Mój poród ...nawet nie wiedziałam,że się zaczyna.W czwartek 15 grudnia ( 32+4) wstałam rano i zobaczyłam w majtach galaretę,odrazu domyśliłam się że to czop.Poczytałam trochę na necie,że bez czopa można jeszcze trochę pochodzić ale mój coś bardzo wcześnie wyszedł i szczerze jakoś nie widziałam tego jakbym miała jeszcze 7 tygodni bez czopa chodzić.Włączył mi się taki dziwny niepokój...bardzo się denerwowałam...spytałam męża co robić???oczywiście chłop jak to chłop:Ty się mnie nie pytaj,co ja tam się znam ...do lekarza dzwoń! Ok to dzwonie ale nie do szpitala tylko do położej,chociaż sie mną nie zajmowała ale w razie pytań zawsze mogłam do niej dryndnąć i pytam się jej czy odejście czopa to powód żeby dzwonić do szpitala? nie,nie wcale nie ...uspokój się ,dzwoń dopiero jak będziesz mieć regularne skurcze.Wszystko wyjaśnione to czekamy.Ale skurczy nie było,ani jednego.Tylko ten dziwny niepokój tak mnie męczył...Chodziłam cała roztrzęsiona.W piątek już nie mogłam wytrzymać,powiedzialam do starego,że pojedziemy do szpitala.Najpierw zadzwoniłam i się zapowiedziałam,nie było problemu,pielęgniarka kazała przyjść odrazu na ktg.Była 11.00.Zanim podpięli to ktg...masakra...nie mogli złapać obu serduszek...jak już się udało to i tak musiałam to trzymać to sobie na brzuchu żeby się nie obsuwało.A pielęgniarka chodziła od jednej babki do drugiej i oglądała im tam te wykresy .Po jakiś czasie wróciła do nas ,spojrzała na wykres...potem na mnie i mówi: ooo regularne skurcze co 5 min.Jak to mówię,przecież ja nic nie czuję!!! Posiedziałam jeszcze trochę na tym ktg i na poczekalnie czekać aż gin mnie przymnie.Najpierw zapytał czy nie mam nic przeciwko ,żeby studenka była przy badaniu.A niech se jest,co mi tam...Rozebrałam się ,usiadłam na fotel,nogi do góry...ooo mówi gin rozwarcie na 3 cm...teraz jak pozwolę studentka włoży palce żeby sprawdzić jak to jest 3 cm...boże drogi pomyślałam...niech wsadza.I gin do tej młodej :teraz włóż palce trochę głębiej,młoda wsadziła i zrobiła taaaaką minę a gin z wielkim uśmiechem pyta: co czułaś? a ona: GŁÓWKĘ!!!!!!!!! Odrazu mimowolnie poleciały mi łzy...nie,nie mówiłam nie będę teraz rodzić jeszcze za wcześnie...niechce!!!Mąż nie mógł mnie uspokoić.Lekarz cały czas powtarzał ,że w 33 tygodniu dają dzieciom 100% szans na przeżycie.Dalej płakałamPowiedział że zostawi mnie w szpitalu na podtrzymanie.Zadzwonili na odział,żeby przyszykowali mi miejsce.Chciał mnie podtrzymywać przez 2 tygodnie i jak wszystko się uspokoi to mnie wypuszczą do domu.Na wózku zawieźli na na pojedyńczą salę.Do końca dnia leżałam pod ktg.Dostałam mnóstwo zastrzyków,na powstrzymanie skurczy i sterydy na płuca dla dzieci.Około 19.00 skurcze ustały.Nie miałam nic dla siebie jeszcze kupione więc stary musiał jechać do sklepu po szlafrok i kapcie.W końcu koło 22.00 zawinął się domu, też był zmęczony po tych 'przygodach'. A ja spać...łatwo powiedzieć,nie dało się zasnąc. O północy przyszła pielęgniarka z kolejnymi zastrzykami i tak dalej nie mogłam spać.W końcu jakoś przed drugą coś chrunęło i polały się wody...odrazu dzwonek i dzwonię jak szalona,ta jak wpadła do mnie wystraszona,co się stało pyta...jak to co...wody odeszły.Zaraz zadzwoniła do ginekologa.Mnie zaraz na tym łóżku wzieźli na verloskamer.Szczerze powiem myśłam,że odrazu będzie cc w końcu tylko Zuzia leżała główkowo,Marta w poprzek brzucha.Zajechaliśmy na verloskamer,tam ktg i fufam,fufam,fufam...strasznie mnie bolały te skurcze.Przyszła gin i jak zaczęła mi wkładać ręcę do środka,ku***a jak pomyślę jak to bolało to aż mam ciarki na rękach.Myślałam,że zaraz mi dziecko wyciągnie rękami tak głęboko grzebała ...i jeszcze mówi ,że mała jej ucieka jak chce jej dotkąć...