Sami nie wiemy do końca czy to lunatykowanie czy sen na jawie, ale czasem bywa ostro
Opowiem moją ulubioną historię:
Śpię i słyszę jakiś dziwnie zduszony szept "pomóż mi". Olałam. Śpię dalej. Ale znów słyszę "pomóż mi". Otwieram oczy, patrzę na męża, a on leży, sztywny, oczy szeroko otwarte, usta wykrzywione jakby go coś bolało i ręce przyciśnięte do piersi. Ciśnienie momentalnie mi skoczyło, puls milion:
ja: co ci jest? coś cię boli?
on: pomóż mi wstać, nie mogę się ruszyć
ja: ale co ci jest? boli cię coś? dzwonię po pogotowie!
on: pomóż mi wstać, proszę (nadal skrzywiony, ze łzami w oczach)
ja: ok, powoli- tu zdziwiło mnie, że delikatnie dotknęłam jego ramienia, a on podniósł się, usiadł na brzegu łóżka i nagle z uśmiechem od ucha do ucha
on: dziękuję
o to mi chodziło
ja: eeee yyyy ale co si się stało?
on: nie chciałem się oblać wodą podczas picia
ja: kochanie, ty nic nie piłeś
on: aha, dobranoc
Po czym położył się, przykrył kołdrą i pomruczał jak mały kotek układający się do snu.
Poza tym zdarzyło się, że kazał mi trzymać ścianę, żeby się nie zawaliła. Zabrał kota śpiącego na parapecie, do łóżka, bo twierdził, że na podłodze jest pełno szkła i się kotek skaleczy. Szukał butelki wina pod poduszką. I różne takie. Czasem wstanie, zaświeci światło, pokręci się- włączy laptopa, przestawi kilka rzeczy na komodzie, zgasi światło i wraca spać.
Na początku małżeństwa myślałam, że zeświruję, bo nawet jeśli mnie nie budził, spałam bardzo czujnie, żeby mieć go na oku, żeby sobie nie zrobił krzywdy. Potem się uspokoiło. Teraz wraca tylko w momentach dużego napięcia, jakiegoś stresu. Rzadko i nie w takim wielkim nasileniu, ale bywa śmiesznie
Co prawda w chwili kiedy mnie wyrwie ze snu, mam ochotę go zabić, no ale...