reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Relacje z porodów:)

reklama
Przyszłamamo, święta to nie jest najlepsza pora na poród, ale żeby go opóźniać...:no: na szczęście synek odpowiednio wyświęcił Lany Poniedziałek:-D

Iza, ja również wzruszyłam się Twoimi przemyśleniami... nigdy nie zapomnę chwili, kiedy zobaczyłam moją smerfetkę, szkoda tylko że nie mogłam jej przytulić... cóż za to teraz mam do tego okazję non stop:-D:tak::-D:tak:
 
Witajcie Mamuśki!
Znalazłam w końcu chwilkę żeby opisać Wam mój poród... Trochę tego wyszło, ale mam nadzieję, że Was nie zanudzę:sorry2:....
Jak może pamiętacie skurcze odczuwałam całą noc, ale były na tyle delikatne, że najpierw odmoczyłam się w wannie, a potem drzemaliśmy sobie przy spokojnej muzyce.... Od czasu do czasu wchodziłam na piłkę i tak sobie czekaliśmy na mocniejsze skurcze. Około 4-tej nad ranem były już co 3-4 minuty, więc postanowiliśmy pojechać z Mężusiem do szpitala. Na izbie przyjęć przyjęła nas z uśmiechem bardzo miła położna - mimo, że obudziliśmy ją przed 5-tą nad ranem... Na początek rejestracja, badanie tętna płodu i sprawdzenie mojego rozwarcia. Okazało się, że mam dobre 3 cm, więc telefon na górę po Pana doktora żeby mnie zbadał do przyjęcia. Byłam podekscytowana, a jednocześnie wyjątkowo spokojna i bardzo się cieszyłam, bo pomyślałam że już nie ma odwrotu...... Po kilku minutach przyszedł lekarz, który po badaniu potwierdził rozwarcie i zabrał nas z Mężusiem do góry na badanie usg, po którym poszedł ze mną na porodówkę. A tam papierologii ciąg dalszy, brrr :baffled::baffled::baffled:Całe szczęście, że skurcze były spokojne, więc kucałam sobie i oddychałam, a Pan doktor z dwoma położnymi wzięli mnie w krzyżowy ogień pytań. Czułam się jak w jakimś teleturnieju, hehe :-D Zanim to wszystko załatwiliśmy to minęła ponad godzina, więc około 6.30 przesympatyczna położna Kasia zaprowadziła nas na salkę nr 1 i podłączyła mnie pod zapis ktg, na którym wyszły regularne skurcze, a potem zrobiła lewatywkę. Wzięłam sobie jeszcze prysznic i o godzinie 7-mej rano przyszła nowa zmiana i trafiłam na świetną, młodziutką położną: Panią Ewę, która była ze mną do końca porodu. Super kobietka!:yes::yes::yes: O siódmej zbadała mnie i stwierdziła 4 cm rozwarcia. Dostałam jeszcze dwa czopki na zmiękczenie szyjki. Położna powiedziała, że wszystko ładnie się rozwija, więc poprosiłam o piłkę i tak sobie skakałam przez następną godziną i wyskakałam kolejny centymetr rozwarcia. Mój Mężulek był tak zmęczony, że przysypiał siedząc na krzesełku - potem się dowiedziałam, że zatrzymała mi się akcja i dlatego podali mi oksytocynę - chyba jak zasnął to jemu się coś zatrzymało, hehe :-):-D:-) O godzinie 9 –tej miałam już 6 cm, ale położna stwierdziła że główka jest dość wysoko i proponuje podłączyć oksytocynę. My z Mężusiem wyraziliśmy zgodę, bo pomyślałam, że to powinno przyspieszyć akcję i przyspieszyło, ale jak...?!:szok::szok::szok: O 9.15 położna podłączyła mnie do zapisu