Iskierka71
Fanka BB :)
Przy moim pierwszym porodzie to mąż nie mógł być ze mną. Był rok 1997 i porody "rodzinne" nie były jeszcze tak popularne i dużo kosztowały. jednak drugiego porodu nie przepuścił. Mimo tego, że od dawna mówił, że chce być przy porodzie, to długi czas jeszcze śmialiśmy się, że nawet gdyby nie chciał to chyba nie miał by wyjścia.. Przyjechał ze mną do szpitala, na izbie przyjęć spędziłam chyba z 10 minut i prosto skierowano nas na oddział. lekarz mnie zbadał i stwierdził, że nie ma na co czekać bo lada chwila się zacznie. Wręczył mężowi fartuch i pyta - zostaje pan, prawda?
Więc nawet gdyby się wahał, to nie miał już odwrotu. Ale tez bardzo mi pomógł. Masował plecy, ściskał za rękę, a na końcu dumny jak paw przeciął pępowinę.
Chciałabym by teraz też był ze mną i myślę, że raczej się uda
Więc nawet gdyby się wahał, to nie miał już odwrotu. Ale tez bardzo mi pomógł. Masował plecy, ściskał za rękę, a na końcu dumny jak paw przeciął pępowinę.
Chciałabym by teraz też był ze mną i myślę, że raczej się uda