Czarnulka, ja tez nie mam sily nadrabiac, wspieram Cie w dole, chociaz sama mam takiego jak slon... Nic tutaj nie pisalam po moim ostatnim poscie, bo sie pozbierac do kupy nie moglam. A dlaczego?? Otoz we wtorek moj maz na moment zajechal do sklepu, w ktorym pracuje, zeby zabrac cos, bo potrzebowal. W sklepie spotkal swojego szefa i mnostwo spakowanych paczek. Piotr zlikwidowal w dlugi weekend sklep, w czasie, kiedy sklep mial urlop i zaden z jego pracownikow nie byl na miejscu. Na pytanie, kiedy dokladnie mial zamiar powiedzec o tym mojemu mezowi - Grzesiek uslyszal odpowiedz "W czwartek"... A gdzie dwutygodniowy okres wypowiedzenia, ktory go obowiazuje?? Wiecie co, ja juz nieraz myslalam, ze jestesmy w fatalnej sytuacji, ale zawsze jakos z tego wychodzilismy. Zreszta w trakcie naszego zwiazku moj maz tracil prace chyba z 5 czy 6 razy, ale za kazdym razem mial prawie miesiac na znalezienie innej pracy, bo pracodawca odpowiednio wczesniej dawal mu o tym informacje, druga sprawa - ja pracowalam, wiec jakos bylismy w stanie sie utrzymac (ledwo ledwo, ale jednak) no i nie bylam w ciazy... W tej chwili ten czlowiek pozbawil pracy osobe, ktora ma na utrzymaniu zone i niedlugo dziecko, mieszkanie do oplacenia i dwa kredyty - bo wzielismy ten kredyt na piec tysiecy na remont, a zostaly nam jeszcze dwie raty poprzedniego kredytu. W tej chwili trudno mi walczyc z myslami negatywnymi, chociaz bardzo bym chciala, chocby dla dobra dziecka. Ale ciezko nie myslec o tym, ze wlasnie zostalismy bez jakichkolwiek srodkow do zycia i ze po raz pierwszy jestem w takiej sytuacji... Setki potwornych mysli, najgorsze sa te, ze ja nie chce, zeby moje dziecko sie teraz rodzilo, bo co ja mu ofiaruje?? Dlugi? Braki w podstawowych srodkach do zycia?? Mam nadzieje, ze az tak zle ni bedzie, ze jakos o pociagniemy mimo wszystko i znajdzie sie jakies rozwiazanie, ale na dzien dzisiejszy nie potrafie wykrzesac z siebie odrobiny optymizmu.
Pozdrawiam Was goraco.