jeszcze nie poczytałam jak to było u pozostałych marcówek, ale opisze jak było u mnie..
ordynator określił to tak: kichnęła i urodziła:-) podłaczyli mnie pod kroplówkę około 11.30 i zaczęły się takie miniskurczyki (gdybym była w domu to nie zwróciłabym na nie uwagi), ale okazało się, że działają.. nie bolało, więc skakałam sobie na piłeczce.. mój gin stanął na wysokości zadania i zaglądał co minutkę.. chyba go wkurzyło, że ja taka zadowolona, bo stwierdził, że trzeba coś ze mną zrobić i że przebije mi pęcherz płodowy.. no i przebił go przy 5 cm rozwarcia, a właściwie dotknął i pęcherz pękł około 13.50.. powiedział, że jedzie na obiad do domu (około 1,5 km) i zaraz wraca..podłaczyli mnie pod ktg, chwilkę nic się nie działo i nagle az mnie na łózku podrzuciło - taki mocny skurcz.. przyszła położna i mówi, że jeszcze 2 godz. i będzie po wszystkim... no i tu się przeraziłam, bo ból potworny.. przy trzecim takim skurczu mówię do J, że chyba mi się parte zaczynają.. położna usłyszał i mówi, że jakby tak było to mam jej powiedzieć.. jeszzce jeden skurcz i kolejny jakby party... polożna kazała się odwrócić na plecy i za chwile już krzyczała: Poród!! J zadzwonił do gina, ale było wiadomo, że nie dojedzie... zadzwonili po lekarza dyżurnego, przybiegli ci od noworodków.. położna sprawdziła czy umiem przeć i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że tak.. położna stwierdziła, że jak będę jej słuchała to mnie nie natnie.. no i słuchałam i parłam.. na chwilę coś się zatrzymało, ale parłam z całych sił i przy trzecim skurczu Marysia była na świecie.. okazało się, że była cała poowijana pępowiną (na szyi też) i stąd to chwilowe zatrzymanie - położnej udało się zdjąć jej tą pępowinę.. położyli mi ją na brzuchu na kilka sekund i już poszła do ważenia i mierzenia.. jak przybiegł lekarz dyzurny (ordynator zresztą) to zostało mi do urodzenia łożysko, a jak na sale wpadł mój gin to już było posprzątane:-):-):-) niestety w jednym miejscu leciutko pękłam.. położna mnie potem przepraszała, bo po wielkości brzuszka oceniła, że dzidzia będzie malutka i dlatego nie nacinała.. ale mój gin jest znany z pięknych haftów (on jakoś warstwo zszywa
) i krocze nie bolało nic a nic.. po przepisowych dwóch godzinach na porodówce byłam już na chodzie..