no to w końcu mam chwilę. u mnie również syndrom poświąteczny...w nocy i w dzień masakra...dzisiaj po prostu wymiękam. Mały jest taki płaczek i maruda, że mnie chce się ryczeć...
wigilia była u moich rodziców, po kolacji wpadła reszta rodzinki. było mega zamieszanie, dużo ludzi, dzieciaki, ale o dziwo mały dawał radę, w nocy było ok.
W pierwsze święto mieliśmy chrzciny. w kościele mały był grzeczniutki. Rozglądał się dookoła, podobały mu się śpiewy, nie reagował nawet na inne płaczące dzieciaczki. Dopiero pod koniec był już zmęczony i trochę marudził. na szczęście miałam grzechotę, odwróciłam jego uwagę po czym zaczął sobie gadać
to tyle w kościele. w domu było mega zamieszanie. moi rodzice są po prostu kochani. narobili się okrutnie. my właściwie tylko sprzątaliśmy, robiliśmy zakupy, ustawialiśmy stoły, nakrywaliśmy, ja zrobiłam jakieś sałatki, udekorowałam tort a reszte moi rodzice...aż mi głupio, ale zadeklarowali, że chcą wyprawić uroczystość pierwszemu wnuczkowi.
impreza miała być na 30 osób, ale dzień przed zadzwoniła ciotka m., że nie przyjdzie ze swoim mężem i córkami bo jedna się rozchorowałą. potem m dzwonił do rodziców i dowiedział się, że jego babcia też nie przyjedzie bo jej tata źle się czuje i zostaje na całe świeta u niego. wszystko byłoby ok, gdyby nie to że gdyby nie telefon do rodziców nic byśmy o tym nie wiedzieli. chyba bardziej o to chodzi, że naruszyliśmy tradycyjne spędzanie świąt i był lekki foszek, bo jak się okazało wspomniana córka ciotki wcale nie była tak obłożnie chora (kilka godzin po telefonie pojechali w tym śniegu po wigili do teściów, prawie 70 km dalej...)
wiadomo, że przed kościołem było mega zamieszanie. m ustawiał stoły, ja pomagałam w kuchni. umówiliśmy się z chrzestną małego żeby przyjechała godzinę wcześniej, ubrała małego, żebyśmy my mogli spokojnie się przygotować, i jeszcze pomóc w kuchni. byli kwadrans przed wyjściem... strasznie się wkurzylismy. ja jedną ręką musiałam bawić małego a drugą prostowałam włosy. ledwo się wyrobiliśmy...jak przyjechali to mały był już gotowy :/
kolejna masakra to zdjęcia...daliśmy kuzynowi aparat, jeszcze przed uroczystością, żeby ogarnął co i jak, ustawił odpowiedni tryb. no i oczywiście dał ciała. połowa zdjęć rozmazana :/ ujęcia tragiczne :/ aż mi się ryczeć chciało jak zgrywałam zdjęcia na kompa...no ale cóż...dobrze że jest cokolwiek...
i jeszcze muszę się wyżalić z powodu teściów...wiedzieli, że mamy zadymę, że robimy imprezę w domu. każdy rozsądny człowiek na ich miejscu przyjechałby wcześniej, pomógł, chociaż zajął się małym...no ale oni ledwo do kościoła zdążyli. a po uroczystości, kiedy ja z m, moją mamą, tatą, i moją chrzestną która była gościem biegaliśmy jak szaleni, żeby wszystko podać do stołu...a moja teściowa olewka :/ szkoda gadać... i tak przez całą imprezę...grrrrrrrrrr! zresztą czego mogliśmy się spodziewać...jak był nasz ślub to nawet prosiliśmy żeby byli wcześniej, bo będzie fotograf jeszcze w domu. ledwo zdążyli na błogosławieństwo... mkowi do dziś jest przykro jak oglądamy fotki z domu. są takie gdzie pan młody ubiera się, zapina spinki, a pomaga mu...mój tata...bo jego rodzicom nie chciało się wcześniej przyjechać...eh eh eh...
przepraszam, że tak egoistycznie...ale musiałam się wyżalić. generalnie imprezka wyszła ok, szczególnie później jak teście pojechali i zostali sami swoi
mały dostał fajne prezenty, zabawki, ciuchy i pieniążki. wiem, że na moich rodziców mogę liczyć w ciemno, że nigdy mnie nie zawiodą...widać komu zależy bardziej na wnusiu, a kto traktuje go jako laleczkę do robienia zdjęć i chwalenia się wśród znajomych...