Dziewczyny, muszę to z siebie wyrzucić. Muszę, bo się uduszę. Siedzę i się trzęsę.
Nie jestem osobą zdrową. Mam obciążenie genetyczne, choroby neurologiczne i w ogóle. Staraliśmy się z Mężem o dziecko. Gdzie nie zachodziłam, tam słyszałam, że mam się nie martwić lekami jakie biorę, bo na to przyjdzie czas, jak będę w ciąży, a że samo zajście będzie trudne - same wiecie: nie martwiłam się jakoś bardzo (tym bardziej, że neurolog zakazał odstawiania, czy zmieniania leków). Żeby było śmieszniej: żaden lekarz za bardzo nie wspierał nas w staraniach. Mam PCOS. Nie było nic poza metforminą (o którą też już zresztą burę dostałam). Ostatnio dostaliśmy skierowanie do poradni leczenia niepłodności.
Stał się cud. Zaszliśmy. 2 kreski i niedowierzanie, bo to przecież niemożliwe! Radość była w czwartek. W piątek rano zaczęłam plamić. Wylądowaliśmy na IP. Zrobili wszystkie badania (których kopii nie dostaliśmy), badania na fotelu + USG. 6t4d (dziś dziś już 7d. Czy to już 7 tydzień?), wyrecytowałam jakie mam choroby, jakie leki przyjmuję. Lekarka była nerwowa (wiem: trudny przypadek). Okazało się, że jest krwiak, który musi zejść, a do tego nie ma tego nieszczęsnego pęcherzyka żółtkowego. W poniedziałek bezwzględnie do lekarza prowadzącego.
I teraz zaczyna się najlepsze: dziś rano Mąż dzwoni do przychodni, a tam okazało się, że mają już moją kartę z piątku i rozmawiali z lekarką ze szpitala.Nic się nie zmieniło, mam nadal czekać na wizytę w styczniu. No tak, ale ja dalej plamię! No to do szpitala.
Nie wiem nic. Mam jedynie 200mg progesteronu wieczorem, magnez + kwas foliowy (mam brać większe dawki, niż te zalecane przez producenta preparatów dla ciężarnych). Wariuję, ręce mi się trzęsą, cukru nie mogę zmierzyć. Bo tak wczesnej ciąży, to nawet nie ma sensu podtrzymywać. Ok, ale niech mi powiedzą, jaki ból jest ok (rozciągająca się macica), a jaki nie - bo analizuję każdy ból. Niech powiedzą co z tym krwiakiem: czy się wchłania, czy nie i czy to on nadal plami, czy to moje koszmary się spełniają. Co z pęcherzykiem żółtkowym. Do kiedy powinien się pokazać? Bo lekarz rzucił tylko że go nie ma (i złym tonem dopowiedział, że to znaczy tylko tyle: że go nie ma. No ok. Można pomyśleć, że zwykle go nie ma, tak?). Wizyta w przychodni 9 stycznia.
Znalazłam innego lekarza, prywatnie. Ponoć drogi, ale dobry. Idziemy w środę. O ile dotrwam-y. Trzymajcie kciuki. Tak olana, jak dziś rano, to nie czułam się od wizyt w sekretariacie mojego instytutu na studiach (wtedy to"bardzo miła" pani sekretarka "zapomniała" podać mi terminu obrony pracy magisterskiej, przez co się nie obroniłam - komisja była w sali, a ja w domu 80km dalej. Jak dobrze, że promotor miał do mnie nr tel.).
Nie jestem osobą zdrową. Mam obciążenie genetyczne, choroby neurologiczne i w ogóle. Staraliśmy się z Mężem o dziecko. Gdzie nie zachodziłam, tam słyszałam, że mam się nie martwić lekami jakie biorę, bo na to przyjdzie czas, jak będę w ciąży, a że samo zajście będzie trudne - same wiecie: nie martwiłam się jakoś bardzo (tym bardziej, że neurolog zakazał odstawiania, czy zmieniania leków). Żeby było śmieszniej: żaden lekarz za bardzo nie wspierał nas w staraniach. Mam PCOS. Nie było nic poza metforminą (o którą też już zresztą burę dostałam). Ostatnio dostaliśmy skierowanie do poradni leczenia niepłodności.
Stał się cud. Zaszliśmy. 2 kreski i niedowierzanie, bo to przecież niemożliwe! Radość była w czwartek. W piątek rano zaczęłam plamić. Wylądowaliśmy na IP. Zrobili wszystkie badania (których kopii nie dostaliśmy), badania na fotelu + USG. 6t4d (dziś dziś już 7d. Czy to już 7 tydzień?), wyrecytowałam jakie mam choroby, jakie leki przyjmuję. Lekarka była nerwowa (wiem: trudny przypadek). Okazało się, że jest krwiak, który musi zejść, a do tego nie ma tego nieszczęsnego pęcherzyka żółtkowego. W poniedziałek bezwzględnie do lekarza prowadzącego.
I teraz zaczyna się najlepsze: dziś rano Mąż dzwoni do przychodni, a tam okazało się, że mają już moją kartę z piątku i rozmawiali z lekarką ze szpitala.Nic się nie zmieniło, mam nadal czekać na wizytę w styczniu. No tak, ale ja dalej plamię! No to do szpitala.
Nie wiem nic. Mam jedynie 200mg progesteronu wieczorem, magnez + kwas foliowy (mam brać większe dawki, niż te zalecane przez producenta preparatów dla ciężarnych). Wariuję, ręce mi się trzęsą, cukru nie mogę zmierzyć. Bo tak wczesnej ciąży, to nawet nie ma sensu podtrzymywać. Ok, ale niech mi powiedzą, jaki ból jest ok (rozciągająca się macica), a jaki nie - bo analizuję każdy ból. Niech powiedzą co z tym krwiakiem: czy się wchłania, czy nie i czy to on nadal plami, czy to moje koszmary się spełniają. Co z pęcherzykiem żółtkowym. Do kiedy powinien się pokazać? Bo lekarz rzucił tylko że go nie ma (i złym tonem dopowiedział, że to znaczy tylko tyle: że go nie ma. No ok. Można pomyśleć, że zwykle go nie ma, tak?). Wizyta w przychodni 9 stycznia.
Znalazłam innego lekarza, prywatnie. Ponoć drogi, ale dobry. Idziemy w środę. O ile dotrwam-y. Trzymajcie kciuki. Tak olana, jak dziś rano, to nie czułam się od wizyt w sekretariacie mojego instytutu na studiach (wtedy to"bardzo miła" pani sekretarka "zapomniała" podać mi terminu obrony pracy magisterskiej, przez co się nie obroniłam - komisja była w sali, a ja w domu 80km dalej. Jak dobrze, że promotor miał do mnie nr tel.).