10, zaczęłam się martwić więc zadzwoniłam do poleconego przez koleżankę weterynarza, on powiedział, żeby przyjechać do nich a on zobaczy co się dzieje. Mieliśmy tego dnia co zaczęła rodzić wyjeżdżać, przeprowadzać się. No ale koty ważniejsze, gdzie z rodzącą kotką przez całą Polskę jechać. No i jak już pojechaliśmy do weta to po głosie rozpoznałam, że to inny weterynarz od tego co dzwoniłam, po opisaniu co się dzieje do mnie burknął " A co wy myślicie, że kotka będzie srać tymi kociakami?!" byłam w szoku ale no nic, pomyślałam, może ma ciężki dzień. Zaczął ją badać, kazał ją trzymać, stwierdził, że zrobi jej cesarkę bo nie wiadomo co tam się dzieje, dostała zastrzyki, co mnie strasznie przeraziło jak ona się męczyła. Oczywiście mnie podrapała, poszłam umyć ręce w umywalce to tak na mnie ten weterynarz spojrzał jakbym nie wiem, mydło mu kradła. Zapytałam się, co zrobić z małym, zabrać go ze sobą czy go tu zostawić, kazał go zabrać i przyjechać za godzinę. Tak więc pojechaliśmy do domu, po 40 minutach telefon "Ile ja mam na was czekać, już dawno zrobiona kotka jest", z wejścia dostaliśmy takie hasło "Kociaki sobie zakopiecie bo ja nie mam gdzie", przerażenie, jak to... Ale wchodzę dalej, patrzę koty w pustym kartonie leżą i widać, że oddychają on na nasze pytania "Mogliście zostawiić małego i transporter a tak nie miałem w co je włożyć, jak sobie chcecie to je ratujcie, a kotka nie ma pokarmu także jeszcze będziecie je musieli karmić więc nie wiem czy jest sens." Ja pakowałam, te mokre,ledwo żyjące kociaki do transportera i pytam dalej co i jak, on na to "Były ułożone poprzecznie, kotka by zdechła jakbyście nie przyjechali, a i macice ma zdrową więc dalej może rodzić" Chociaż prosiłam o sterylizajcę... Narzeczony zawiózł nas do domu i z koleżanką zaczęłyśmy ogrzewać kociaki (delikatnie suszarką, bo taką tylko informację znalazłam w internecie) no i reanimacja bo co jakiś czas przestawały oddychać, narzeczony pojechał bo mleko i butelkę dla kociąt. Muffinka dostała zastrzyki miałam robić sama. Kocięta uratowałam z koleżanką wszystkie, ale z Muffinka dalej miała przerąbane. Bałam się jej zrobić zastrzyk, weterynarz kazał dać w mięsień w szyję, więc pojechaliśmy tam do lecznicy, weterynarza nie było, więc do innej lecznicy pojechaliśmy a tam weterynarz na to jak ten pierwszy kazął podać lek był w szoku, że tak mogłam kota zabić, nie powinno dawać się w szyję tylko najwyżej w udo. Podał jednak swoje lekarstwa i dalsze zalecenia, zostaliśmy potraktowani bardzo miło przez weterynarza w innej lecznicy więc nie wróciliśmy już do tego pierwszego rzeźnika. Potem Muffince zaczęła babrać się rana, ropiała, była ziarnująca, okazało się, że ten pierwszy weterynarz zszył kotkę nicią dla bydła! Tą grubą nicią... Ale koniec końców Muffinka jest cała i zdrowa. Miała 6 kociaków. Niestety dwa odeszły, weterynarz powiedział, że mogły mieć jakąś chorobę genetyczną bo były tej samej maści. Tigerek odszedł pierwszy mi na ręcach jak jechaliśmy do nowego domu, to był koszmar, płakała, wręcz wyłam. Zatrzymaliśmy się w jakiejś wsi, nie chciałam go wyrzucać jak jakiegoś śmiecia, poprosiłam narzeczonego by poszedł do jakiegoś domu poprosił o szpadel to go gdzieś przy drodze zakopiemy, na to jakieś przechodnie, żeby go rzucić do lasu przecież po co kopać... Jakiś tydzień później odeszła Kaya... Reszta póki co ma się dobrze w nowych domach.
Zobacz załącznik 834854
Zobacz załącznik 834855
18193750_1498597883524964_8296528156299866924_n.jpg
Smutna historia, choć troszkę wiem co przeżyłaś bo kiedyś w domu rodzinnym miałam kotki do wykarmienia. Kotka urodziła w szafie 5 kociaków. Niestety okazało się po kilku dniach ze nie może ich karmić. Dlaczego? Wtedy nie wiedziałam, myślałam ze poprostu nie chce, uciekała od nich. Po obserwacji okazało się, że problem jest u niej. Strasznie miała ciepły cały brzuszek i rozpalone sutki. I jak wróciłam następnego dnia ze szkoły to biedna moja kotka ciągnęła wnętrzności po tarasie. Weterynarz, szycie, usunięcie gruczołów mlecznych i tak kotki leżały pod lampą karmione właśnie butelką. Niestety 2 tez nie przeżyły :(
 
Do góry