reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Porody

reklama
[FONT=Verdana, Arial, Tahoma, Calibri, Geneva, sans-serif]Noto ja też wam opisze moją przygodę z porodową:[/FONT]
[FONT=Verdana, Arial, Tahoma, Calibri, Geneva, sans-serif]Wsiódmym miesiącu ciąży zaczęły mi się komplikacjeciążowe miałam hipotrofie płodu ( polega to na tym że dzidziaprzestaje rosnąć w brzuchy przez to że pokarm mamy nie dochodzi dodziecka). Lekarz zakazał mi pracować i leżeć w domu na lewym bokubo wtedy wszystko lepiej pracuje i codziennie rano musiałamprzychodzić na oddział na kroplówkę i badanie ktg. Takchodziłam sobie przez prawie miesiąc aż usłyszałam : proszę iśćdo domu po rzeczy i zatrzymujemy panią na oddziale. Przeleżałam wszpitalu 2 miesiące dwa razy dziennie miałam kroplówkę żebydożywić dzidzię i badanie ktg. Miałam bardzo mały brzuch przezto też mało wód płodowych. Tak dotrwałam do 40 tygodniaciąży aż lekarze podjeli decyzję że trzeba mi wywołać poródbo wód ubywało i było zagrożenie życia dziecka. Wieczoremdostałam jakiś zastrzyk dopochwowy który miał wywołaćskurcze ale nic to nie dało. Rano o 7 zaprowadzono mnie na porodówkę jak mnie położna zobaczyła to mówi dziecko ale co tytu robisz przecież ty wyglądasz na 6- 7 miesiąc ciąży a pozmierzeniu mnie w biodrach stwierdziła jeszcze że nie urodze siłaminatury bo jestem za wąska w biodrach i dzidzia się nie przeciśnieno i oczywiście standard lewatywa i kusa koszulka doubrania...( jakbym mogła to bym z tamtąd uciekła tak mniewystraszyły [/FONT]:szok: [FONT=Verdana, Arial, Tahoma, Calibri, Geneva, sans-serif]zdąrzyłamzadzwonić jeszcze do męża i teściowej że jestem na porodówce. Kazały mi się położyć na łóżku porodowym przyczepiłydo ktg i dały pierwszą butlę oksytocyny. Pierwsza dawka nic niedała więc dostałam drugą i wtedy się zaczeło dostałam bólikrzyżowych zwijałam się z bólu na dodatek materace którebyły na tym łóżku się rozjechały i ja gołym dupskiemleżałam na metalu a położna do mnie że mnie nic nie boli nie mamżadnych skurczy bo na ktg nie wychodzą a poza tym jest dopierominimalne rozwarcie . Tak się pomęczyłam do 14 aż przyszła naporodówkę moja teściowa która jest pediatrą jaknarobiła rabanu[/FONT]:angry: [FONT=Verdana, Arial, Tahoma, Calibri, Geneva, sans-serif]żeja nie udaję a one są po to żeby pomóc rodzącej a nie pićkawkę . Dostałam " głupiego jasia " i przysnęłambudziły mnie tylko skurcze. Jak już zaczęła się głównaakcja porodowa to można powiedzieć że byłam na lekkim haju i zawiele nie kontaktowałam[/FONT]:-D[FONT=Verdana, Arial, Tahoma, Calibri, Geneva, sans-serif].Antoś urodził się o 19.45 cały i zdrowy ważył równe 3 kgi miał 50 cm [/FONT]:biggrin2:[FONT=Verdana, Arial, Tahoma, Calibri, Geneva, sans-serif].Jak położna mi go pokazała to ja jeszcze nie całkiem tomna byłamz tego głupiego jasia i zapytałam ile ma paluszków ( jakchodziłam do podstawówki to miałam nauczycielkę któraurodziła się bez 2 palców u dłoni i zawsze się bałam żebyto nie spotkało mojego dziecka ), położna mówi że ma 21sztuk ja jakbym otrzeźwiała i mówie ale to jeden za dużo aona się uśmiechneła i mówi ale pani urodziła chłopca więcmusi mieć 21 kończyn [/FONT]:biggrin2:
[FONT=Verdana, Arial, Tahoma, Calibri, Geneva, sans-serif]Takwyglądał mój poród teraz się z tego śmieję ale iboję się jak będzie tym razem...[/FONT]
 
moje trzy porody były w sumie ok. ale i tak zawsze się boję i stresuję.

pierwszy poród był chyba dla mnie najfajniejszy z racji tego że byłam nieświadoma jak to będzie przebiegać, przy kolejnych jednak jakoś bardziej się bałam.

