A ja właśnie nie wiem jak to ugryźć, bo wiadomo, że przy każdym okresie jest ten smutek i zwątpienie. Mogę odpuścić liczenie i mierzenie tak jak na początku, mogę odpuścić testy owulacyjne, ale już sam seks co dwa dni nie pozwoli przestać myśleć (bez tego znowu na pewno nie trafimy
![Hear-no-evil monkey :hear_no_evil: 🙉](https://cdn.jsdelivr.net/joypixels/assets/8.0/png/unicode/64/1f649.png)
). Plus boje się, że może fizycznie coś jest nie tak, a jeszcze nic nie diagnozowalam. A może nie mam owulacji? Tyle, że na myśl o badaniach i bieganiu po lekarzach, na które niespecjalnie mam czas, mam jakaś taką wewnętrzna blokadę. Dwa lata temu miałam porządne USG,tak po prostu i wtedy wszystko było ok, akurat rósł pęcherzyk. A jeśli on nie peka? No a przecież nie ma chyba opcji, żebyśmy tyle razy omijali owulację przy tych wszystkich obliczeniach? No i to jest sposób w który ja się nakręcam. I kompletnie nie umiem się w tym odnaleźć. Nic mi innego specjalnie nie przynosi ulgi. Nawet moja dotychczasowa pasja. Pomaga trochę wygadanie, ale przecież wszystkim tego nie mówię, a osoby którym mówię mają już mnie dość. I w sumie nie wiedzą co ze mną robić,bo przecież nie mogą mi pomóc,bo niby jak?