ktg i jednocześnie podpięła mi kroplówkę. No i zaczęła się jazda bez trzymanki!!! Nie minęło 15 minut i poczułam jak główka napiera między moimi nogami i w tym momencie chlusnęły wody! Kolejne pół godzinki to skurcz za skurczem – bolało strasznie - myślałam, że zacznę chodzić po ścianach!!!:shocked2::shocked2::shocked2: Na szczęście Mężuś był cały czas przy mnie; masował mi plecki, bo oczywiście dostałam bóli krzyżowych i pomagał kontrolować oddech... Około 10-tej zaczęłam wołać położną, że czuję, że mała już wychodzi, więc ona biegiem do mnie (pomagała w między czasie drugiej położnej, bo dziewczyna parła już 40 minut i nie mogła urodzić, brrr) i sprawdza rozwarcie, a tu 10 cm, więc krzyczy, że rodzimy. Ruch się zrobił niesamowity, bo nawet studenci pomagali złożyć moje łóżko do porodu. Ja na plecki, zaparłam się nogami i czuję, że idzie kolejny skurcz, więc krzyczę czy mogę przeć!? Jak usłyszałam, że: tak Pani Aniu rodzimy! to poczułam ulgę i radość jednocześnie! Nabrałam powietrza i prę, potem jeszcze raz i jeszcze jeden wdech i chwila odpoczynku.... Pytam czy już widać główkę, a ona się śmieje, że główka jest już na zewnątrz, to ja szok, bo nic nie czułam... Po chwili czuję, że nadchodzi kolejny skurcz, więc znowu nabrałam powietrza i pcham z całych sił.... Potem jeszcze jedno parcie i poczułam takie miłe plum i mała wyskoczyła ze mnie! Od razu dostałam ją do przytulenia i tak sobie zaczęła cichutko kwilić na mojej piersi, a ja płakałam razem z nią... Płakałam z ogromnego szczęścia, że znowu jest mi dane przeżywać ten cud... Całowałam jej główkę, nosek, malutkie rączki i zachwycałam się jej długimi paznokietkami.... I byłam przeszczęśliwa, że wreszcie trzymam moje zdrowe maleństwo w ramionach...:happy::happy::happy: Martynka urodziła się dokładnie o godz. 10.10, miała 3000g i 55 cm:-) Mężuś oczywiście przeciął pępowinkę i poszedł z małą do badania, a ja spokojnie zaczęłam rodzić łożysko. Bardzo nie chciałam być nacinana i położna bardzo dbała o moje krocze, natomiast córeczka zrobiła mi psikusa i wyszła z rączką przy buzi, na dodatek owinięta pępowinką i troszkę pękłam.... Widziałam, że mój Mężuś bardzo zbladł, gdy wyszła główka, ale teraz się nie dziwię, bo chyba też bym się przeraziła takim widokiem.... Podobno mała była cała sina, ale jak tylko wyszła cała to zaczęła sama oddychać, płakusiać i nabierać kolorków, no i Mężuś odetchnął z ulgą...
Na koniec było kilka szwów na pęknięte krocze, mycie i przeszłam sobie na normalne łóżeczko. Zaraz dostałam maleńką do karmienia i mimo, że nie miałam jeszcze pokarmu to przyssała się pięknie do cycusia ;-):tak:!
Generalnie poród wspominam bardzo dobrze, bo w zasadzie najbardziej bolesne skurcze przyszły po oksytocynie, czyli niecała godzinka, a parłam dokładnie 5 minut. To co było przed nią to pikuś!:wink: Jednak to prawda, że drugi poród jest szybszy i łatwiejszy, w każdym razie u mnie tak było:tak: A co najważniejsze o wiele szybciej dochodzi się do siebie...
 
