czasu wreszcie troszke jest, wiec zabieram sie za opis mojego porodu (tylko nie wiem czy jeszcze ktos zaglada na ten watek;-):-))
Na poniedzialek 26 marca (2 dni po terminie) mialam umowiona wizyte u poloznej - poszlam, zbadala mnie, powiedziala, ze dziecko juz nie ma miejsca zeby wiecej rosnac:-)i umowila na kolejny poniedzialek w szpitalu z lekarzem w sprawie ewentualnego wywolania. Dziecko chyba sie przestraszylo takiej ewentualnosci, bo tylko wyszlam z gabinetu poloznej i poczulam, ze mam mokro miedzy nogami. Byla godzina 13. Poszlam spokojnie na zakupy, ale kiedy podobna "mokrosc" poczulam jeszcze dwa razy w ciagu godziny zadzwonilam do meza i oznajmilam mu, ze chyba odchodza mi wody:-) zakupy kontynuowalam i na szczescie zdazylam dojsc domu z pelnymi siatami, kiedy zaczelo lac sie ze mnie wielkimi falami
szybkie zdejmowanie prania, w miedzyczasie Marcin zwalnia sie z pracy i przyjezdza, jeszcze tylko szybkie odgrzanie pierogow(glodna bylam potwornie;-)) i jedziemy do szpitala. Tam, po dlugim oczekiwaniu, podlaczaja mnie do KTG i zostawiaja. Czekamy. W miedzyczasie Marcin mierzy czestotliwosc skurczy i okazuje sie, ze sa regularnie co 3 minuty
no i coraz bardziej bolesne, ale na razie do wytrzymania. Okazalo sie potem, ze tak juz mialo byc do konca - to znaczy skurcze nie rzadziej niz co 3 min, tylko coraz silniejsze
w koncu przychodzi polozna mnie zbadac i mowi mi, ze wody odeszly, ale jeszcze nie rodze i ze mam wracac do domu
ja jej mowie, ze skorcze sa co 3 min juz od dwoch godzin, a ona na to, ze jeszcze nie rodze i tyle
dowiaduje sie, ze moj przypadek (odejscie wod przed rozpoczeciem porodu) nazywa sie PROM ( pre labour rupture of membranes) i ze jest zwiekszone ryzyko infekcji, wiec mam sobie mierzyc temperature i wrocic nastepnego dnia o 14 na wywolanie
wracamy wiec do domu. Kolo 21 skurcze sa juz tak bolesne, ze trzymam sie scian, wiec wzywamy po raz kolejny taksowke i jedziemy znowu do szpitala. Tam mnie badaja i stwierdzaja, ze rozwarcie dopiero na 2 cm
ale pozwalaja mi zostac, przewoza mnie tylko na inne pietro, gdzie wszyscy spia, a ja mam sobie skakac na pilce i spacerowac
meza odsylaja do domu...:-(
Tak sobie spedzam noc, ledwo zyjac z bolu. Kolo 5 rano blagam polozna, zeby mnie znowu zbadala - stwerdza rozwarcie na 6 cm!!:-)przewoza mnie z powrotem na dol, dzwonie do meza zeby przyjezdzal i dowiaduje sie, ze wolna jest wanna i moga ja dla mnie przygotowac:-)wszystko zaczyna sie rozwijac przyjemnie, chociaz bol juz nie do zniesieniawanna jest gotowa przewoza mnie na I pietro, zajmuje sie mna bardzo mila polozna i zaczynam miec nadzieje, ze to juz niedlugo. Niestety siedzenie w wannie nie daje rezultatu, a dalej boli jak cholera, wiec wychodze i daja mi pierwsze znieczulenie - gas and air, ktory sobie wdycham przy kazdym skurczu. Poczatkowo jest troche lepiej, potem chyba . Kiedy przestaje dzialac:-(jest chyba 9 rano, jestem juz potwornie zmeczona no i decyduja sie mnie zbadac i, o zgrozo - polozna stwierdza rozwarcie na 3 cm!!
okazuje sie, ze tamta prawdopodobnie zle mnie zbadala i bylo za wczesnie na wejscie do wody, ktora mocno spowolnila moj porod
kiedy to uslyszalam to po prostu sie rozplakalam i powiedzialam, ze ja juz nie wytrzymam wiecej. To byl chyba najgorszy moment, myslalam, ze to sie nigdy nie skonczy, ze bede rodzic wiecznie:-(no ale zaproponowali mi zastrzyk - morfine - co bylo najwiekszym bledem, bo zaczelam po tym odjezdzac. Zdecydowali, ze przewioza mnie do innej sali i podlacza do KTG. Kazali mi naciskac przycisk, kiedy poczuje ruchy dziecka, a ja przez dwie godz nie nacisnelam ani razu, bo po rpostu bylam nieprzytomna. Maz podawal mi wode, a ja ja na siebie wylewalam, bo od razu zasypialam
niewiele pamietam z tej czesci porodu, na szczescie w koncu zadecydowali, ze przewoza mnie zpowrotem na dol - a tam moglam dostac kolejne znieczulenie - epidural (jesli sie nie myle odpowiednik zzo):-)i od tego momentu bylo juz lepiej - dostalam cudowne polozne (a dokladnie mowiac jedna polozna i jedna studentke - obie muzulmanki, smiesznie wygladaly w kitlach i glowach obwinietych chustami:-)), przyszedl boski anestezjolog, wszyscy sobie zartowali i bylo bardzo przyjemnie, dostalam znieczulenie miejscowe, wkluli mi rurke w plecy i poczulam sie lepiej:-)dali mi tez kroplowke, nawet nie wiem, co tam bylo:-)no i tak sobie czekalismy na rozwoj wydarzen, gawedzilismy sobie z poloznymi, a potem epidural tez przestal dzialac i skurcze znowu byly bolesne:-(ale tearz rozwarcie postepowalo juz szybko, kolo 17 stwierdzili 9 cm no i o 18.30 kazali mi przec, chociaz nie czulam skurczy partych, tylko takie jak wczesniej:-)podali mi jeszcze oksytocyne, troche sie nameczylam, bo epidural nie bardzo juz dzialal, pomeczylam tez meza, bo kazali mu trzymac moja noge i glowe i o 19.35 pojawila sie Olivia:-)byla cudna, od razu zaczela wrzeszczec, okazalo sie, ze ma sliczne tatusiowe usteczka i wielgachne stopy (chyba tez tatusiowe, bo na pewno nie moje
). Lozysko wyszlo po 3 minutach, po godzinie wstalam na siku, dostalismy herbatke i kanapeczki i przewiezli nas na II pietro (oj nazwiedzalam sie tego szpitala:-)). Marcinowi kazali jechac do domu i zostalam sama z malenka, z ktora chodzilam cala noc po korytarzu, bo okropnie wrzeszczala i balam sie, ze pobudzi inne dzieciaczki i mamusie
uslyszalam od poloznej, ze jestem jedna z niewielu, ktore od razu po porodzie sa takie mobilne
ogolnie szpital bardzo mi sie podobal, opieka bardzo fajna, jedzonko super (menu przynosili codziennie na lunch i dinner, do wyboru mnostwo rzeczy, lacznie z lazania, pieczonym kurczakiem i szrlotka:-)), polozne bardzo sympatyczne:-)
Stwierdzilam tylko, ze nastepnym razem od razu biore epidural, nie bede ryzykowac, ze kolejny porod bedzie rownie dlugi i meczacy...;-)