piorunem
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 4 Styczeń 2018
- Postów
- 1 179
Oczywiście patrzyłam na kawalerki ale opłata za wynajem + czynsz to ponad tysiąc złotych. A wynajem samego pokoju nie wchodzi w ogóle w grę, nie wyobrażam sobie mieszkać z kimś obcym co jak co. Wolę się wyprowadzić do teścia, tam na 99% narzeczony ma pracę, bo wróciłby do firmy w której pracował kilka dobrych lat i był dobrym pracownikiem, możliwe że pracowała bym w tej samej firmie. Tutaj na Pomorzu nie ma perspektyw żadnych, mieszkanie mieszkaniem, ale nie zarobimy razem więcej niż 3000zl, gdzie same opłaty wyniosą nas średnio 2300, a gdzie jeszcze jakaś naprawa samochodu, paliwo, szkoła, i reszta... Aż głowa pęka. Ojciec narzeczonego raczej się zgodzi, mieszka sam, na pewno przydałaby mu się pomóc. A do tego na wsi to na wsi, możemy w garażu robić rzeczy z drewna, sprzedawać i jakoś na tym też zarobić, a w mieście już tego nie zrobimy.
A w dużym mieście jeszcze mniejsze perspektywy, no mieszkania droższe, życie droższe. Nie na nasze kieszenie. Gdybym miała jakies wyższe wykształcenie to może by było warto ale póki co mam gimnazjalne, robię średnie. Narzeczony zawodowe, więc też robi średnie.
Na pewno w końcu Wam się poukłada. Trzymam kciuki
Mam dużą część rodziny i kilku znajomych na Pomorzu, bo tam urodził się mój tata... Na pewno jest tam troszkę trudniej (mój tata wyjechał na Śląsk jak miał 19 lat), ale radzą sobie wszyscy, myślę że nawet dobrze. Część wyjechała, a reszta poukładała sobie życie na swój sposób.
Też pamiętam gorsze czasy, kiedy wynajęliśmy mieszkanie z moim jeszcze wtedy chłopakiem. Rodzice nas namawiali, że możemy u nich mieszkać itp., ale nie wyobrażaliśmy sobie tego. Pracowaliśmy oboje od początku studiów - oboje studiowaliśmy dziennie, bo nie chcieliśmy brać kasy od rodziców, a zaoczne studia kosztowały. Wychodziłam z domu przed 6, wracałam między 20-23, bo pracowałam na pełny etat i jeździłam do pracy, na studia, do pracy i jeszcze nadgodziny udawało mi się zrobić. 5 lat niemal wycięte z życia, ale daliśmy radę. Nie raz rodzice oferowali pomoc, bo się w życiu jeszcze napracujemy, ale byliśmy uparci. Starczało nam na opłaty, jedzenie, a z czasem i na przyjemności. Raz lepiej, raz gorzej, ale nie mieliśmy czasu się nad tym zastanawiać.
Zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli nie uda się tym razem to uda się następnym i jakoś wszystko się poukłada. Jeśli mam na coś wpływ to staram się, żeby było jak najlepiej - jeśli nie mam to nie walczę, bo nie lubię marnować sobie życia.
Raz jeden sprzeciwiłam się rodzicom i po kilku miesiącach mama przyznała mi rację, choć niepotrzebnie wylałam masę łez... wtedy zrozumiałam dlaczego dorosły człowiek nie powinien 'żyć' z rodzicami i podejmować własne decyzje. Kupiłam szczeniaka, a po roku okazało się że jest bardzo ciężko chory i były 3 wyjścia: uśpić, czekać aż sam zdechnie, albo operować - jedynie w Warszawie, bo nigdzie indziej wtedy takich operacji nie robili (jeszcze Gdańsk), ale to było jeszcze dalej. Poprosiłam rodziców o pożyczkę, bo leczenie, diagnostyka, dojazdy po 300 km w jedną stronę były wtedy bardzo kosztowne, ale usłyszałam, że przecież on nie ma szans (miał ok. 20%) i tylko zrobię sobie długi - nie wierzyłam, że to moi rodzice... Później ojciec chciał dać mi kasę na operację, ale nie wzięłam ani grosza. Zrobiłam trochę nadgodzin, sprzedaliśmy kilka rzeczy i daliśmy radę, choć wtedy było na prawdę krucho, bo wydanie kilku tysięcy złotych dla studentów na swoim to jednak jest odczuwalne.
Na prawdę wszystko się da tylko trzeba próbować - pracowałam najpierw na zleceniu, mój chłopak rozkręcał firmę, czasem miał dochody, czasem nie,ale wierzyliśmy że się uda. Musieliśmy przyzwyczaić się do tego, że nie możemy pozwolić sobie na wiele rzeczy, na które mieliśmy wcześniej od rodziców, ale najważniejsze było to że mamy własne życie i nikt nami nie dyryguje. Na pewno i Wy byście sobie poradzili mam nadzieję, że tak będzie tylko uwierz, że możecie