Jednak to prawda, że drugi poród jest szybszy i łatwiejszy, w każdym razie u mnie tak było:tak: A co najważniejsze o wiele szybciej dochodzi się do siebie...

Stefanna fajnie, ze tak ladnie poszlo i powiem, ze ja sie musze pod tym podpisac bo u mnie bylo identycznie. Zreszta ja swoj porod uwazam wrecz za bajkowy:-)
U mnie jak wiadomo, brakowalo jakichkolwiek skurczy przepowiadajacych, czulam sie ogolnie super. W poniedzialek bylam na wizycie i polozna aby troszeczke przyspieszyc zrobila mi masaz. Masazu nie czulam ale po kilku godzinach, po powrocie do domu czulam sie jak polamana. Kolo 21 zaczelam odczuwac lekki bol podbrzusza a kolo 22 skurcze - nieregularne i nie mocne. Siadlam wiec na pilke, obejrzalam odcinek jakiegos filmu i o 23 postanowilismy sie z mezem zdrzemnac bo skurcze zaczely byc bardziej regularne wiec zanosilo sie, ze to jednak bedzie to to i odpoczynek przed wydawal sie jak najbardziej wskazany. W lozku zmierzylam sobie czas od skurczu do skurczu i wyszlo mi 8 minut a pojedyncze skurcze trwaly 60 sekund. Biorac pod uwage, ze jak to wyczytal maz, przy skurczach co 5 minut nalezy jechac do szpitala - to zanosilo sie ze mamy jeszcze czas - wiec zgasilismy swiatlo i lulu. Tyle, ze mnie juz skurcze spc nie daly i tak sobie lezalam i myslalam co robic gdy poczulam, ze cos mi sie mokro zrobilo. Najpier pomyslalam, ze po prostu popuscilam przy skurczu ale przy nastepnym juz lunelo wiec bylo wiadomo, ze to jednak wody. Zapalilam swiatlo i powiedzialam, dla meza, ze dzis sie jednak nie wyspimy. Byla 23.30. Poszlam do lazienki, przebralam sie, powoli dopakowalam rzeczy i zastanawialam co robic - a jak wyszlam z lazienki to zastalam meza ubranego, w kurtce, butach, z kluczykami w reku i w szoku, ze ja jeszcze nie gotowa a musimy jechac:-) Przyznam, ze mnie sie wydawalo, ze od odejscia wod ma sie 2 godziny na dojazd do szpitala wiec sie nie spieszylam, ale maz wyczytal w broszurce, ze trzeba natychmiast i zaczal mnie poganiac.Tak wiec ubralam sie i o 23.40 ruszylismy do szpitala. Skurcze wyraznie zaczely sie nasilac bo w drodze do auta musialam przystawac i to dosc czesto. Zaparkowalismy zamiast kolo szpitala kolo uniwerku, zeby nie trzeba bylo przestawiac samochodu i schodami na gore poszlismy na porodowke. Do okienka dotarlismy o 23.55 i nikogo nie zastalismy. Po dzwonku czekalismy chyba z 5 minut az sie ktos pojawi a jak w koncu wyszla recepcjonistka czy ktokolwiek to byl to powalila nas tekstem: Jaki mamy problem? Skurcze mialam juz doslownie co 2-3 minuty i to dosc intensywne - wiec pytanie oderalo mi z lekka mowe. Mezowi zreszta tez. Dopiero jak jej pokazalam karte pacjenta i zobaczyla , ze nie przychodze tak z ulicy to troche sie zrobila milsza i zawolala polozna ktora zaprowadzila nas do izby/pokoju przyjec. Polozna wypytala o sytuacje, dala pojemniczek na mocz i wyslala do toalety - ale jak weszlam to tylko czulam, ze leca mi resztki wod i, ze moczu za nic nie zlapie bo skor za skorczem mnie wyginal w pol i zabieral dech. Wyszlam, przeprosilam, ze nic z tego nie bedzie i mowie, ze nie dam chyba rady i poprosze o epidural - a pani do mnie, ze zaraz pobiora krew i za godzine bedzie wiadomo czy mozna - a mnie ta perspektywa przerazila bo bolalo juz naprawde niezle. Przeprosila tez za takie niemile przyjecie ale mieli akurat kilka rodzacych i troche byli zdezorganizowani i ciagle w biegu. Zreszta wychodzila jak bylam w toalecie i mowiac to tez ktos ja akurat odwolal i miala zamiar wyjsc na chwile - a ja jej na to ,ze nie moze bo czuje, ze musze przec wiec niech mnie lepiej najpierw zbada. Kobieta popatrzyla i chyba widziala, ze to juz nie przelewki bo zdjela mi z mezem mokre jeansy ( aja jej w miedzyczasie jecze, ze naprawde musze przec) polozyla na kozetke, zajrzala i mowi, no to prosze przec bo mamy 10 rozwarcia. No to ja przeszczesliwa - trzy parcia i Zoska byla na zewnatrz. Byla 00.19. W miedzyczasie przybiegl doktor i jeszcze jedna polozna bo wszyscy byli chyba w lekkim szoku a ajbardziej chyba ja sama i maz. W kazdym badz razie rodzilam we wlasnym ubraniu w izbie przyjec - na porodowke nie dotarlam:-) Sam porod wspominam super - jako 30 minut intensywnych boli i tyle:-) Dostalam chyba najlepszy prezent jaki moglam: szybki porod i zdrowa corke:-)
 
To co było przed nią to pikuś!:wink: Jednak to prawda, że drugi poród jest szybszy i łatwiejszy, w każdym razie u mnie tak było:tak: A co najważniejsze o wiele szybciej dochodzi się do siebie..

MOGĘ SIĘ TAKŻE PODPISAĆ POD TYM.

WIEC MARCÓWKI Z JEDNYM DZIDZIUSIEM... DOŁANCZAJCIE DO PODWÓJNYCH MAM:):-D:-D:-D:-D:-D:-D:-D
 
Stefanna, Cicha, jak czytam Wasze opisy porodów to Wam zazdroszczę naturalnego porodu... szczególnie Cichej, tak szybkiego...

Mazgaga, :-D:-D:-D
co do następnego potomka, to jeszcze chyba poczekam...;-):tak:
 
Cicha gratuluję! Faktycznie poród miałaś bajkowy;-):tak:!
Jak się zdecydujesz na trzecie dziecko, to chyba w domu urodzisz, bo do szpitala to nie zdążysz dojechać, hehe:yes::wink::yes:!!!
 
reklama
Do góry