A ja właśnie nie wiem jak to ugryźć, bo wiadomo, że przy każdym okresie jest ten smutek i zwątpienie. Mogę odpuścić liczenie i mierzenie tak jak na początku, mogę odpuścić testy owulacyjne, ale już sam seks co dwa dni nie pozwoli przestać myśleć (bez tego znowu na pewno nie trafimy
). Plus boje się, że może fizycznie coś jest nie tak, a jeszcze nic nie diagnozowalam. A może nie mam owulacji? Tyle, że na myśl o badaniach i bieganiu po lekarzach, na które niespecjalnie mam czas, mam jakaś taką wewnętrzna blokadę. Dwa lata temu miałam porządne USG,tak po prostu i wtedy wszystko było ok, akurat rósł pęcherzyk. A jeśli on nie peka? No a przecież nie ma chyba opcji, żebyśmy tyle razy omijali owulację przy tych wszystkich obliczeniach? No i to jest sposób w który ja się nakręcam. I kompletnie nie umiem się w tym odnaleźć. Nic mi innego specjalnie nie przynosi ulgi. Nawet moja dotychczasowa pasja. Pomaga trochę wygadanie, ale przecież wszystkim tego nie mówię, a osoby którym mówię mają już mnie dość. I w sumie nie wiedzą co ze mną robić,bo przecież nie mogą mi pomóc,bo niby jak?