przy pierwszym porodzie odeszły mi wody 20 dni przed terminem o godzinie 23.00, syn urodził się o 8.55 dnia następnego. SN bez znieczulenia. Był dość mały - 3050g i 50 cm

drugi poród był najgorszy ze wszystkich, córka ważyła 3550g i mierzyła 58cm, nie mogłam jej wyprzeć a położna się uparła żeby nie nacinać bo to drugi poród, w efekcie pękłam i jeszcze na dodatek paskudnie mnie potem zszyła.

a trzeci poród to w sumie 3 godzinki bólów, dwa skurcze parte i dziecko było na świecie, nie byłam nacinana, nie pękłam. Córa ważyła 3030 i mierzyła 51cm

wszystkie moje dzieciaki urodziły się w podobnych godzinach:
8.55
7.45
8.45
:-)

ciekawa jestem jak będzie tym razem, znowu chcę rodzić bez znieczulenia i naturalnie.
 
Moj pierwszy porod... Wspominam super. W piatek w nocy bolal mnie brzuch...Takie bole jakby miesiaczkowe, ale nie skurcze.... Jakos o 15 dostalam pierwszego skurczu, potem odszedl mi czop sluzowy z krwia. Moj maz uparl sie, ze jedziemy do szpitala, choc czestosc skurczy byla za mala... Wiec wykapalam sie...Zjadlam...I pojechalismy do szpitala, nagle w recepcji dostalam czestych skurczy, lekarka mnie zbadala i rozkazala na porodowke. Po 10min skurczy urodzilam synka na drugim skurczu partym... Polozna nie dowierzala i smiala sie do lekarza...Zeby wszystkie pierworodki rodzily z taka latwoscia:) W karcie mam czas porodu 30min a akcja wlasciwa porodu 5min.... Po porodzie od razu poszlam sie wykapac, wiecie co mnie bardziej bolalo...jak wieczorem dostalam zastrzyk antyglobulinowy w pupe... Z powodu tego, iz posiadam czynnik RH- moj maz ma RH+ i synek takze RH+... I to byl nabolesniejszy moment...Pupa bolala 3 dni... Ogolnie odnosnie porodu to te skurcze parte byly nawet przyjemne:) Nawet nie poczulam bolu przy wyskoczeniu malego. W mojej rodzinie wiekszosc kazdy nastepny porod ma lzejszy... Wiec czekam jak bedzie teraz:)
 
czas i na mnie ;) a wiec od 30tyg na ktg zaczely pojawiac sie mocne skurcze, ja ich nie czulam jakos specjalnie ale gin zakazala jakiegokolwiek wysilku i duzo odpoczynku. Ja jako ze jestem posluszna pacjentka zaprzestalam pracowac, duzo odpoczywalam. Tak dotrwalam do 36tyg, poszlam na normalna wizyte do mojej ginki i wyszlam ze skierowaniem do szpitala... przyczyna cisnienie, troche sie wystraszylam bo lekarka oznajmila ze pewnie beda mi wywolywac, a jeszcze do tego szyjka krotka i rozwarcie na 2cm. Pojechalismy na oddzial, przyjeli mnie. Porobili badania, okazalo sie ze nie jest dobrze, ale tez nie jest tak zle jak myslalam. Lekarz prowadzacy stwierdzil ze na tym etapie ciazy nie ma sensu wywolywac porodu, ze lepiej zebym sie jakos dokulala do 38tyg... ustalili mi leczenie tabletkami i po 3dniach wyszlam do domku. Oszczedzalam sie jeszcze bardziej. Az wkoncu nadszedl ten wyczekany 38tydz. Mowie do meza teraz to juz moge rodzic na spokojnie ;) To byla niedziela rano, a ok poludnia zaczely sie bole, odszedl czop. Bole nie byly jakos specjalnie silne, poszlismy z mezem i psem na dlugi zimowy spacer. Z takimi bolami przechodzilam do wtorku wieczor. Bole staly sie tak bolesne i coraz czestsze ze juz nie dalam rady i pojechalismy na porodowke. Polozna zrobila ktg, zbadala i dala mi dwie mozliwosci albo spaceruje sobie i pokazuje jej sie po godzinie i wtedy albo mnie przyjmie albo odesle albo dostaje pbolowe i jade do domu. Mieszkamy blisko szpitala wiec wzielam te pbolowe czopki i wrocilismy do domu z 3cm rozwarciem. W nocy bole sie nasilily ale nadal nie byly regularne, nie zmrozylam oka cala noc. Ok 5obudzilam meza i wrocilismy do szpitala. Przyjeli mnie. Polozyli na sali przedporodowej. Dostalam kroplowke. Nie pamietam z jakim lekiem ale nie czulam wogole bolu, bylo mi wszystko jedno, czulam sie troche jak nacpana ;) polozna mowila ze teraz musze odpoczac i zebrac sily na wieczor bo bedziemy rodzic. Przespalam prawie caly dzien. Z przerwami kiedy to przychodzila polozna mnie badac, ale rozwarcie nie postepowalo. Ok 18 kroplowka przestala dzialac... zaczal sie hardkor bolowy, a rozwarcie nic a nic... chodzilam, cwiczylam na pilce... cuda na kiju a tu nic. Ok 22 polozna widzac jak sie mecze wziela mnie na porodowke i dostalam znieczulenie. O matko jaka ulga... ale rozwarcie nadal nic. Zaczelam dostawac oxy. Skurcze byly silne ale krotkie. Ok 12 w poludnie ( nastepnego dnia) rozwarcie doszlo do 7cm. Dostalam jakis lek na wydluzenie skurczy bo sila ich byla odpowiednia, ale byly za krotkie zebym mogla malego wyprzec. Meczarnia straszna, mimo znieczulenia. Maly nie chcial sie juz na samym koncu obrocic. Ja nie moglam go wypchnac. Wysuwal sie i chowal spowrotem. Dla mnie to byl koszmar, w ostatnich momentach prosilam o cesarke ale lekarka mowi jeszcze chwilka i jak nie damy rady to bedziemy ciac. I wtedy pomogl mi maz, powiedzial ze juz naprawde go widac i dostalam takiego powera ze sekund piec i marcel wyskoczyl, nawet nie wiem kiedy ;) Marcel urodzil sie w czwartek o 14.13. a wszystko zaczelo sie juz w niedziele, najgorsze chwile w sumie od wtorku ;) Po szyciu, wstalam i poszlam do ubikacji czym zaskoczylam polozne, nie wiem dlaczego, co w tym takiego dziwnego bylo.
 
