Muszę przyznać że na poród narzekac nie moge :-) poszło dość szybko no a na ból się nastawiłam i był znośny
w piątek rano (ok 4) obudziła mnie mokra plama w łóżku
poleciałam szybko do łazienki ale tam wody nie ciekły mimowolnie tylko tak jakbym siusiała
nie wiedziałam co się dzieje ale nigdy nie zmoczyłam się do łóżka
nie chciałam budzić jeszcze męża żeby go nie stresowac bo nie sądziłam żeby to sie zaczynało choc w duchu pytałam siebie "czyzby to już
"
za chwilę K wstawał juz do pracy wiec wiedziałam że jest ok 4.30, zaśmiał się i powiedział że teraz to ode mnie zalezy czy będzie cały dzień się męczyl w pracy czy nie
no to zwatpiłam ale nic mu jeszcze nie mówiłam. K wyszedł do pracy a ja za chwilke znowu czuję ze cos ze mnie leci , w łazience okazało sie że jakieś strzępy krwi lecą też ze mnie, no to ze strachem za telefon do K czy mam juz jechać do szpitala czy nie bo sama nie wiem co robić
a on na to "no to mnie zaskoczyłaś", sam nie wiedział co robić chciał wracać do domu więc ja na to żeby jechał do pracy a ja jeszcze poczekam troszkę (K pracuje blisko szpitala) a jakby co to będe dzwonić.Musiałam jeszcze obiecać że pojade taksówką a nie sama samochodem
ponieważ wciąż ze mnie ciekło co jakiś czas pojechałam do szpitala gdzie położna potwierdziła że to raczej wody
położyli mnie na porodówce i podłaczyli najpierw jedną butlę wody a po niej drugą:-) w między czasie obok zaczął się pierwszy etap porodu u dziewczyny która leżała obok - strasznie krzyczała juz przy pierwszych skurczach więc po opróznieniu butli połóżna powiedziała że jak chce to moge pochodzic sobie jeszcze po korytarzu żeby nie słuchac tej dziewczyny i nie nakrecac się-chętnie pochodziłam bo juz drętwiałam na łóżku
ok 10 podłączyli mi oksytocynę i rozwarcie było na 2 cm (jak przyjechałam na 1 cm)
jak mnie mój gin zobaczył to się zdziwił bo dzień wczesniej byłam u niego, jego asystentka/położna tez zaraz do mnie przyszła więc było mi nie powiem bardzo miło
w miedzy czasie oczywiście dzwoniłam do K powiedziałam że jadę i że zadzwonie po niego jak będzie rzeczywiscie się zaczynać żeby się nie stresowała znowu jak przy pierwszym wywoływaniu
cały czas przychodziła połozna dopytywac ja się czuję czy chce zmienić pozycję, przyniosła mi piłkę co mi bardzo ulzyło ale nie na długo bo zaczynały się bolesne skurcze (ok11 zaczał się I etap porodu) zapytałam czy moge chodzić - więc podłączona pod ktg na tyle ile pozwalał kabel chodziłam przysiadałam na łóżku ale na piłce już nie mogłam bo była zbyt nisko na podłodze
w końcu zapytała czy chce może znieczulenie a ja się bałam że to spowolni wszystko czego nie chciałam więc podziękowałam i powiedziłąm że jeszcze poczekam - przyszedł mój gin i stwierdził że to wpłynie pozytywnie na szyjkę i przebieg porodu więc się jednak zgodziłam
podali mi dolargan - nie czułam się dziwnie tylko kiepsko widziałam literki na smsie
ok 13 połozna powiedziała że moze zadzwonic po męża to będzie mi raźniej więc po kilku minutach zadzowniłam i powiedziałam że jakby chciał to może juz przyjechac do mnie - że jeszcze troche czasu upłynie (bo tak miało być) ale byłoby mi raźniej
w tym czasie lekarz chciał mi jeszcze jakieś znieczulenie chyba dać ale jak mnie zbadał to rozwarcie było juz na 7 cm wiec stwierdził ze zaraz się zacznie
wkrótce K przyjechał:-) no i jak mnie zobaczył to mu łzy pociekły że tak cierpię :-( musiłam go uspokoić bo chciał opieprzyć wszytskich dlaczego nic nie robią
no i po chwili poczułam jakbym Julke miała juz prawie między nogami, więc wysłąłam go po połozną, która przyszła z moim ginem i się zaczęło
skupiałam się maksymalnie żeby nie tracić sił na krzyki żeby nie przedłużać no i po trzech czy czterech parciach Julka juz była na świecie
później juz szybki poród łożyska :-)
niestety przy wychodzeniu miała jedną rączkę jakoś chyba do góry co spowodowało że pękła mi śluzówka pochwy więc lekarz musiał mnie w środku zszyć
no i tak to było, mam nadzieję że nie opisałam tego zbyt chaotycznie