Żadna ku***a pielęgniarka nie podniosła mi uchwytów po bokach wiec nie miałam się czego trzymać przy skurczach,więc jak jedna podeszła do mnie to szybko ją złapałam i ścisnęłam tak że jej gały wyszły.I pyta o co chodzi,mówię że mnie bardzo boli...dłużej nie wytrzymam...proszę o coś przeciwbólowego...poszła pytać lekarki...ta stwierdziła że nie może mi nic podać bo to zaszkodzi dzieciom.Tu się załamałam.Nie było jeszcze męża więc kompeltnie się rozsypałam.Wpadłam w panikę,zaczełam się trząść i ryczeć,nie mogłam złapać odechu a oni nie mogli mnie uspokoić.Ginekolog juz prawie się darła na mnie żeby się uspokoiła bo takie zachownie jest niebezpieczne,jak będę się dalej tak zanosić to mogę się zapowietrzyć...wtedy przyszedł m. Rozwarcie od godziny na 8 cm i dalej ani rusz a ja w tych bólach.Ginka się ulitowała w końcu i coś mi dała,skurcze ustały.A ona wyszła na naradę z innymi lekarzami.Wróciła i strwierdziła że jeszcze raz musi mi w środku pogrzebać...znowu!Zdjęła rękawiczki i mówi ,żeby poczekać jeszcze!!! Ile jeszcze??? !!!Srodek przestał działać i wróciły skurcze!!!Po dwóch godzinach zaczęła przebąkiwać,że to coś za długo trwa i wtedy jakby wykrakała zaczeło Marcie tętno spadać...wszyscy panika! Szybko szykować CC!!! Marta była druga a trzeba było najpierw Zuzię wyjąć.Jadą ze mną na tym łóżku jak karetką na sygnale, mój stary biegnie za nimi.Dojechaliśmy na salę ,przerzucili mnie z łóżka na stół,posadzili i dziabli rugprik.Ja patrzyłam się na tych wszystkich ludzi,biegali dookoła mnie,jakieś głosy coś do mnie mówiły,ledwo kontaktowałam ...niewiem czy to szok ...zmęczenie...tylko się modliłam,żeby wszystko było z małymi dobrze.Po rugpriku czekali aż zacznie działać,w końcu czuję jak coś mi się wbija w brzuch...krzyknęłam że wszystko czuję,noralnie czułam jak skalpel zaczyna rozcinać mi brzuch...no to czekaja jeszcze.Druga próba to samo,wszystko czuję.Trzecia też.W końcu ginekolg już wściekła kazała mnie uśpić...to była sekenda...zdążyłam tylko poczuć jak robią mi nacięcie wzdłuż brzucha i odleciałam.Wyjęli dzieci ,Zuzia 4,24 Marta 4,25.Zuzia była w dobrym stanie po min. dostała 8 ptk Apgar,po 5 min 9 pkt.Ważyła 1610 g.Marta była w trochę gorszym stanie,miała problemy z oddychaniem.Najpierw dostała 5 pkt,po 5 min 7.Ważyła 2026 g.Po 10 minutach obie miały już 9 pkt!Nie mierzyli ich.Po niecałym miesiącu przy wypisie ze szpitala miały Zuzia 46 cm i 2105g,Marta 48 cm i 2520g.
Ja po wybudzeniu z narkozy ,byłam jak naćpana.Zawieźli mnie do dzieci na Post IC/HC,płakałam ,one takie biedne ,małe ,pokłute ...strasznie ale strasznym momentów było później jeszcze więcej...nie będę już opisywać bo to nie zalicza się już do porodu a sił też już nie mam ...pisze i płaczę.
Ja po cesarce po dwóch dniach wstałam z łóżka, po 7 wyszłam ze szpitala.Jeszcze przez 2 tygodnie m woził mnie na wózku bo ciężko mi było chodzić,bardzo źle się czułam,brzuch mnie bardzo bolał.Nie mogłam długo stać,ledwo pieluszkę przewijałam.Tylko siedziałam tam i wpatrywałam się w szybki.
Dziewczyny na tym przestanę,nawet nie myślałam ,że to będzie dla mnie takie trudne...