O jaaaaaaaaaaaaaaaa na86 ale miałaś poród masakra tyle dni męczenia...

ja to bym chciała żeby moje porody wyglądały jak kesti :)
 
[FONT=&quot]Po porodzie długo nie mogłam się ogarnąć, ale chyba nadszedł czas, żeby to z siebie wyrzucić wreszcie. Termin na 16 maja. 13 maja o godzinie 2 w nocy- wody mi odeszły podczas snu. Mała się strasznie wierciła. I chociaż nie byłam w tej ciąży od wczoraj, to wbiłam sobie do głowy, że to będzie jak w filmie- wody odeszły, to jedziemy na sygnale do szpitala i za chwilę różowy bobas będzie już na świecie. Nic z tych rzeczy. W szpitalu w rejestracji Pani spokojnym tonem wypełnia formularze. Stoję, wody ciekną mi po nogach, podpaska przeciekła, mam całe mokre spodnie i ręcznik między nogami. Pani w rejestracji wydaje się w ogóle tego nie widzieć. Krzysiek trochę ją pospiesza, ale bez rezultatów. Potem prosi mnie o skierowanie! Jestem w 40 tygodniu ciąży i z odchodzącymi wodami, a ona mówi o skierowaniu! Jestem w szoku! Miałam akurat z 37 tygodnia na w razie coś, więc podałam jej to skierowanie, a tu jeszcze trzeba podpisać jakieś papiery itp. Potem przyjeżdża po mnie wózek, a Krzyśkowi każą wejść z innej strony szpitala. Jestem cała podniecona, że to wreszcie już, a tymczasem na górze po badaniu lekarz stwierdza, że tylko wody odchodzą, a ponieważ nie są zielone, to nic nie robią jeszcze. Ktg- Rozwarcia i skurczy brak. Jestem zdenerwowana. Wyobrażam sobie, że jak mi odejdą wszystkie wody, to moja Beatka tam się udusi jak rybka w akwarium bez wody. Pytam lekarza, ile to będzie trwało, a on mi na to, że mają 24 godziny!!! Wysyła Krzyśka do domu, żeby się przespał i mnie na oddział do łóżka. Nie mogę w to uwierzyć, ale myślę, że widocznie tak musi być. Nie zmrużam już oka, bo taką mam adrenalinę, że już bym chciała, żeby się zaczęło. Nic mnie nie boli, ale wody się ciągle sączą. Rano przychodzi nowa zmiana położnych i lekarzy. Kolejne badanie- nic się nie dzieje poza tymi wodami. Koło 11 przyjeżdża Krzysiek. Ja robię się głodna, ale nic nie wolno mi jeść. Podłączają mi oksytocynę i tak chodzę z tą kroplówką i próbujemy zrobić rozwarcie. Krzysiek jest cały czas ze mną. Skaczemy na piłce, chodzę, oddycham, bo pojawiają się pierwsze bolesne skurcze. Wiem jednak, że to jeszcze nie to. Za mały ból. Wyobrażałam sobie, że to musi być ból niemalże nie do zniesienia, a ja jestem w stanie wytrzymać spokojnie, więc to nie może być jeszcze TO. Piję wodę mineralną i walczę z tym wszystkim, żeby się szybciej zaczęło. Co jakiś czas sprawdzają rozwarcie i tętno dziecka. Wszystko jest w porządku. Książkowo. Potem już coraz częściej, ale trwa to godzinami, że tracę rachubę czasu. Po 18 przychodzi kolejna zmiana lekarzy i położnych. Mam już bóle. Dopiero ta położna tak naprawdę się za mnie wzięła. Pomaga mi złapać rytm oddychania, wszystko posuwa się do przodu, rozwarcie na 7cm, Krzysiek jest cały czas ze mną. A później trwa to wszystko wieczność- tracę świadomość co jakiś czas i nie pamiętam w tym momencie naprawdę jaki to był ból. Rzeczywiście ten ból się zapomina po