Grzybica płuc, prawy górny płat płuca byl do usunięcia. 2 kwietnia karetka go zabrała bo zasłabł i zaczął ekstremalnie pluc krwią. Kolejny taki atak miał tydzień temu w szpitalu, lekarz powiedział, że musi mieć operacje bo inaczej albo wykrwawi się na śmierć albo utonie we własnej krwi podczas ataku. W piątek atak się powtórzył, był silniejszy, nie czekali z operacja. Ogólnie operacja zaplanowana była na jutro bo bral leki na miażdżyce i by nie zatamowali krwawienia ale po ataki musieli robić ja na cito. Operacja trwała 6 godzin, stan taty bardzo bardzo bardzo ciężki i w trakcie operacji i po niej. Stracił bardzo dużo krwi, karetka musiała jechać do Gdańska po kolejne jednostki krwi. Nie ma samodzielnego krążenia krwi, pobudzają lekami. Jest pod respitaroami, maszynami, mają powolutku zmieniać parametry aby przygotowywać organizm do samodzielnego oddechu, krążenia. Pani doktor nie chciała mi dawać wielkiej nadziei, bo to bardzo ciężka operacja, powiedziała, że jest tylko nutka nadziei, że wyjdzie z tego. Jeszcze jak go zabierała karetka to śniło mi się, że mi powiedział 'muszę zrobić miejsce na tym świecie dla wnuka'.
Jestem załamana...