czasie. Około 20 godziny mam już pełne rozwarcie i zaczynamy parcie. Staram się ze wszystkich sił, chociaż jestem wykończona. Nic nie idzie do przodu, przynajmniej takie miałam wrażenie. Nie mogę urodzić. Wszyscy mnie dopingują, ja prę i nic. Maleńka się zaklinowała barkiem… mam świadomość, że może się teraz udusić, tak bardzo się staram, ale moja macica przestaje współpracować. Wody odeszły chyba ostatecznie i brak jest poślizgu. Moje maleństwo się dusi… Krzysiek cały czas jest ze mną, przerzuca mnie jak worek ziemniaków, robi wszystko, co mu każą położne i trzyma mnie w ramionach jak próbujemy wertykalnie urodzić, wszystko na nic. Potem lekarz naciska mi na brzuch i wyciska moje maleństwo. Czuję, że trwa to wieczność. Nacięcie krocza i dopiero po 21 maleńka jest na świecie. I następuje taka chwila w której myślę, że już umieram- nie słyszę płaczu mojego dziecka. Krzysiek trzyma mnie w ramionach, żebym nie widziała, a ja mam świadomość, że coś poszło nie tak, skoro on mnie chroni, żebym tego nie widziała. Za moimi plecami w tym samym czasie trwa reanimacja mojego maleństwa, a ja czuję że umieram z rozpaczy, płaczę i pytam Krzyśka, co z małą, a on mnie tuli do siebie i uspakaja. To najgorsza chwila w moim życiu, kiedy rozpada mi się świat na kawałki, kiedy czuję, że ją tracę… Udało się ja przywrócić… dostała 1 punkt Apgar w pierwszej minucie!!!, ale szybko wracała do siebie i z każdą minutą było coraz lepiej… Podłożyli mi tylko jej mokrą, włochatą główkę do pocałowania i zabrali, żeby ją przywrócić do żywych… A miała to być niezapomniana chwila ten poród. Rozsypywał mi się świat na kawałki. Gdyby nie mój ukochany mąż- nie dałabym w życiu rady. Takie wsparcie, jakie od niego otrzymałam fizyczne i psychiczne jest nieocenione. Będę wdzięczna mu za to do końca życia, że nie zostawił mnie z tym samej. Kocham go za to najbardziej na świecie…

Dodam tylko, że mała urodziła się w 40 tygodniu, waga 3850, dł. 55cm. Przez poród miała niedotlenienie, zapalenie płuc, osłabienie mięśniowe... Ja jestem pedagogiem specjalnym. Na co dzień pracuję z dziećmi upośledzonymi umysłowo. Mój własny poród był taki, że doskonale zdawałam sobie sprawę z możliwości konsekwencji 1 punktu Apgar... Nie spodziewałam się, że po tym wszystkim będę chciała jeszcze kiedykolwiek rodzić drugie dziecko. Jednak los lubi płatać nam figle i druga to wpadka, która zaskoczyła nas strasznie;-)... W tej ciąży jestem mega przewrażliwiona, ale mam nadzieję, że to się nie powtórzy, że jestem już mądrzejsza o te doświadczenia... Moja córka pomimo tak złego startu jest zupełnie zdrowym dzieckiem, ma alegrię pokarmową, ale to nie ma raczej nic wspólnego z porodem;-). Jak pojawiamy się na jakichkolwiek badaniach i ktoś zagląda nam w książeczkę zdrowia, to nie może uwierzyć, że to dziecko miało 1 pkt. Teraz już mogę o tym mówić, ale pierwszy rok jej życia miałam totalną schizę i ciągle patrzyłam, czy wszystko z nią ok, czy mieści się w tabelkach itd... Była silną dziewczynką i dlatego udało nam się z tego wyjść cało...
[/FONT]
 
reklama
Do góry